Braveheart jest u mnie na piedestale, do którego żaden z epickich fresków serwowanych dotychczas przez kino nie sięgnął. Do czasu, aż zobaczyłam Gladiatora... Nie waham się postawić tego filmu obok Braveheart. Sądzę nawet, że dzieło Scotta przerasta czasem szkocką epopeję.
To wspaniała opowieść o starciu świata materii i świata duchowego, w której oczywiście zatriumfuje duch. To film historyczny (historyczny w takim sensie, w jakim historyczną nazwiemy sienkiewiczowską Trylogię; nie wszystkie fakty sa zgodne z rzeczywistością, ale przecież film to nie podręcznik-na szczęście). A także przypowieść o świecie nam współczesnym.
Obraz o degrengoladzie wielkiego Rzymu, który miał nieść światło i kulturę innym narodom.
Film świetnie zagrany, z wielką, porażającą kreacją Russella Crowe'a, którego kocham od czasu L.A.Confidential. Jeszcze muzyka...