Uwaga! To jest temat, w którym swoje opinie na temat tego filmu będą
wyrażać uczestnicy naszej „Zabawy Filmowej 2008”.
Chcesz dowiedzieć się na czym polega zabawa? Patrz tutaj:
http://www.filmweb.pl/blog/entry/455665/ZABAWA+FILMOWA+2008.html
Dyskusje z uczestnikami zabawy i komentarze do ich opinii są mile
widziane.
---
Uwaga, poniższe komentarze mogą zawierać spojlery zdradzające treść
filmu!
WIDZĘ, ŻE MAM NAJLEPSZE TEMPO:D
Hipnotyzujący film, ale nie wiem za bardzo co Wong chciał mi powiedzieć. Przez pierwszą połowę myślałem, że to jest jeden z najlepiej nakręconych filmów jakie widziałem, zachwycałem się tymi zmianami kolorów, zmianami tempa filmowania (z ujęć w spoczynku do zaganianych, kiedy robiło się ostro) ale potem zaczęło mi przeszkadzać, bo wyglądało jak zwyczajne szpanerstwo. Niektóre scenki wsadzone jakby tylko po to, żeby pięknie je nakręcić. Ujęcia przez jakieś okna z firanką czy kij wie co nie mają tu czasami większego znaczenia, są wciśnięte tak sobie, żeby ładnie wyglądało. I owszem, wygląda to ładnie ale troszeczkę przesadzono.
Film utrzymany w niezwykłym klimacie, wszystko tu się klei, muzyka prosta ale utrafiona jak cholera i do tej pory sobie nucę.
Wyrzucając treść zarzucam temu filmowi tylko 'szpanerstwo' co brzmi mocno, a właściwie to i tak trochę na to leciałem ;)
Historia dość prosta budowana na zasadzie 'zrywów'. Co by się jednak nie działo piętno zdarzeń pierwszoplanowych jest wyczuwalne (aktorzy z tym sobie świetnie poradzili). Myślę, że nie przypadkowo ten film zaczyna się aktem homoseksualistów (panów), który dla mnie był jest i pozostanie odbierany ze sporym niesmakiem, a kończy się majestarycznymi wręcz scenami opierających się na wyłącznie duchowej sferze bohaterów. Taki zabieg, wogóle, zabieg oglądania całego tego filmu pokazał mi miłość homoseksualną nie jako tą, opierającą się jedynie na fizyczności, ale jako zwyczajną miłość. Bohaterowie jednak cały czas się jej boją, tak samo z resztą, jak społeczność w której żyją. Jest to przeplatane fantastycznymi scenkami, niektóre z nich nazwałbym arcydziełami. Ale troszę to dla mnie nijakie. Przestraszeni swojego uczucia i zagubieni w świecie. Tyle? Jeśli więcej to mi wytłumaczcie. Z przyjemnością do filmu powrócę, jakby co ;)
8++++ albo 9= czy tam co, ulubiony
A i mamy tu jeszcze fajny 'paradoks', który sugeruje nam sam tytuł.
Ewidentne stwierdzenie, że miłość nie zawsze jest synonimem szczęścia, z drugiej strony dzieje się tak przez działania bohaterów i świata, bo miłość sama w sobie nie jest zła.
NAJLEPSZY FILM WONGA
Fantastyczna reżyseria, światło, barwy, ruch. Krajobraz mentalny,
wejście w głosy, dusze bohaterów i zagłębienie się w ich uczucia,
odczucia.
9 /10
UNHAPPY
Długo wchodziłam wczoraj w akcję/emocje/sens filmu, przetrzymałam pierwsze 10 minut siłą woli, kolejne 40 minut ziewałam i łypałam jednym okiem, żeby na końcówce się skoncentrować, a potem zasnąć i dziś raz jeszcze obejrzeć. Ocenę podciągam na 8 za to, że dał mi do myślenia zarysowaniem postaci Lai Yiu-fai. Wątek miłosny głównej pary mało wiarygodny mi się wydał - nie chcę tu jakiś wywrotowych czy mało popularnych teorii tworzyć, ale dla mnie zbyt banalnie. Gdyby spisać w kilku zdaniach ich historię uczuć jeszcze trywialniej by zabrzmiała. O wiele więcej głębi emocji w "związku, którego nigdy nie było" - piękna scena z dyktafonem i ten płacz żałosny, może to śmieszne, ale sama się rozpłakałam, żeby usłyszeć "i czego głupia płaczesz" :) Cóż jeszcze... muzyka! Z wyłączeniem końcowej melodii (a jednak).
Ruszajmy więc do Iguazu - czy coś to zmieni w nas samych - być może, być może nie - a elektroniczny zegar tyka.
HAPPY TOGETHER
Oglądałem ten film po raz pierwszy dobre kilka temu. Wróciłem do niego z takimi trochę obawami, bo akurat za Won Kar Weiem to ja nie przepadam i z tej okazji pragnę się z czegoś zwierzyć. Do takich oglądania takich filmów potrzeba sporego dystansu. Moja złośliwa natura mówi mi, że Wong psuje sobie sam filmy,poprzez skupianie się na obrazie. Ale też pokornie przyznaję, że ten rodzaj poetyki i wrażliwości wymaga sporego zaangażowania się w film. Tak jak ktoś tu wspomniał o Haneke, (o tyle ja podpiszę się pod tym)że to jeden z najlepszych żyjących obecnie reżyserów. Bo tacy artyści kręcą filmy za pomocą czystego filmowego języka. Dlatego nie łatwo jest wydać ocenę, nie łatwo jest być obiektywnym.
