a tak jest po prostu dziwna. Od początku nawet nieźle się ogląda i przeżywa tę historię, do momentu ostatnich scen, które są dziwacznie rozwiązane. Gdyby nie to, nie byłoby tragedii, bo to całkiem poprawnie poprowadzony film, ale nie z takim zakończeniem, które całość mocno spaprało.
Możesz rozwinąć myśl?
Znaczy się, że wszyscy w domu wiedzieli, że tak się stanie? Że od wieków kobiety w tej rodzinie przejmowały ciała innych kobiet, by móc dalej żyć?
Ja bym raczej powiedział że być może jeden "duch" przenosił się do ciał kolejnych kobiet które pojawiły się w domu, wskazówką byłaby pierwsza wizyta nowej guwernantki w rodzinnym grobowcu, gdy ogrodnik z sentymentem wymieniał kolejne "lokatorki"...
też tak myślę, ale mogło by to być wyraźniej zasugerowane w filmie. Np. jakieś zdjęcia 3 osobowej rodziny na przestrzeni wielu lat, której członkowie się nie starzeją, tylko zmieniają "twarze". I młodej guwernantki z nimi... Trochę rozczarowujące to zakończenie. Myślę, że pewnie książka więcej wyjaśnia (bo pierwowzór filmu był w literaturze)
Niestety nie znam książki. Film jest bardzo spokojny, momentami wręcz nudny (dla niektórych), uparłem się by uważnie go obejrzeć po to aby rozwiązać tą zagadkę, ale to nie pomogło i nie mam gotowej odpowiedzi...
Właśnie zaletą tego zakończenia jest jego w sumie ambiwalentność. Nawet do końca nie jest powiedziane, że się stało coś nadnaturalnego, że jakiś duch przejął jej ciało. Równie dobrze przez to, że podobne doświadczenie do jego matki przeszła (chorobę) no i tylko inaczej się to dla niej skończyło, to szczyl w końcu się odezwał i zaakceptował ją. A i ona jako tako bez tożsamości była przez te ciągłe przeprowadzki, więc przyjęcie życia tej śpiewaczki było tą stabilnością, którą poszukiwała i nie ma w tym nic nadnaturalnego. No i się nauczyła grać na pianinie.
Gdzieś jakby działa ten film na takiej zwykłej płaszczyźnie psychologicznej, że faktycznie nie było żadnego ducha zmarłej żony, tylko traumy do przepracowania, zarówno u dzieciaka jak i u tej guwernantki.