A ja się nie zgodzę z opiniami osób, których ten film nie zachwycił. W zasadzie, to słowo "zachwyt" jest za małe, by opisać moje wrażenia. To tak, jakby ktoś mnie wepchnął do miksera i przez dwie godziny miksował na najwyższych obrotach.
Tim Burton. Tak, ten cudny obraz zawdzięczamy jego genialnej wyobraźni. Dodać do tego garść Johnny'ego Deppa, szczyptę Winony Ryder, genialną muzykę Danny'ego Elfmana, polać kilkudziesięcioprocentowym roztworem pastelowej pseudosłodyczy i wychodzi geniusz.
Powracając jeszcze na moment do muzyki - rzeczywiście, kontrastuje ona z otoczeniem, z tym paskudnym, cukierkowym światem, ale! W "Requiem for a Dream" muzyka również momentami kontrastuje. A jednak geniuszu twórczości Clinta Mansella nie kwestionuje się. Bez przerwy jest podziwiany. Tu muzyka miała kontrastować, zresztą, Danny Elfman należy do tych kontrowersyjnych twórców, tak samo jak wymieniony już reżyser.
Jedna rzecz, która mi się nie podobała: beznadziejnie przewidywalna miłość Edwarda i Kim. Nawet kilkuletnie dziecko ma taką zdolność dedukcji, że wpadłoby na to patrząc, jak Edward pożera wzrokiem zdjęcie Kim...
Ten film zdecydowanie zasługuje na ocenę co najmniej 9. Może nie zasługuje AŻ tak bardzo na Oscara, jak "Ed Wood" (który otrzymał słusznie dwa), ale jest z pewnością dziełem niezwykłym.