Kapitalna gra Day-Lewisa i całkiem niezły klimat. Film dla niewymagającego widza. Prosta ''trepowata'' fabuła o tym jak rodziła się Ameryka. Jedyna scena, która utkwiła mi w pamięci to porastający cmentarz na tle rodzącej się metropolii i ten obraz w zasadzie dopina cały film. Nic specjalnego.
mam takie same odczucia. DDL uwielbiam, ale odnosiłam wrażenie, ze w tamtej roli czuł się mało komfortowo- oczywiście są to jedynie domysły, bo tego nie wiem, jak się czuł. Ale takie własnie bylo moje wrazenie. grana przez neigo postać jakby jego- jako aktora nieco ograniczała.
Podobnie jak ty, najbardziej pamiętam scenę końcową. Film mnie ani nie wkręcił, ani specjalnie też nie zachwycił. Ot, było, minęło. dowidzenia, cześć