fani Original Trilogy nie spalą mnie za tę wypowiedź na stosie, ale to moje zdanie i mam prawo je wyrazić. Wolę Prequel Trilogy. Wszystkie części uwielbiam (10/10 + serce), ale 1-3 jakoś bardziej. W odróżnieniu od niektórych, wychowałam się na częściach 1-3. A Zemstę Sithów po prostu uwielbiam (polecam książkę Stovera). Głównie za tragizm jaki był w tej części. Anakin to rozdarta psychicznie postać. Jego najbliżsi przyjaciele mu nie ufają, bo się go boją, jednak właśnie takim zachowaniem w stosunku do niego sprawiają, ze słusznie. Nie lubią go od samego początku, a Skywalker młody Jedi nie potrafi sobie z tym poradzić. Po za tym w sekrecie ma też żonę i wkrótce podziewa się dziecka i jeszcze na dodatek mogą zginąć. To za dużo dla tak młodego człowieka jak Anakin. Jest on postacią nieszczęśliwą od początku do końca, a jako Dartha Vadera lubię go jeszcze bardziej. Niektórzy narzekają, że stał się on zły zbyt szybko, ale w częściach 4-6 zabijał, mordował, a dobrym też szybko się stał, ze względu na miłość do syna. W całej serii nauczyłam się właśnie, że miłość jest największą potęgą, większą od mocy, gdyż dzięki niej człowiek może się zmienić.
Niektórzy narzekają na wątek miłosny Anakin-Padme, ale dla mnie nie był zły. Taki po prostu zakazany, a związki zakazane zawsze tragicznie się kończą. Tym, którzy uważają, że jest sztuczny polecam obejrzeć Zmierzch, tam dopiero jest sztuczny i cukierkowy romans.
"Niektórzy narzekają, że stał się on zły zbyt szybko, ale w częściacj 4 -6 zabijał, mordował, a dobrym też szybko się stał, ze względu na miłość do syna." W Zemście nie chodziło o to że za szybko stał się zły, ale że jego przemiana jest tak sztuczna, że nie przekonuje. Ten moment jak klęczy przed Palpatine'em i mówi "poddaje się twoim naukom tylko pomóż mi ocalić Padme" zawsze przewijam, bo nie mogę wytrzymać tej niesamowicie sztucznej gry aktorskiej. To spłyca całkowicie postać Skywalkera i tragizm tej części, że sam George Lucas ma się widza za idiotę, który to bezkrytycznie przełknie w trakcie seansu.
W epizodzie 5 i 6 przemiana Dartha Vadera i odkupienie swoich win to niesamowicie głęboki psychologicznie jak na kino fantastyczne wątek. Vader zaczyna odchodzić od Ciemnej strony Mocy po spotkaniu z synem na Bespinie - widać tę przemiane w bardzo spontanicznym detalu. Kiedy Vader dowiedział się, że jednak przed śmiercią Padme urodziła jego syna to dusił każdego podwładnego, który go zdenerwował, a po pojedynku z Lukiem, kiedy Sokół skoczył w nadprzestrzeń, przeszedł mostkiem Gwiezdnego NIszczyciela i wszyscy oniemieli, gdy zobaczyli że odszedł do swojej kabiny nie zabijając nikogo. Między "imperium Kontratakuje", a "Powrotem Jedi" jest różnica czasu około roku. Przez ten czas zmieniło się tak wiele, że Vader w szóstej części nie dusi nikogo przy użyciu mocy, tylko co najwyżej grozi palcem. Punkt kulminacyjny to pojedynek na drugiej Gwieździe śmierci - kiedy Luke w końcu ulega zakusom Imperatora i chwyta za miecz Vader blokuje jego atak nie po to żeby bronić Imperatora, ale po to żeby uchronić Luke'a przed zakusami Imperatora. Ten konflikt emocjonalny daje się wyczuć aż do momentu, gdy Vader przefajnował strasząc Luke'a że przeciągnie na Ciemną stronę jego siostrę. Reszte już wszyscy znają, że Vader nienawidził Imperatora, za los jakie przez niego miał zgotowany, ale nigdy nie odważył się z nim walczyć bo jedna błyskawica nieodwracalnie uszkodziła by mu maskę doprowadzając do śmierci. Palpatine przegrał, bo najpierw powinien dobić Vadera a dopiero potem skupić na Luke'u. Imperatora zgubił atut, który wykorzystał na swoją korzyść 20 lat wcześniej manipulując przywiązaniem Anakina do bliskich i jego strachem o śmierć tychże osób, który był podstawą tragedii młodego Skywalkera.
