Na przykładzie obu części "Grindhouse" widac różnicę między Tarantino a Rodriguezem. O ile Quentin dba jeszcze o bohaterów oraz ich emocjonalne rozterki (wiadomo, że nie psychologizuje, ale ma w tym wyczucie), o tyle Rodriguez stawia wyłącznie na krwawą jatkę. Bardzo lubię rodriguezowskie "Desperado", "Od zmierzchu do świtu" oraz "Sin City", lecz "Planet terror" nie do końca mnie przekonało. Jest to w gruncie rzeczy zlepek lepszych i słabszych scenek, z których większośc śmieszy (w końcu to pastisz tandentnego kina expolitation), a cała reszta wywołuje obrzydzenie. Myślę, że w kategoriach kina gore to znaczne osiągnięcie, lecz efekciarstwa niestety, pan Robert się nie ustrzegł (ta skacząca przez mur tancerka go-go/McGowan z karabinem zamiast nogi oraz ostatnia sekwencja na postapokaliptycznej pustyni). Cieszą natomiast smaczki w epizodach Biehna (ale się chłopak zestarzał), Tarantino (wyjątkowo podła rólka:) czy Savini'ego (speca od filmowej makabry tu w roli gliniarza). Podsumowując, niezły wstęp oraz rozwinięcie, natomiast zakończenie przesadzone. Może za drugim razem podejdzie nieco lepiej, tak miałem z "Desperado" i "Sin City". Póki co - 6,5/10.