Ten film to jakaś zbitka wątków, które mają tak bardzo zaskoczyć widza, że aż widz się gubi w tym wszystkim. Akcja jest wartka, tak bardzo wartka, że aż przychodzą skojarzenia z wodą w klozecie. To taki scenariusz na modłę teledysków MTV - dużo się dzieje, ale niewiele z tego wynika, bo co chwila zmienia się obraz. I do tego opcje z ożywaniem... no błagam... Co chwila jakiś trup wraca z zaświatów, a jak ktoś ma umrzeć, to my go tutaj zaraz uzdrowimy rencami co leczo. Można? Można. Kiedyś Skywalker uczył się wyciągać pojazd z bagien, a teraz cyk, Jezus Chrystus w przyszłości. Zabrakło tylko jakiejś boskiej istoty, co to jednym palcem tworzy i niszczy planety - bo kto bogatemu w wyobraźnię zabroni. Chyba najlepszym przykładem jest scena ucieczki z więzienia. Można porównać, jak to się kiedyś robiło (uwolnienie księżniczki), a jak jest teraz. Wcześniejsze części miały to nieuchwytne coś, błysk w oku. Ma się wrażenie, jakby kolejne filmy z sagi Star Wars stanowiły swoisty konkurs, kto mocniej spieprzy. I kiedy już myślisz, gorzej być nie może, pojawia się człowiek który rzuca sakramentalne: "potrzymaj mi piwo".