Dlatego coś każe mi wyobrażać sobie Haydena Anakina i Dartha Vadera ze starej trylogii jako dwie oddzielne postacie. Nie mogę uwierzyć, że to drewienko, z lekka prymitywnie przeciągnięte na ciemną stronę mocy to Lord Vader, budzący postrach od pierwszej sceny w której się pojawia w New Hope. Po prostu głupi Jedi. Widać, jak oślepiły go "jego nowe moce". Tak, rozbraja mnie: "Miłość Cię nie uratuje Padme, tylko moje nowe moce!". Fajnie ją uratował - Force Grip. Bo chyba to jedyna jego nowa moc.
Lubię w tym filmie (jak i w całej trylogii) rolę pana McGregora, ostatni pojedynek daje radę (no, może prócz tego, że nie ważne jaka była sytuacja, nawet wisząc na tych linach to musieli się próbować uderzyć) Lecz co według mnie wygrywa: akcja po walce na Mustafar. Wprowadza nas w starą trylogię którą kocham, Nową Nadzieję. Vader i Palpatine obserwujący budowę Gwiazdy Śmierci, Grand Moff Tarkin nawet się wyłonił, Obi-Wan który oddaje Luke'a wujostwu i oczywiście moje ukochane Binary Sunset na koniec. Muszę przyznać - końcówka się udała.
Również uważam, że McGregor zagrał bardzo dobrze (w przeciwieństwie do Christensena). Jednak paradoksalnie, dwie najgorsze sceny w NT w mojej opinii, to sceny z McGregorem. Co do pierwszej, to nie miał na nią wpływu - mówię o scenie z E3, w której Dooku zrzuca na niego ten fragment balkoniku.
Drugi moment, to już niestety w 100% wina Ewana. A jest to scena, w której na hologramie widzi zdradę Anakina. Dla mnie to było tragiczne.
Pojedynek Obi-Wana i Anakina mnie nie przekonuje, jest przekombinowany. Dla mnie najlepszym pojedynkiem pozostanie chyba starcie Qui-Gona i Obi-Wana z Maulem. Pojedynki Luke'a z Vaderm też dobre, większy ładunek emocjonalny. Ale tego z TPM nie przebijają.
Co do zakończenia, to faktycznie dobre. Ale czy był epizod z chociażby średnim zakończeniem? ROTS faktycznie świetnie nawiązuje do ST, ale w takim AOTC zakończenie też było genialne. Rozmowa jedi o Dooku i Sidiousie w atmosferze klęski, klony wyruszające na wojnę przy dźwiękach "Imperial March" oraz ślub Anakina i Padme przy "Across the Stars" bez żadnych dialogów. Zakończenie tego filmu też jest wspaniałe, i to głównie zasługa Williamsa.
Według mnie najlepszy pojedynek był w Return of the Jedi. Zawsze, ZAWSZE gdy słyszę utwór z tej sceny, dostaję gęsiej skórki. Wyraźnie było widać furię Luke'a. Świetnie to ująłeś - większy ładunek emocjonalny. Następnie scena w której Vader zrzuca Palpatine... Nie można było odczytać nic z twarzy Vadera ze względu na maskę. Gdy co chwila spoglądał to na syna, to na swojego mistrza, widać, że się wahał. No i oczywiście nie mogli do tej sceny dobrać lepszego utworu, niż moje kochane Binary Sunset, które uwielbiam w każdym wariancie.