Pojawił się zarzut o nierealności bohaterów. A ja skontruję, że nie jest to zarzut. Ta parka to jakby mgła, zarys, widzimy tylko to co chcemy zobaczyć, a nasza wrażliwość w którymś momencie może kazać nam przeciwstawić się."Nie jest to dobry film, nic wielkiego, nuda" a tymczasem takie frazesy są tylko reakcją na niezrozumienie pewnej poetyki. I o czym tu jeszcze napisać? Ze tak naprawdę nie obejrzeliśmy Happy Together Wong Kar Weia, tylko odhaczyliśmy kolejną pozycję z listy Zabawy Kyrtapsa. Ja wiem, że do tego filmu jeszcze wrócę i wciąż będę się jeszcze zastanawiał.
10/10
HAPPY TOGETHER
Jestem pod wrażeniem. Głęboki, niesamowity film.. Ale od początku. Jest to pierwsze moje spotkanie z Wongiem (nie licząc dość "dziwnej" jego krótkometrażówki "wkw/tk/1996@7'55''hk.net"). Obraz prosto skonstruowany, ale dogłębnie przemyślany. Celem filmu jest według mnie uświadomienie nam równości związków homoseksualnych z hetero-, że w obu związkach występują podobne problemy i "fizyczność". . Związki te będą istnieć, bo taka jest natura rzeczy. Specyficzny klimat, ciekawa fabuła, dobre aktorstwo panów i nakładają się na naprawdę rewelacyjny film. Dziesiątki nie dam, bo trochę nie podobała mi się strona techniczna.
9/10 + serduszko
SPRÓBUJEMY JESZCZE RAZ?
Raczej w to wątpię.
Nie dość, że film o gejach to jeszcze o chińskich. Jeszcze ten straszny chiński język, jeszcze te zdjęcia czarno-białe. Reżyser na łatwiznę nie idzie. Z tym, że wiedział co robi, bo wyszło mu nie najgorzej, ale na podbój szerokiej widowni to liczyć nie można. Dla mnie akurat to było raczej nudne, lecz jakiś poziom sobą film reprezentuje. A propos zdjęć to były beznadziejne, naoglądali się dogmy czy po co niby tak?
Podobnie jak przy "Nagim lunchu" największym atutem filmu jest muzyka. A skoro tak to mogłoby to na pierwszy rzut oka o filmie nie świadczyć za dobrze, ale akurat w tym przypadku wcale samemu filmowi nie ujmuje bo muzyka jest po prostu na najwyższym poziomie. Zresztą maczał w niej palce nie byle kto, tylko sam Astor Piazzolla, prawdziwy guru tanga (a właściwie nie tyle maczał palce, co sobie jego robotę zapożyczono).
Co do fabuły to chyba najfajniejszy jest tu problem emigracji, reszta jakoś niezbyt ciekawa (ten wodospad, ta latarnia, te uczucia między bohaterami).
Czy nie oglądasz filmów nieco powierzchownie, bo sory, ale to co napisałeś trochę to potwierdza.A termin "poetyka filmu" coś stenowi mówi?
Czy lesbijkom w Amal wolno przeżywać rozterki, a chińczykom to już nie? Zdjęcia moim zdaniem to największy atut kina Wong Kar Waia. No i muzyka nie jest atutem żadnego filmu, lecz jej dobranie. Czasami jej brak też jest atutem.
Pozdro
jak to muzyka nie jest atutem żadnego filmu? muzyka w Chicago, Piratach z Karaibów, Dobrym, złym i brzydkim, Requiem dla snu itd. itd. jest chyba właśnie największym atutem, ale mniejsza o to.
przepraszam, ale nie wiem konkretnie o co chodzi, więc jakbyś mógł co konkretnie potwierdza powierzchowne moje oglądanie? wtedy spróbuję jakoś odpowiedzieć...
Muzyka w Chicago, Piratach na pewno nie stanowi atut, to po prostu dobrze zrobione ścieżki dźwiękowe.
Moim zdaniem patrzysz na film pod końcem fabuły, im jej mniej tym mniejsza ocena dla filmu. A jego wartość poetycke, a walory artystyczne, film to też dzieło sztuki, a nie tylko interesująca historia opowiedziana za pomocą taśmy celuloidowej.
nie masz racji co do obu kwestii. te filmy warto oglądać głównie dla świetnej muzyki, z inną muzyką, nie tak "dobrze zrobioną" byłyby niczym... ale OK, jeżeli mówisz, że muzyka z Piratów nie jest atutem tego filmu to dla mnie jest to absurd i tyle.
nie mam pojęcia skąd to wziąłeś, ale nie patrzę na film tylko pod kątem fabuły, choćby nie była prawie wcale ciekawa jak w tym przypadku. wartość poetycka filmu podobała mi się na tyle na ile go oceniam. prawdziwą sztuką byłoby zrobić film i poetycki i wciągający, a przecież i takie są. oczywiście nie twierdzę, że i Happy Together nie może pochłonąć kogoś, choć przyznam że trudno byłoby mi to zrozumieć...
osobiście może i ni zanudziłem się jakoś, ale i mógłbym w każdej chwili spokojnie wyłączyć film...
No to inaczej. Piraci z Karaibów, Chicgo to bardzo dobre przykłady kina ale nie autorskiego. Tam nad takimi rzeczami jak muzyka pracuje sztab specjalistów.Inny sztab specjalistów wybiera najbardziej przystępne fragmenty, takie, które można potem wypuścić na cd i które nie przekraczają pewnej kategorii wiekowej. Ja takich filmów nie neguję, ani specjalnie ich nie oczerniam, bo są one potrzebne,ale to inna zupełnie historia.Po prostu tak muzyka jest stosunkowo prosta dla kompozytora, w Chicago wystarczy stworzyć swingujący fragment, a dla Piratów symfoniczny marsz lub coś w stylu.Kwestia wprawy. Podobnie inne jest aktorstwo Johnego Deppa a inne z Happy Together. Wizją Wong Kar Waia było stworzyć film, który byłby wiernym odbiciem psychiki bohaterów. Ich toksycznego związku, itede, niemożności bycia razem. W ogóle Wong tworzy nieprzystępne kino, nie dla mainstreamu, takie które wymaga czegoś od odbiorcy, które karze się zastanowić, a nie wydawać ocenę pochopnie.
