Ten film jest dla nas trochę tym, czym było "Ogniem i Mieczem" czy "Pan Tadeusz" dla Amerykanów. Niby dobre, świetnie zrealizowane. Ale długie i obce.
Z jednej strony jest to społeczno-polityczna opowieść z początków powstawania Stanów Zjednoczonych, pokazująca w bardzo naturalistyczny sposób losy przybyłych, i ciągle przybywających do Nowego Jorku imigrantów. A z drugiej historia dążenia do osiągnięcia zemsty syna za zabicie ojca. Z tym, że od razu widać, iż wątki te nie są sobie równe. Wątek historyczny jest ciekawszy, wiarygodniejszy i o wiele bardziej wciągający. Dążenie do zemsty Vallona jest tak nudne i schematyczne, że ledwo DiCaprio ratuje go od zatracenia. Mieliśmy D'Artagnana (Trzej Muszkieterowie). Mieliśmy Edmunda Dantesa (Hrabia Monte Christo). Nie potrzebujemy i nie chcemy Amsterdama Vallona!
Świetna była za to ostatnia scena w której pokazano przemiany NY w przyszłości. Zabrakło mi jednej klatki. Bez WTC.. Ale to byłoby zbyt kontrowersyjne. Przynajmniej jeszcze teraz.
Film jest z pewnością warty oglądnięcia. Ze względu na niesamowicie prawdziwy klimat historyczny tamtych czasów. Zdjęcia, montaż, scenografia i kostiumy, muzyka są na bardzo przyzwoitym poziomie. Dobra reżyseria. Wreszcie DiCaprio wraca z gwiazdorstwa do aktorstwa.
Natomiast to co wyprawia Daniel Day-Lewis to REWELACJA! Naprawdę każdy powinien go zobaczyć. Jest wart poświęcenia tych 166 minut.
Jeżeli chodzi o nominacje do Oskarów to jeżeli D. Day-Lewis nie wygra to obnaży to Akademię. Ponieważ bije on konkurentów na głowę. W pozostałych kategoriach różnie. Jako film, reżyseria i scenariusz to najsłabsi w gronie kandydatów. Natomiast duże szanse to: zdjęcia, scenografia, kostiumy i piosenka U2.
Moja ocena: 6/10