Zakończenie z ROTS było świetne, według mnie najlepsze sceny z całego filmu, lecz jeśli chodzi o najlepsze zakończenie z całej serii... to jest nim zakończenie z ROTJ, lecz w wersji z utworem Victory Celebration, poprzedzone sceną gdy Luke pali ciało ojca (niezastąpione Binary Sunset). Yub Nub za bardzo do mnie nie przemawiało. Victory Celebration było według mnie poważniejsze, bardziej nadawało się na zwieńczenie serii, oraz spowodowało u mnie małe poczucie... smutku. Ponieważ to (na razie) koniec mojej ulubionej sagi.
Co do średniego zakończenia... zmienił bym trochę te z TPM. Lepiej według mnie by było, jakby film kończyła scena palenia ciała Qui-Gona.
No końcówka pojedynku Luke'a z Vaderem była genialna. Nie widziałem tam majstersztyku jeśli chodzi o choreografie, ale właśnie za sprawą Williamsa ta scena stała się magiczna. Do tego Vader ratujący syna, genialna sprawa (nie wiem swoją drogą po co Lucas tak usilnie próbuje spieprzyć ta scenę dodając to kretyńskie "noooo"). Nie mniej, mimo wszystko pojedynek z TESB wydaje mi się jakoś tak bardziej naładowany emocjami i ciekawszy.
Co do zakończenia ROTJ to ja wcale nie uważam go za wybitne. Scena jak Luke pali ciało Vadera oczywiście wspaniała, ale to co działo się później kompletnie mi nie podchodzi. Jest za dużo "ewokowskiej wsi". Podobają mi się dodane sceny, gdzie na różnych planetach tłumy wiwatują, ciesząc się z odzyskanej wolności. Ale brakuje mi w tym wszystkim takiej...,nie wiem, epickości, jaką miało zakończenie ANH, kiedy Luke i Han odbierali medale. Skaczący R2 był spoko, nic nie robiący 3PO jeszcze bardziej. Za to 3PO tańczący z Ewokami jako zakończenie epickiej sagi?
Generalnie im mniej takich rzeczy jak Ewoki czy Gunganie, tym lepiej.
Co do TPM, to poza tym, że zmieniłbym 70% filmu, to akurat zakończenie było znośne jak dla mnie. Palenie ciała Qui-Gona nawiązywało trochę do ROTJ, a finałowe pojednanie Gungan i Naboo przypominało mi trochę połączenie świętowania zwycięstwa w ROTJ i ceremonii z ANH.
Jeszcze odniosę się do Twojego poprzedniego posta. Uważasz, że przeciągnięcie Anakina na ciemną stronę było prymitywne tak? W sumie to się z tym zgadzam. Tylko że właściwie, wydaje mi się że to akurat jest słabość Lucasa w obu trylogiach. Sceny z sali tronowej w ROTJ są genialne, ale gdyby się nad tym zastanowić, to Luke musiałby być totalnym debilem żeby dać się skusić. Generalnie Imperator niczego mu nie zaproponował, jedynie Vaderowi udało się doprowadzić go do furii, która niemal go nie zaślepiła. Z drugiej strony, Palpatine w ROTS cokolwiek mu zaproponował.
W tym aspekcie ROTJ wypada lepiej, bo przeznaczeniem Luke'a nie było przejście na ciemną stronę (czego ukazywanie Lucasowi idzie tragicznie). Nie wiem czy czytałeś może komiksy Ostrandera z serii "Republic" i serię "Jedi", ale ukazane tam kuszenie Vosa przez Dooku to prawdziwy majstersztyk.