To tyle jeśli chodzi o muzykę, bo powtarzam film należy oceniać jako całość , a dopiero potem zwracać uwagę na poszczególne elementy. Aktorstwo, scenariusz, bla, bla, bla. Najważniejsze to montaż,praca kamery, światło,wreszcie kombinacja tych czynników, jako elementów poetyckości filmu. Może Kyrtaps coś by dorzucił, na co jeszcze trzeba w filmie patrzeć. Wiadomo, gust jest sprawą indywidualną, jeśli Won Kar Wai nie przypada ci do gustu twoje prawo.Po prostu napisałem co napisałem, po twoim poście, tylko się nie gniewaj. Pozdro
wątpię zeby nad Zimmerem w Piratach czy Gladiatorze, Mansellem w filmach Aronofsky'ego, Preisnerem u Kieślowskiego, Bregovicem u Kusturicy, Morriconem u Leone i tak dalej jakiś sztab siedział nad głową. ta muzyka prócz tego, ze jest genialna sama w sobie na płycie, to jest przede wszystkim nierozerwalną częścią tych filmów. nota bene chyba muzyka Morricone dla Leone nie tak od razu trafiła do sprzedaży... zostawmy to.
jak oceniać należy film nie będę polemizował, bo według mnie jak zawsze podkreślam, niech każdy ocenia jak mu się podoba. mnie się podobała muzyka, która daje dla mnie bardzo dużo temu filmowi. ale zgadzam się, żeby film oceniać jako całość.
montaż ma dla mnie marginalne znaczenie dla oceny filmu. rzadko się wyróżnia, rzadko też kompletnie psuje cały film, więc jak można od montażu wychodzić? montaż musi być, raz będzie lepszy raz gorszy, podobnie światło. ale najważniejszy jest scenariusz, aktorstwo i reżyseria. potem muzyka i zdjęcia. ale w sumie po co o tym dyskutować...
nie żebym był nietolerancyjny, bo jest wręcz przeciwnie, natomiast nie specjalnie interesują mnie filmy o chińskich gejach :)
jeśli w jakimś nieskonkretyzowanym filmie fabuła mnie nie zaciekawia a film będzie choćby i zrobiony doskonale to +/- wyjdzie na zero (tak na skróty, na chłopski rozum). jednak to wcale nie będzie znaczyć, że nie jestem wrażliwy na piękno w filmie zawarte, ani że im "więcej fabuły" tym bardziej film cenię, a im "mniej" tym ocena niższa.
"Czy lesbijkom w Amal wolno przeżywać rozterki, a chińczykom to już nie?"
a to chyba było pytanie retoryczne...
wszystkiego dobrego i dużo.
Matko-sałatko!
Ktoś ma coś do zdjęć Christophera Doyle'a. Tego nie puszczę płazem!
chyba nieprecyzyjnie napisałem. wykadrowanie jest bardzo ciekawe, ale też zdjęcia są mało wyraźne i to mi się nie podobało, do tego raz przyjaśnione mocno, raz przyciemnione, przez co też obraz niewyraźny.
to spróbujemy konstruktywnie (cokolwiek to znaczy)
"Nie dość, że film o gejach to jeszcze o chińskich"
Brzmisz jak homofob i rasista ;)
"Jeszcze ten straszny chiński język, jeszcze te zdjęcia czarno-białe"
Kwestia gustu. Rozumiem, że tłumaczysz, dlaczego tobie osobiście się nie
podobało, dlaczego się wynudziłeś.
"wyszło mu nie najgorzej, ale na podbój szerokiej widowni to liczyć nie
można"
To kino w pełni autorskie, które jest takie, jakie jest i jedyne czego
oczekuje to zrozumienia. Znajduje się wąska grupa ludzi, do których
takie coś trafia (konkretnie kino Wonga) i wielbią filmy pod niebiosa.
One są dla nich czymś więcej niż tylko dostaniem estetycznym, spędzeniem
miło dwóch godzin. Wong nie robi filmy, aby się podobały - takie są
dzieła komercyjne, rozrywkowe tworzone przez przemysł i fachowców
wiedzących, co ludzie kupią. On tworzy to, co tworzy niezależnie od
ilości widzów, którzy przychodzą do kina.
"A propos zdjęć to były beznadziejne, naoglądali się dogmy czy po co
niby tak?"
Te zdjęcia z założenia miały być takie, jakie są. Subtelna gra światła,
cienia, barw i ostrości - cały Doyle.
Zdjęcia w kinie autorskim nie ograniczają się do dokładnego, czystego i
ostrego filmowania akcji, a ich artyzm nie polega na kilku ładnych,
słodkich widoczkach przyrody sfotografowanej z helikoptera albo
wysięgnika. To nie jest rzemiosło, to sztuka.
Zdjęcia w "Happy together" są takie, jakie są by również poprzez obrazy
reżyser mógł wyrazić stan ducha bohaterów.
Tutaj muzyka nie jest wstawiana w miejsca wyznaczone przez wypracowany
przez inne filmy schemat. Tutaj w określonym miejscu fabuły (takich nie
ma, bo jest niesztampowa) nie pojawia się określony dźwięk lub dźwięki
konkretnych instrumentów. Tutaj muzyka jest częścią kompozycji i jednym
z elementów układanki, nie tylko tłem. Podobnie jak zdjęcia.
Wszystkie elementy wykonania służą wyrażeniu treści przez reżysera...
one nie są tu tylko dlatego, bo muszą być. One nie służą temu, żeby się
tobie dobrze oglądało. Żebyś wyraźnie wszystko widział i słyszał.
1. to, że Tobie się zdaje że brzmi to jak homofobia i rasizm jeszcze o niczym nie świadczy. to zwyczajnie wyraz tego, że reżyser Kar Wai Wong postawił sobie wysoko poprzeczkę, a nie że tłumaczę iżby to mi się nie podobało.
