Gangi Nowego Jorku

Gangs of New York
2002
7,1 149 tys. ocen
7,1 10 1 149492
6,2 42 krytyków
Gangi Nowego Jorku
powrót do forum filmu Gangi Nowego Jorku

Amerykę nieprzystępną, mroczną, wrogą, przelaną krwią zwalczających się nawzajem gangów i jakże daleką od mitu krainy szczęścia i spełnienia marzeń. I taką właśnie Amerykę, a zwłaszcza jedno z jednej najświetniejszych i największych miast czyli Nowy Jork, pokazuje nam w swoim filmie Martin Scorsese. Jego Nowy Jork to miasto dalekie od współczesnej potęgi, przelany krwią ludzi z różnych gangów, w którym ścierają się 'tubylcy' i ludność napływowa, gdzie rządzi nienawiść na tle rasowym, a w cenie jest umiejętność okradania innych, jednocześnie będąc jedynym sposobem na przetrwanie. I choć wydawałoby się że jest to temat na prawdziwie wielki film o niezbyt znanej części amerykańskiej historii, to jednak w tym wypadku tak się niestety nie stało. Bo chociaż pokazywana na ekranie historia jest przedstawiona z wielkim rozmachem i scenograficzną dbałością o każdy najdrobniejszy szczegół, to jednak tak naprawdę nie zachwyca i nie wzbudza większych emocji. I tak jak w pewnej scenie filmu do rozpoczęcia walki między dwoma gangami brakuje jednej iskry, tak wydaje się że takiej właśnie pobudzającej iskry brakuje całemu filmowi, aby opowiadana na ekranie historia bardziej poruszała i przekonywała.

Bo obecność na ekranie jednego budzącego prawdziwe emocje bohatera czyli Billa 'Rzeźnika' nie jest w stanie obronić całej opowiadanej historii. Oglądając 'Gangi' miałam przez cały czas wrażenie, że tylko i wyłącznie dzięki roli Daniela Day-Lewisa broni się cały film Scorsese, nadając mu jakieś większej głębi i pozwalając wciągnąć się w wir toczących się na ekranie wydarzeń. Day - Lewis jako Bill 'Rzeźnik' gdy tylko pojawia się na ekranie, bezwzględnie przykuwa całą uwagę swą magnetyczną i prawdziwie porażającą demonicznością, wzbudzając jednocześnie ogromny 'lęk pierwotny' oraz głęboką fascynację, całkowicie kradnąc film wszystkim występującym w filmie aktorom. Bez niego cały film straciłby cały swój urok i przemienił się w mało przekonującą opowiastkę. Jednak choć jego postać tak mocno wciąga i przeraża to jest go zdecydowanie za mało aby sprawić by Gangi Nowego Jorku stały się filmem świetnie zrealizowanym i najzwyczajniej w świecie udanym.

cherry

to wszystko przez te gangi!
a miało być tak pieknie! Oscary, wywiady, przyjęcia, spotkaniaw zak... no bo sie zapędzę! Ja jestem bardzi i to bardzo zawiedziny tym filmem! Żadko mi sie zdarza żebym sie wiercił w kinie, no ale niestety. Nie mam zwyczaju wychodzić przed końcem czegokolwiekale tu mnie już rwało. Bo niestety koniec dał sie mocno przwidzieć! I zgodzę sie z Tobą że Daniel D.L. był jak "błyskawica" na ekranie. Elektryzował swoją postacią. Zupełnie nie wiem po co tam była Cameron Diaz?! Moze po to żeby na afiszu było jakieś znane nazwisko kobiece? Mozliwe. Pomijam obecnośc Pana L.dC. bo cóż tu mówić. Chłop jaki jest każdy widzi.
jednak nie sam Daniel Day Lewis wiosny w kinie nie czyni. I tak mi sie zdaje że to "jego ręce zbudowały ten film".
A jeśli chodzi o koniec... to tylko piosenka U2 go dla mnie uratowała..
pozdrawiam

ocenił(a) film na 7
wujektom

Hard Times
Całkowicie się z Tobą zgadzam , gdyż mnie również epicka opowieść Martina Scorsese zdecydowanie rozczarowała i pozostawiła uczucie niedosytu. Idąc do kina spodziewałam się wielkiej historii o mało znanej, mrocznej ale przez to i bardziej interesującej części historii Ameryki, jakże dalekiej od mitu krainy z marzeń oraz ogromnego bogactwa. Chociaż po części tak się właśnie stało, gdyż sama warstwa operatorska i scenograficzna Gangów wywiera ogromne wrażenie, tak jak perfekcyjnie zrekonstruowany i przykuwający wzrok Nowy Jork, sprawiający złudzenie wydarzeń dziejących się współcześnie, to jednak cała przedstawiona z wielkim rozmachem na ekranie historia nie zachwyca, a wręcz po prostu miejscami nudzi, sprawiając że niezwykle trudno jest uznać film Scorsese za udaną całość.
Nie przemówiła również do mnie historia miłości Amsterdama i Jenny, ponieważ odgrywający je Di Caprio oraz Diaz wypadli zdecydowanie bezbarwnie w porównaniu do rewelacyjnego Day-Lewisa, skupiającego na sobie bezwzględną uwagę od początku do samego końca opowiadanej historii. Bez niego Gangi byłyby filmem o wiele mniej poruszającym i zupełnie nie wzbudzającym emocji.

Oprócz świetnych ról Day-Lewisa oraz Jima Broadbenta jako Williama'Boss' Tweeda największe wrażenie zrobiła na mnie pierwsza, wspaniale przedstawiona scena wojny gangów, po której wszystkie inne wydarzenia stały się już tylko mało znaczącymi , bladymi obrazami, a także ostatnia scena transformacji Nowego Jorku ze świetną, z czym całkowicie się z Tobą zgadzam, piosenką U2. I naprawdę wielka szkoda, że w całym filmie zabrakło
takiego właśnie wspaniale wyśpiewanego przez słynnych Irlandczyków klimatu...