Bez wątpienia Tarantino i Rodriguez są mistrzami zabawy w złe kino. Najnowszy film twórcy "Sin City" to kino szoku z przymrużeniem oka, dlatego też polecam go tylko tym widzom, którzy nie odbierają kina zbyt poważnie. Fabuła "Grindhouse: Planet Terror" jest oczywiście tylko pretekstem do pokazania kilku ładnych ciał i bryzgającej na ekranie krwi. Pełen erotyzmu taniec w wykonaniu Rose McGowan doskonale wprowadza nas w klimat filmu, następnie poznajemy resztę bohaterów z dzielnym El Wray`em (Freddy Rodriguez) na czele i obserwujemy jak wszyscy dzielnie walczą o przetrwanie. Jak na klasyczny film klasy B przystało, reżyser zgromadził w nim aktorów, którzy w takich produkcjach zazwyczaj grywają (Michael Biehn, Jeff Fahey, czy Michael Parks po raz kolejny wcielający się w rolę teksańskiego szeryfa). Na dodatek ciekawy montaż (świetny pomysł z brakującą szpulą) oraz stylizowana na zniszczoną taśma filmowa sprawiają, że mamy wrażenie jakbyśmy oglądali jeden z tych dawnych, tandetnych, niskobudżetowych grindhouse`owych filmów. A na deser znakomite cameo Bruce`a Willisa, któremu udało się dopaść Bin Ladena.
Ocena: 6/10 - jednym słowem niezły!