2. wiem, ze to jest kino autorskie zrobione głównie z myślą o wąskim gronie fanów takiej twórczości więc mogę Ci tylko przytaknąć do tego co napisałeś. natomiast kino autorskie może być też takie, które porywa szerokie grono jak filmy Kusturicy, Kieślowskiego, Felliniego...
3. zdjęcia próbują wyrazić emocje czy odczucia bohaterów - zgadzam się. to też oczywiste, że nie są przypadkiem, tylko Christopher Doyle właśnie tak a nie inaczej chciał kręcić.
zdjęcia nie są beznadziejne, przyznam, że to była lekka prowokacja z mojej strony (inspirowałem się tu Twoimi komentami :) natomiast nie podobało mi się to, że zdjęcia te często były bardzo niewyraźne, przez co w efekcie momentami gówno było widać. odnośnie do "jedynki" - twórcy nie rozpieszczają tym widza, to dość znacznie utrudnia oglądanie filmu.
4. z ostatnim fragmencie o muzyce w pełni się z Tobą zgadzam. i dlatego właśnie muzyka w filmie tak bardzo mi się podobała. oczywiście jest też dobra sama w sobie, natomiast jako element filmu doskonale tu wpasowany jest jak dla mnie jego wielkim atutem. stąd nie mogliśmy dogadać się w tej kwestii z KULTURKIEM.
P.S.
zauważ, że nigdzie nie napisałem, żeby film był słaby. co najwyżej wyraziłem subiektywne wrażenie, że nie był dla mnie specjalnie ciekawy. bo to, że niektórzy widzowie nie należą do tego wąskiego grona wybrańców i nie podzielają zachwytów pod niebiosa nad tym filmem nie oznacza jeszcze, że film obejrzeli powierzchownie i dlatego wystawili zbyt niską ocenę...
Merry Christmas :)
1. Co za różnica, czy to film o hetero czy homo, azjatach, murzynach czy
białych? Czy jest po chińsku w czerni i bieli, czy w sepii po arabsku?
;-)
2. może takie być, ale zrozumiałem, że to, iż Wong, twoim zdaniem, nie
zdobędzie szerokiego grona odbiorców, traktujesz jako zarzut
/ to, że film do kogoś nie trafia również nie znaczy tego, że nie jest
bardzo dobry :) to działa w obie strony
ja również życzę wesołych i filmowych Świąt Bożego Narodzenia
1. taka różnica, że podobnej klasy film kobiecie i mężczyźnie po polsku i z bardziej przystępnymi zdjęciami były dla mnie pewnie dużo ciekawszy :)
2. ani jako zarzut ani też jako zaletę. bo to, że jest skierowany tylko dla dojrzałych czy wymagających widzów nie znaczy jeszcze żeby był automatycznie lepszy od tych skierowanych do szerszego grana odbiorców.
1. w pełni rozumiem
2. oczywiście, bo to, czy jest jest dobry poznaje się po innych cechach
(wg uznania, teorii i poglądów na kino wraz z systemem oceniania na
czele)
To co właściwie oceniasz Sten. Wcześniej odpisałeś mi, że najważniejsze jest aktorstwo, scenariusz i reżyerię. Pod jakim kątem oceniasz tę reżyserię a pod jakim aktorstwo.
Kto jest w filmie najważniejszy, aktor, czy jego rola, a może jednak reżyser.
Preisner, Bregović, Mansell, Morricone, ciekawe co dałaby ich muzyka, gdyby film z ich podkładem byłyby kiepskie?Co za tekst, że muzyka jest atutem filmu. Czy w czasach kina niemego, gdzie orkiestra improwizowała smnutną melodię, gdy bohater płakał, a wesołą, gdy ktoś rzucał w niego plackiemm, kino tej możliwości nie miało? Zastanów się dlaczego w Happy Together porzyczono sobie utwory Astora Piazzoli. Bynajmniej nie dlatego, że był sławny.
cytacik:
"jeśli w jakimś nieskonkretyzowanym filmie fabuła mnie nie zaciekawia a film będzie choćby i zrobiony doskonale to +/- wyjdzie na zero."
Niestety, to może być prawda w kinie komercyjnym. Produkty masowe nie powinny mieć śladów tej autorskiej prowokacji.Niestety, nie zgodzę się z ani jednym słowem w przypadku kina autorskiego. No i podałeś bardzo oryginalną metodę oceniania czyli +/-, a dla mnie film może być zrypany poprzez niedoświadczenie reżysera, ale z ciekawą konstrukcją , formą, pomysłem czy czym tam chcesz, niżli atrakcyjny debiut na niedzielę typu Fucking Amal, bo wolno lesbijkom, a gejom (w dodatku chińskim NIE).Bo w Happy Together tak naprawdę nie chodzi o gejów, ale każdy odbiera i ocenia filmy jak mu się podoba.
Tyle
1. oceniam film jako całość. natomiast najważniejsze według mnie są właśnie te elementy a nie montaż czy światło, które są dopiero na dalszym miejscu (ale przed takimi elementami jak robota kaskaderów i statystów :). bo ze słabego scenariusza i Salomon nie naleje, nawet jak będzie zajebisty montaż i światło to i tak przecież filmu nie uratuje...
2. "[...] ciekawe co dałaby ich muzyka, gdyby film z ich podkładem byłyby kiepskie?"
pewnie choć trochę by ten kiepski film podciągnęły w górę vide "Piraci z Karaibów [zwłaszcza] 3", ale pisałem o czymś innym.
3. w czasach kina niemego muzyka także była bardzo ważna, co dostrzegał choćby mistrz Chaplin, który z czasem sam zaczął komponować muzykę do swoich filmów.
4. to nie jest moja metoda oceniania, tylko próba bardzo uproszczonego rozumowania wyjaśniającego a propos Happy Together i oglądania powierzchownego :), co trochę wyjąłeś z kontekstu.
ostatnie dwa zdania komentarza napisałeś na tyle chaotycznie, że ich nie rozumiem. znowu piszesz, że lesbijkom (coś) wolno, a gejom chińskim nie, ale niestety nie wiem do czego ta ma się odnosić. bo to chyba nie jest Twoja odpowiedź na Twoje wcześniejsze (retoryczne) pytanie...
