W żadnej mierze nie dziwi mnie grad nominacji do Oskara, jakimi został obsypany Gladiator, ani Złoty Glob dla najlepszego filmu ubiegłego roku. Do kina poszłam w lipcu, ciągnięta siłą przez przyjaciół, przekonana, że to jeszcze jedno "superholywoodzkie" widowisko, w którym nad treścią i sensem dominować będzie krwawa jatka. Ale ku memu zachwytowi, myliłam się. Ciekawa jestem tylko, czy gdyby Proximo na zucchabarskiej arenie nie powiedział swoim nowym gladiatorom, że nie ważne kiedy umrzemy, ważne by zapamiętano nas jako ludzi, Hiszpan stałby się Maximusem - Gladiatorem. Nie chciał przecież walczyć. Co państwo na to?