Moim zdaniem lepsza jest częśc właśnie druga w kolejności, czyli PLANET TERROR, chociaż obydwie nie grzeszą poziomem. DEATH PROOF poszedł na pierwszy ogień, bo nazwisko Tarantino miało przyciągnąc do kin młodzież, ale te gadki-szmatki bezbarwnych dziewczynek zajmujące połowę filmu zepsuły w nim wszystko. W ogóle żenada, żeby premiera polska PLANET TERROR była 12 października, podczas gdy w USA obydwie leciały w kinach jako jedna całośc na początku kwietnia. Niech się polski dystrybutor potem nie dziwi jak w kinach będą pustki, bo małolaty pościągały film z internetu pół roku temu. A najlepsze są te fikcyjne trailery nieistniejących filmów wplecione między obie części filmu.
Przecież ten film opiera się na tych "gadkach szmatkach bezbarwnych dziewczynek". Jak można nazwać je bezbarwnymi ?
Death Proof lepsze tylko przez końcową scene.
A na Planet terror nie bedziesz nudzić się tak jak w pierwszej czesci momentami. Dwie czesci sa zupelnie inne
Moim zdaniem Planet Terror był ciekawszy. Sama charakteryzacja postaci jak i fubała była dosyć ciekawa:d. W Death Proof za duzo dialogów. Chwilowo potrafiły znużyc widza. Rodrigez góra.
Jeżeli chcesz przez 3/4 widzieć paplaninę o niczym to wybierz DP, a jeżeli chcesz przez 3/4 (a nawet więc) filmu widzieć krwawą rzeź to wybierze PT. Anie jednego, ani drugie za bardzo nie polecam, bardzo ... specyficzne kino.
Planet terror bardzo mi się spodobał natomiast death proof beznadziejny według mnie. Ktoś napisał że dla Tarantino to normalka że film przegadany. Zgodze się z tym ale jego dawne filmy jak np pulp fiction czy rezerwowe psy to naprawdę świetne dialogi a tu takie pieprzenie o dupie marynie wogóle bez sensu. Polecam 2 część
Moim zdaniem Death Proof to niezły film :) Pomimo tych dialogów (nie były aż takie nuuuudne) i tylko dwóch scen akcji (obie rewelacyjne) daje radę z innymi amerykańskimi produkacjami. Dla mnie "bomba"!
Mym skromnym zdaniem obydwa są b. dobre. Lecz Death Proof lepiej się kończy. Z drugiej strony w Planet Terror jest więcej (ale tylko troche) zaskakujących momentów. Zatem odpowiedzieć na to pytanie trzeba sobie samemu.
Ja powiem za to,że obydwie części mi się bardzo podobały i stawiam je na równi ;]
Właśnie jestem po seansie Planet Terror, no i również nie mam żadnych negatywnych odczuć. Więcej akcji, humor, niegłupie dialogi...Polecam :)
Stawiam je na równi, każdy z filmów miał swoje moce i słabe strony, ale i tak oba są świetne :)
kot, czy pies? blondynki, czy brunetki? Death Proof czy Planet Terror? Zupełnie niepotrzebne pytania. Te dwa filmy po to ukazały się pod jednym szyldem, żeby zabawiły widza w inny sposób i razem tworzyły pewną całość, a nie po to, żeby oceniać, który jest lepszy. Death Proof postawił na gadkę, Planet Terror na jatkę (:D), jednak zarówno w DP znajdziemy zajebistą bezsensowną przemoc, jak i w Planet Terror znajdziemy mnóstwo przygłupich tekstów, od których robi się cieplej na sercu ;)
Jeszcze jedna rzecz. Stwierdzenie, że Tarantino miał tylko przyciągnąć do kina, jest kompletnie z dupy wzięte (bez urazy), ponieważ prawie każdy fan Quentina jest zarazem fanem Rodrigueza. można by ich nazwać braćmi wachowskimi kina Exploitation
muszę przyznać, że jednak - chociaż tylko o włos - "Planet terror". U Tarantino były wprawdzie genialne - jak to u niego [poza "Kill Bill 1&2"] - dialogi oraz lepsza reżyseria, ale lepiej bawiłem się na segmencie Rodrigueza ;). Także niezłe dialogi, fajne - momentami campowe - efekty specjalne oraz poczucie humoru a sam film to jakby największe stężenie Rodrigueza w Rodriguezie ;) - najlepszy po "Sin City" obraz tego twórcy. Mimo naładowania filmu tak olbrzymią ilością czarnego humoru, różnych obrzydliwości jest to wbrew pozorom niezwykle wyważona struktura; odrobina mniej humoru, a byłoby zbyt obrzydliwie by wytrzymać a przy zmniejszeniu dawki obrzydliwości humor byłby wręcz bezzasadny ;)
Zdecydowanie Planet Terror. Oba filmy miały nawiązywać do filmów klasy b, albo c, albo jeszcze niżej :-). Rodriguez zrobił bardzo dobry pastisz. Wszystkie wady tego typu filmów, mielizny scenariusza, nieuzasadnione hektolitry flaków i krwi nie rażą, bo są potraktowane z przymrużeniem oka, a reżyser nie kryje swoich intencji: to jest wielki żart. Ogląda się przyjemnie (o ile ktoś jest uodporniony na obrzydliwe sceny) i tyle. Wydaje mi się że u Tarantino nie było tego dystansu. On nie nawiązał on zrobił po prostu tandetny pseudo grindhousowy film.