Widzę, że zupełnie inaczej odbieramy kino. Ja patrzę nie tyle co na historię, co na sposób jej pokazania. Tutaj Wong Kar Wai próbował za pomocą obrazu pokazać emocje bohaterów, co już wspomniał Kyrtaps. Nie wiem dlaczego odsuwasz montaż na dalszy plan, skoro jest to chyba jeden z najtrudniejszych etapów produkcji. Scenariusz nawet najlepiej zrobiony sam w sobie nic nie daje. Potrzeba wizji, jak go przenieść na ekran. Dalej trzeba umieć dobrać muzykę, aktorów, plenery, itede sam pewnie wiesz, no i zacząć kręcić.A sam scenariusz- to po prostu kartki papieru i tyle. Kiedy się już nakręci sceny, należy je potem zmontować, mówię pewne oczywiste rzeczy dla ciebie:), ale montaż nadaje rytm całemu filmowi, ważna jest każda klatka, każda długość sekwencji. Za prekursora montażu można wymienić chociażby Sergieja Eisensteina i jego Pancernik Potiomkin, który siedząc godzinami w montażowni stworzył niesamowite sceny na schodach Odessy. Do dziś studenci analizują te sceny i wierz lub nie, na studiach filmowych (nie uczęszczałem, ale ojciec tak) najwięcej się o montażu gada.
Aktorzy to tez kwestia indywidualna i tu znów wchodzi reżyser, który ma wizję jak powinna ich gra aktorska wyglądać.Inaczej zagrał Brad Pitt w Seven, a inaczej w Burn After Reading.
Swiatło-nie znam się na tym za dobrze, od jakiegoś jednak czasu zacząłem zauważać, jak specjaliści od tych spraw dopasowują oświetlenie do danych sekwencji, dobre oświetlenie to takie, którego właściwie nie widać, jak ktoś napisał. A po czym poznać film amatorski?Właśnie po oświetleniu.
A ze słabego scenariusza nawet i Salomon nie naleje, fakt, ale można wykorzystać dajmy na to całkiem przeciętną historię, narzaucić jej swoją wizję i okazuje się, że wyszło niebanalne dzieło. Nawet Ty mógłbyś wymyślić ciekawą historyjkę, ale tylko ręce wprawnego rezysera nadadzą jej to coś.
A muzyka? Sory stary, wymieniłeś nazwiska jakis kolesiów, którzy są autorami kilku wpadających w ucho motywów. A jakbym wykorzystał utwory dajmy na to Mozarta, to co, nie wiem dla mnie ważna jest nie tyle muzyka, co jej odpowiednie dobranie. Właśnie Morricone jest kompozytorem b. ciekawych numerów, choć np. w Łowcy Androidów jakoś nie odczułem jego ręki, a też tam coś skrobną. Jeśli dasz mi pieniądze, do mojej paściarskiej etiudki kupię od Morricone jakiś kawałek i co wtedy?Powiesz, że film do dupy, ale muza fajna?Czy to byłaby reżyserka,czy tylko umiejętne wydanie kasy.
A wczasach kina niemego, niestety muzyka nie była aż tak ważna i nie wiem skąd ten pomysł z Chaplinem, ktory tworząc kino autorskie sam pragnął tworzyć swoje podkłady Pojęcie soundtracku narodziło się wiele lat później. Nawet wspomniany przeze mnie montaż nie odgrywał tak ważnej roli, wszystko się kształtowało stopniowo, bo i oczekiwania ludzi były co raz większe.
Nie wiem, dla wielu Wong Kar Wai jest po prostu jednym z nielicznych reżyserów, którzy umieją tworzyć kino poetyckie. Ten człowiek ma talent, ten człowiek ma swoje wizje, co właściwie nie podobało ci się w tym filmie?
Jasne, że ja i ty pewnie też zrobiłbym go inaczej. Moze skróciłbym lub usunął niektóre sekwencje, spróbował pokazać emocje bohaterów od innej nieco strony, ale takie gadanie nie ma sensu, prawda?To kino obrazu, a nie słowa, to kino czyste, w takiej formie, i nie winnej. Po prostu film ci nie podszedł, nie twój gatunek, czy co i tyle. Wystawiajmy oceny nie według swojego gustu, ale doświadczeniu, w końcu trochę filmów już widzieliśmy. Nikt nam nie karze tego filmu lubić, ale trochę obiektywności nikomu by jeszcze nie zaszkodziło.
P.S.Sory za moją chaotyczność w poprzednim poście. Po prostu pośpiesznie napisałem zdanie o tym, że dużo łatwiej się ogląda lesbijki niż gejów, zwłaszcza w akcie miłosnym. Nota bene uważasz ich aktorstwo za dobre, przeciętne czy słabe?
myślę, że choć może nie zupełnie inaczej, to co najmniej trochę inaczej, co już się okazało kilka ładnych postów temu :)
bo montaż nie jest według mnie najważniejszy, tu się nie mogę z Tobą zgodzić. według mnie świetnie napisany scenariusz daje dużo, bo wystarczy już tylko go nie spieprzyć, przy czym najlepiej kiedy mamy do czynienia z kinem autorskim i scenarzysta sam reżyseruje swój film. oczywiście, że na scenariuszu film się nie kończy. Kusturica przy okazji "Życie jest cudem" mówił w wywiadzie: "[...]Nie wierzę, żeby film był skończony już na etapie, w którym producent mówi ci, że to piękny scenariusz". natomiast montaż tak naprawdę często wystarczy właśnie żeby nic nie spieprzyć i nikt nie będzie nic wytykał filmowi, choć zawsze im lepiej... tym lepiej :)
a propos muzyki jeszcze (choć już chyba dosyć o tem): nie mówię przecież, ze dobranie muzyki nie jest istotne, kiedy mamy do czynienia z nieoryginalną muzyką, nie pisaną specjalnie dal filmu, bo jest istotne. tylko nie przekonasz mnie z kolei, że dobra muzyka w filmie nie jest atutem, a już tym bardzie muzyka oryginalna jak to jest przy tych kilka wymienionych wyżej nazwiskach. więc konkludując d.o.b.ó.r muzyki był w Happy Together jednym z największych atutów.
dobra to tyle... nie na temat, teraz trochę bardziej już do rzeczy.
przekazywanie emocji bohaterów w filmie w sposób subtelny, ale wyraźnie zaakcentowany przez zdjęcia, muzykę, montaż itp. bardzo lubię! nawet uwielbiam. także i tu mi się to bardzo podobało.