Imperator nie kusił Luke'a, bo faktycznie nie miał aż takiej pilnej potrzeby naboru ucznia jak w Zemście Sithów. Tam wszystko musiało chodzić jak w zegarku każdym musiał pociągać za sznurki. Tutaj wiedział, że już może mówiąc kolokwialnie wrzucić sobie na luz, bo Luke nie przeszedł pełnego szkolenia od dziecka tak jak Dooku (PS. A jaki haczyk Sidious miał na Hrabiego, że ten postanowił przejść na Ciemną stronę, bo to mi akurat umknęło ), a to było korzystne dla Imperatora. Drugim atutem dla Sitha było manipulowanie wiarą w przyjaciół Skywalkera. Udało mu się wymusić na Luke'u gniew, aby ten odważył się go zaatakować. Pewność siebie Sitha nie słabła ani przez chwilę jak widział walczącego Vadera z Luke'iem. Wiedząc, że Vader jest silnie związany z konfliktem emocjonalnym, nie wtrącał się w kulminacyjnym momencie gdy Vader wyczuł, że Luke ma siostrę. Mógł wtedy udowodnić młodemu Skywalkerowi, że wielką potęgę mu może dać nienawiść. Używał podobnych metod co wcześniej z Anankinem, tylko, że inne ralacje łączyły Anakina z Dooku, a inne Vadera z Lukiem. Imperatora zgubiła ta sama lekkomyślność i pycha, która kiedyś doprowadziła do klęski zakon Jedi i ta sama przez którą Vader został okaleczony na Mustafarze przez Obi-wana Kenobiego. Miał taką potęgę, że stracił czujność, spowodowaną tym, że w galaktyce nie było nikogo kto mógłby mu tę władzę odebrać. Upływ czasu zrobił swoje z potencjałem Imperatora, który z wiekiem nie uczył się już nowych aspektów Mocy uznając iż nie ma takiej potrzeby i bazował na starych trickach. Nawet w błyskawicach, które wystrzelił w stronę Luke'a widać już uszczerbek na jego potędze. Kiedyś dał radę jedną wyrzucić Mace'a Windu za okno swojego biura, a teraz musiał młodemu Skywalkerowi poświęcić tyle czasu, że Vader zdążył rozważyć wszystkie za i przeciw, a by podnieść rękę na swojego mistrza. Ośmielę się chyba na świętokractwo pisząc, że Imperator jakiego znamy z Powrotu Jedi jest jeszcze słabszy od Hrabiego Dooku ze schyłkowego okresu Wojen Klonów,.
Nie wiem czy czytałeś "Dartha Plagueisa" Jamesa Luceno. Bo jeśli nie, to mogą się tu pojawić drobne spilery. No i w takiej sytuacji gorąco polecam przeczytać, bo w mojej ocenie to najlepsza - na równi z Labiryntem Zła - powieść SW z tego okresu.
Cele Palpatine'a, Dooku czy jakiegokolwiek innego bohatera są różnie przedstawiane w EU. Jest tak wielu różnych autorów i dzieł, że czasem wymyka się to spod kontroli.
Zacznę możę od Hrabiego Dooku. Jaki haczyk miał na niego Sidious? Po prostu był kim był - osobą która zdolna była do wykorzystania własnej potęgi do "przywrócenia ładu i porządku w galaktyce". Dooku miał w sobie wiele z arystokraty, był dumny i arogancki. I tak arogancja sprawiła, że czuł się w obowiązku do naprawienia całej galaktyki. Wierzył, że Jedi powinni sami brać sprawy w swoje ręce, jako istoty mające dostęp do rzeczy, o których normalne istoty śnić nie mogły. Sam w Zakonie eksperymentował z ciemną stroną. W tym momencie on już był dla Jedi stracony, bo gardził nimi jako słabymi. Po pewnym czasie uświadomił sobie, że może wykorzystać Sithów do własnych celów. Sidious badał go jeszcze jako senator, a w ogóle jako pierwszy na Hrabiego i Sifo-Dyasa zwrócił uwagę Darth Plagueis.
W którymś momencie Dooku uznał że Sidious jest dla niego nie tyle użyteczny, co niezbędny (bodajże w Labiryncie Zła Dooku zastanawia się, jakby sprawy wyglądały gdyby jednak Jedi schwytali Sidiousa), i że on również jest dla Sidiousa niezbędny. Co nie oznaczało oczywiście, że kiedy wojna dobiegnie końca, Dooku będzie grzecznie służył Sidiousowi (w końcu chciał szkolić Kenobiego, a potem szkolił Opressa aby pozbyć się Sidiousa).
