No cóż, Ten film powinien się nazywać "Braveheart: Przebudzenie", lub też zmartwychwstanie, albo nawet "Pierwsze wcielenie Wiliama Walec'a". Tak sądzę, ponieważ schemat nie odbiega prawie wcale od tego z filmu Gibsona. Praktycznie jedyne co sie zmienia, to to, ze jest osadzony w innych realiach... Podobnie, jak w Bravehearcie mamy wątek wymordowania kochanej osoby (w Gladiatorze dorzucili jeszcze synka), jest także bunt przeciwko panujacym, chęć zemsty glównego bohatera, watek milosny z wysoko usytuowaną kobietą(bardzo bliską wrogowi), sny, w których się ukazuje żona, oraz co najważniejsze - i Braveheart i w Gladiator kończy sie śmiercią gł. bohatera... Czymniemniej mimo takiego powtarzania scenariusza, film się bardzo miło ogląda i jest na pewno kolejnym hitem kasowej produkcji jak Braveheart... Szkoda tylko, że te filmy amerykańskie muszą być tak bardzo komercyjne... Podsumowując wszystko chciałbym dodać, że pomimo takiego naśladowania poprzednika, zachęcam do pójcia na niego do kina, bo tylko duży ekran potrafi oddać to całe piękno filmu...