"co właściwie nie podobało ci się w tym filmie?"
na dobrą sprawę nie ma rzeczy które mi się nie podobały. natomiast podczas tego akurat seansu (prawdopodobnie pierwszego i ostatniego na co najmniej kilka najbliższych lat) film wydawał mi się nudnawy, tzn. choć na śmierć nie zanudzał to też nie zachwycił mnie ani opowiadaną historią ani od strony metafizycznej, jak pisałem już w krótkiej wymianie zdań z Kyrtapsem.
ale ja bym tego filmu wcale inaczej nie zrobił i żadnych tego typu zarzutów nie czynię. zazwyczaj przyjmuję film takim jaki jest a takie gadanie oczywiście, że nie ma sensu :) i tak - z pewnością film mi nie podszedł.
ocenianie filmów to naprawdę mniej ważna sprawa, ale ja akurat oceniam dość obiektywnie na tle typowych userów :) ale i tak ważniejszy jest według mnie element subiektywny, bo wyżej cenię ten film, który bardziej mi się podobał. +/- 7/10 czyli i tak wyżej niż Amal u Ciebie :)
aktorstwo uważam za przyzwoite, ale nie znów jakoś wyjątkowe.
Taką rozmowę to ja lubię,dodam jedynie, że oceny filmów wg mnie i wg skali dziesięciopunktowej są adekwatne do sceny ze Stowarzyszenia Umarłych Poetów. Kto widział ten film ten wie o czym mowa. Np. debiut Moodysona, jak na debiut oceniam jak oceniam. Gdyby ten film był czwarty w dorobku Szweda, pewnie miałby niższą ocenę. W skali filmów z tej dekady np. z Idiotami wypada on jednak słabiej, bo mniej wniósł niżli Kretyni Von Triera. Ci jednak z kolei z rzemiosłem Wonga wypadają co najwyżej średnio. I tak dalej, najsłabiej do Rosetty według listy Kyrtapsa wypada chyba Chaplin i Nagi Lunch.Choć Chaplin jest filmikiem zrobionym nie w tym celu.
Takie ocenianie jest psu na dupę i złotego środka chyba nie ma, dlatego daję te oceny impulsywnie i sam potem je odwołuję. Takie życie:(
Kapitanie mój, kapitanie - absolutnie nie o to idzie żebym palił się do rozwijania w tym miejscu kolejnego długiego i zbędnego wątku, ale...
Fucking Amal NIE wypada słabiej niż Idioci :)
jak film o "kobiecie i mężczyźnie po polsku i z bardziej przystępnymi zdjęciami"i może być ciekawszy niż ten o gejach w Argentynie ???? tego nigdy nie zrozumiem
a ja doskonale to zdanie rozumiem ;) Filmik obejrzałam ładnych kilka lat temu i był to największy "horror" w moim życiu ;) Tym nie mniej, film musiał na mnie zrobić wrażenie, skoro nadal o nim pamiętam, a nawet z ciekawości zajrzałam na to Forum. Z zainteresowaniem przeczytałam wszystkie wypowiedzi i tak sobie myślę, ze może jednak dam filmowi jeszcze jedną szansę i obejrzę ponownie, bo wstrząśnięta jestem wysokimi ocenami. Ja to bym dała 2/10 :P
Z filmu zapamiętałam pierwszą scenę dość drastycznego zbliżenia dwójki głównych bohaterów, na którą nie byłam przygotowana i podczas której zastanawiałam się WTF ja tutaj robię?!? (Ogólnie to na film trafiłam trochę przez przypadek, stąd mój rosnący podczas projekcji niesmak), a także "cudowny" montaż, w którym jak już ktoś napisał, momentami g.wno było widać.
Jednak, jak mówi stare powiedzenie: "miliony much nie może się mylić :P", zatem obejrzę film jeszcze raz i wtedy wystawię na świeżo ocenę.