Zdaje się jednak, że w ostatnich miesiącach wojny sprawy przybrały inny obrót. Sidious zdecydował się na przeciągnięcie Skywalkera na ciemną stronę, a Dooku zdawał sobie sprawę że tylko we dwóch dadzą radę kontrolować Anakina. Więc z Sidiousem mieli się nawzajem jeszcze bardziej od siebie uzależnić. Co z tego wyszło, to niestety wiemy, chociaż też nie do końca. Myśl skończę przy rozważaniu na temat Sidiousa.
W przypadku Imperatora sprawy są bardziej skomplikowane. Na dobrą sprawę, czy on naprawdę musiał przeciągać Anakina na ciemną stronę? I jakie były jego początkowe założenia? Biorąc pod uwagę większość EU, można stwierdzić, że Sidious odszedł od Zasady Dwóch i planował być jedynym, wiecznym mistrzem który jedynie zmienia co jakiś czas ucznia. Z drugiej strony, w najwyższym źródle kanonu - filmie - w akcie desperacji wypowiada dość ciekawe stwierdzenie: "Nie powstrzymasz mnie, Darth Vader stanie się bardziej potężny niż którykolwiek z nas".
No właśnie, i jak to teraz interpretować. Chyba w "Czarnym Lordzie" sam stwierdził, że załamany i pozbawiony motywacji Vader nie będzie mu potrzebny. Po ROTS zyskał więcej niż mógł sobie wymarzyć - Anakin zniszczył jedi, Imperator zyskał władzę, a Vader stał się już niezdolny do rzucenia mu wyzwania. imperator jednak dalej szukał: Starkiller, Luke. Mógł przecież zostawić sobie Vadera, który pomimo że nie tak silny jak kiedyś, był nieosiągalny dla każdego poza Palpatinem.
Więc być może Sidious nigdy nie odrzucił Zasady Dwóch.
Co do Luke'a - jak dla mnie, to bardzo widoczny był gniew Imperatora w chwili, kiedy Luke mu odmawia. A Vader chwilę wcześniej dowiódł swej lojalności, kiedy bez żadnych sentymentów wyciągnął temat Leii.
Czy Imperator stał się słabszy? Większość znanych mi osób uważa że wręcz przeciwnie. Ja się jednak nie zgadzam, mam tutaj podobne stanowisko co Ty. Sidious zyskał władzę, i przestał się rozwijać. Robił natomiast wszystko, by tej władzy nie stracić (wyłączając ewentualne zachowanie Zasady Dwóch). Upływ lat mógł zrobić swoje, tak jak u Yody.
Nie zgodzę się jednak, że jego błyskawice osłabły - on Windu chciał po prostu dobić, a Skywalkera raczej torturował.
W sumie to nie wiem czy porażka Imperatora była od niego jakkolwiek zależna. To, co mi się podoba najbardziej w PT, to ukazanie przez Lucasa fatum. Przeznaczeniem Shmi było umrzeć, i Anakin nie mógł jej uratować. Padme również została przeznaczona śmierć, bo przeznaczeniem Anakina była próba jej uratowania. Generalnie - UWAGA SPOILER Z "Dartha Plagueisa" - Sithowie, zdaje się, sami siebie przeklęli w momencie, w którym Plagueis zaczął swoje eksperymenty. To znów kwestia interpretacji, ale ja jestem zwolennikiem teorii, że to Moc stworzyła Anakina, aby zniszczył Sithów. Więc w jakiś sposób również Plagueis sprowadził na Sithów swoiste fatum.
Masz rację, scenariusz PT jest tragicznie napisany w niektórych momentach, ale jakoś nawet takie wady nie zmienią mojej oceny. Wiem, ze PT (George Lucas) jest dużo gorzej wykonany od OT(tutaj właśnie George Lucas tylko w czwartej części był reżyserem), jednak mimo to wolę trylogię 1-3, szczególnie 3, ale chyba przez to, że czytałam książkę Stovera.