To był polityk. Marzyła mu się władza nad Galaktyką. Moc mu tylko pomagała - on używał jej do przejęcia władzy. Sidious wywołał Wojny Klonów, aby objąć panowania nad Senatem, a później mianować się Imperatorem. Wojny gwiezdne, choć surrealistyczne i podsycone ideą Mocy przypominają jednak poniekąd nasze ziemskie (w sensie przyczyn i skutków), a Palpatine'a można by śmiało porównać do jednego z dyktatorów naszego świata.
Tymczasem w tej części Palpatine powraca z biliardową flotą. Wybaczcie za porównanie, ale wyobraźcie sobie że nagle pojawia się Stalin albo Hitler z pierdyliardem myśliwców z II WŚ i nie wiadomo jakich jeszcze broni, przykuty do jakiejś aparatury ratującej życie. Przegięto tu wszelkie normy.
w ogóle ten Palpatine jakiś nieswój. Przypomina bardziej jakiegoś nawiedzonego szamana niż imperatora z poprzednich części. A samo spotkanie Kylo z Palpim to jakieś nieporozumienie. Generalnie dialogi w tym filmie leżą
Uff jak dobrze słyszeć kogoś o podobnym poglądzie na tę postać i (prawdopodobnie) na całą sagę. Owszem, Palpatine to był polityk. I cała fabuła sagi jest polityczna. Oczywiście w Starej Trylogii jest to mniej wyczuwalne, ale to dlatego, że jest tam mniej potrzebne - Rebelia (czyli Sojusz na Rzecz Przywrócenia Republiki) walczy z reżimem (Imperium), który powstał na skutek wojny i kryzysu (wojny klonów - wojna secesyjna z separatystami). Republika przekształciła się w Imperium, poniekąd jest więc tym samym bytem, tylko w innej formie. "Dobra" Republika staje się "złym" Imperium, podobnie jak dobry Anakin przekształca się w Vadera. Disney oczywiście traktuje widza jak idiotę czy też małe dziecko, zupełnie odrzucając polityczne motywacje Palpatina i przedstawiając go wyłącznie jako creepy-czarnoksiężnika dysponującego Mocą. Niestety ale to jest zbezczeszczenie tej postaci. Twórcy sequeli w ogóle nie zrozumieli, o co chodziło w Gwiezdnych Wojnach i o czym one tak naprawdę są.