chodziło mi o to , ze ja nie lubię oglądać czegoś co mam na co dzień, jakich polskich problemów , z którymi mam styczność codziennie, nudzi mnie to i jak miałabym jeszcze oglądać jakieś infantylne problemy 20paroletnich lub 30letnich Polaków ,tylko dlatego ze jestem Polką i jestem w stanie to zrozumieć ,bo są z mojego kręgu kulturowego, to bym się zabiła,
chce oglądać rzeczy o których nie mam pojęcia i nie mam żadnego wyobrażenia
wiesz, tu nie chodzi o to, że polskie problemy są infantylne, bo i nie o to w filmie chyba chodziło. Tu była ukazana miłość bardzo toksyczna, która może się zdarzyć między dwoma mężczyznami - Chińczykami w Iguazu, a może między kobietą i mężczyzną - polakami w Pcimiu Dolnym. Tak sobie myślę, że o przed dogłębną opinią i oceną wstrzymam się aż obejrzę film ;)
nie wiem, czy są infantylne w rzeczywistości , ale polscy twórcy przedstawiają je w taki sposób w filmach ,
masz 100% rację taka miłość może zdarzyć miedzy dwoma aborygenami w Australii lub para w Koluszkach ,tylko ,ze ta druga kompletnie mnie nie interesuje
Ciężko pisać o takim typie kina. Tak jakoś kojarzy mi się to z filozofią Bergsona - wszystko jest w nieustannym pędzie, a rozum szukający ciągle znaczeń nieustannie nas ogranicza. Bo film ten bardziej się odczuwa, aniżeli ogląda. Nieważna jest fabuła, nieważne jest to, że w tym przypadku opowiada o parze homoseksualistów. Ważne jest to, że dotyka on chyba istoty miłości i z nią związanej samotności. Bo ich nie można opisać rozumowymi pojęciami. To obszar niewyrażalny. Dlatego tak bardzo w tym kinie nacisk położony jest na obraz. Bo w końcu kamera rejestruje coś, co w rzeczywistości nie jest dostrzegalne. Sam bohater w swoich monologach nie potrafi opisać swoich przeżyć... Piękny film! (w moim prywatnym rankingu jednak "Chunking Express" lepszy)
Słyszałem kiedyś historię dziewczyny, która pisała pracę magisterską o twórczości tego reżysera. Tak mocno wgłębiła się w te filmy, że zaczęła odnosić się do teorii względności, metafizyki, itp. Skończyła w szpitalu psychiatrycznym...
„USZY SĄ WAŻNIEJSZE OD OCZU. ZOBACZYSZ WIELE WIĘCEJ, SŁUCHAJĄC.”
W relacjach międzyludzkich i seksualno-uczuciowych to prawda. Słuch potrafi czasem powiedzieć więcej niż wzrok; sam oceniam kobiety w sporej mierze po brzmieniu głosu (dochodzi jeszcze węch, tyle że u ludzi to zmysł zanikający i nie uświadamiamy sobie bezpośrednio wpływu feromonów; on jednak istnieje i decyduje o ostatecznych wyborach).
Akurat to spostrzeżenie zapamiętałem z filmu. Czemu? A czemu nie? Film ukazuje tak naprawdę wrażenia, nie konkretną historię, opiera się na mało uchwytnych momentach. No więc mnie właśnie to się rzuciło w ... uszy.
albo np. OPOWIEŚC O LAI YIU-FAI, FACECIE KTÓRY NIE POWINIEN BYĆ GEJEM.
Nie dla niego bowiem subkultura łatwego znajdowania partnerów i szybkich numerków oraz nietrwałych związków. On jest romantyczny, spokojny, w sumie zamknięty w sobie i chciałby miłości oraz stałości. Będąc hetero znalazłby sobie jakąś kobitę, albo też nie mógłby z jakiegoś powodu osiągnąć ukochanej jedynej, i byłby nieszczęśliwy zwyczajnie. A będąc homo – kicha. Rzuca się jak ryba po wyjęciu z wody.
Ale dosyć żartów i przejdźmy do adremów. Film całkiem subtelny i mądry. Pomimo banalnego tematu, w którym wiele odkrywczego nie ma. Muzyka rzeczywiście genialna (najlepiej spośród kilku podobnych wstawek wyszła chyba scenka po grze w piłkę około 01:06:00 :). Montaż czasami świetny, ale zdarzają się też wpadki np. od razu na wejściu 0:10:16 paskudny błąd, którego wyjątkowo nie cierpię. Scenka wraz z muzyką ucięta w połowie. Można coś takiego wybaczyć w polskiej „Ucieczce” z czasów kiedy jeszcze oszczędzano taśmę i montowano byle jak na kiepskim sprzęcie (choć aż takich knotów nie było), lecz nie da się wybaczyć w filmie z 1997 roku.
Widać talent reżysera i gościa od zdjęć, są fajne nastrojowe fragmenty, nieźle ukazano szarpanie się dwojga /dwóch?/ ludzi w związku, ale całość jest trochę niestrawna. Nadmiar udziwnień szkodzi. Na początku czarno-białe niewyraźne zdjęcia. Fajnie. Potem kolorowe, lecz też często niewyraźne. Wspaniale. Wstawki, niektóre nawet ładniutkie, mające nam pokazać jakie głębokie dzieło filmowe oglądamy oraz jakie emocje targają bohaterem. Super. Nagłe zmiany tempa, raz spokojne ujęcia, raz kłótnie bohaterów lub szybki montaż, jakieś nagłe jazdy kamery, ktoś je zupę, ktoś łazi po korytarzu. Ekstra. Zbyt bliska często praca kamery. Cholerny turpizm wnętrz i korytarzy. Itd. itp. Ja wiem, że to buduje nastrój i pokazuje przeżycia bohaterów (przede wszystkim Fai, bo on jest głównym). Wiem że taka nerwowość panowała momentami w związku. Zdaję sobie sprawę, że nie tak ważne jak fabuła było tu uchwycenie stanu psychicznego. Wspaniale. Jednak to wszystko złożone razem jest na początku filmu męczące. Do tego dochodzi azjatycka maniera nadmiernej ekspresji (ile razy oni wszystko zdemolowali w tym mieszkaniu) i dziwaczne krzyki Azjatów, nie za bardzo skoordynowane z akcją i sensem ich poczynań. Tyle się widziało obrazów japońskich i ostatnio chińskich, gdzie ludzie też zachowują się z naszego punktu widzenia nietypowo, a jednak w dobrym filmie to nie razi. Tutaj trochę razi.
Tematyka filmu też nie wszystkim musi się podobać. Skoro mamy tu oceniać porządnie, to prawda jest taka, że tolerancja tak, ale praktyki gejowskie dla normalnych ludzi nie są zbyt przyjemne w odbiorze (lesbijskie dla kobiet, z tego co wiem, są trochę strawniejsze, ale niech się lepiej jakaś laska wypowie).
Żadna z tych rzeczy oddzielnie nie musi być zarzutem (azjatyckość odbieramy tak tylko my, Azjaci zapewne dużo lepiej), jednak jak wspominałem ich nadmiar powoduje, że obraz nie jest tak dobry, ani uniwersalny, jak mógłby być. Film zyskałby dużo albo na większej prostocie, gdyby reżyser nieco się powstrzymał i zachował trochę ascezy, albo jednak na bardziej konwencjonalnym przedstawieniu problemu, łącznie z większą atrakcyjnością fabuły. Nie rozumiem uprzedzeń Kyrtapsa do filmów kręconych z lepszym podejściem do widza. Po pierwsze – to akurat wcale niemała sztuka i nie wszyscy bynajmniej tak potrafią. Po drugie – artyzm to nie tylko to, co twórcy w duszy gra (pisałem już chyba), lecz także umiejętność przekazania tego innym ludziom w sposób na tyle atrakcyjny lub ciekawy, żeby mieli ochotę wybrać właśnie ten film z setek innych propozycji. I nie ma w tym absolutnie nic złego. Konkurencja jest zdrowa. Poza paroma wyjątkami ważnymi z innych względów, próbę czasu przetrwają tylko te filmy, które są i mądre/dobre i atrakcyjne/ciekawe. Widać to wyraźnie choćby po tym, co kinomaniacy cenią dzisiaj ze starego kina. W tej kwestii zdecydowanie popieram Stena, nie Kyrtapsa.
Nie mam pojęcia jak to ocenić, początek kiepski, z czasem człowiek się wciąga. Powrót do Hong Kongu witamy jednak jak wybawienie. Zapewne coś pomiędzy 6-8/10.
Zgadzam się, ze film jest męczący, ale też nikt do ulubionych nie karze nam go dawać. Uważam jednak twoją wypowiedź za ciekawą i przemyślaną, choć mojego zachwytu Wong Kar Waiem raczej nie podzielasz.
Pozdro
ależ podzielam, tylko że jakoś wolałbym romansidła typu "Spragnieni miłości" i "2046" oglądać wielokrotnie, niż "Happy together" - gdyby mnie ktoś na taką karę skazał ;)
Happy together mnie nie zmęczyło już bardziej Nagi Lunch zamim się wczułem
ogólnie jak mi się coś podoba to mnie zazwyczaj nie męczy...znowu jestem fenomenem:D
;)
mnie najbardziej zmęczył Chaplin, Nagi lunch i Charakter
najmniej Czyta formalność, Ucieczka z kina i... Happy together :)
NIE TRAFIŁ DO MNIE
Niby ciekawa fabuła, przyzwoita realizacja itd., ale film mnie po prostu nie wciągnął. Moje pierwsze spotkanie z Wongiem i póki co nie mam ochoty na kolejne. Aczkolwiek przyznaję, że jakiś potencjał w kinie, które uprawia, jest. Nic, może kiedyś go zrozumiem, a na razie...
5/10
Uwielbiam filmy Kar-Waia. Za ich poetyckość, techniczną wirtuozerię, wspaniale dobraną muzykę, zachwycające zdjęcia i ten wyjątkowy, postmodernistyczny klimat. Pamiętam doskonale mój pierwszy seans „Happy Together” w małym, lokalnym kinie. To był poniedziałek, 26 czerwca 2000 roku. Na pokaz przyszło ledwie parę osób. Byłem już wówczas wielkim fanem Kar-Waia. Jego dwa poprzednie obecne na naszych ekranach filmy „Upadłe Anioły” i „Chungking Express” zachwyciły mnie całkowicie. Szedłem więc na ten film z pewnym niepokojem, wyszedłem oczarowany.
Mylił się ten, kto sądził, że rozkochany w Hong Kongu Wong Kar-Wai kręcąc film w roku 1997 – tak ważnym dla tego miasta – nie uniknie tematyki politycznej. Tymczasem uciekł on na drugi koniec świata, by zrobić film o tym, co wychodzi mu najlepiej – o miłości.
Dobrym rozwiązaniem było umieszczenie sceny homoseksualnego seksu na samym początku filmu. Widz ma już ją za sobą, i nie musi więcej o niej myśleć. Od tej chwili może się on skupić na zgłębianiu istoty uczucia, jakie opanowało głównych bohaterów. Już po paru pierwszych scenach zapominamy, że to „film gejowski” i oglądamy piękną historię o miłości. W dalszej części filmu temat orientacji seksualnej pojawia się właściwie tylko raz. Lai Yiu-fai propozycję umówienia się z kobietą kwituje krótkim „nie jestem zainteresowany”.
Po raz kolejny Kar-Wai potrafił pokazać zagubienie człowieka w mieście-molochu. Pomimo, że tym razem tłem nie był Hong Kong a Buenos Aires, to efekt wszechogarniającej, przytłaczającej cywilizacji jest równie wielki. Mam wrażenie, że reżyser potrafiłby tak pięknie pokazać nawet Warszawę. Jednak pod warunkiem, że ponownie miałby u swego boku Chrostophera Doyle’a – geniusza kamery, maga obiektywu. W „Happy Tpgether” operator ten po raz kolejny daje popis efektownych ujęć i gry kolorów potęgujących wrażenie surrealizmu.
Tango, pokazywane już w dziesiątkach filmów, tu potrafi zachwycić swoją dynamiką, i swoim smutkiem. Scena tańca w obskurnej kuchni jest czarująca. Do tego dochodzą przepiękne ujęcia wodospadu Iguazu z towarzyszącym im motywem muzycznym „Cucurrucucu Paloma”. O kimś, kto jest w stanie zapełnić celuloid taką treścią można z czystym sumieniem powiedzieć, że rozumie i kocha kino. Bez tej miłości stworzenie takich kadrów nie byłoby możliwe.
„Happy Together” ma pewne elementy filmu drogi. Wprawdzie większość czasu bohaterowie spędzają w jednym mieście, to jednak są tam tylko gośćmi i pozostając w nim, podróżują wewnętrznie. Powrotu do Hong Kongu jest dla „Lai Yiu-fai” jednocześnie kresem pewnego etapu podróży wewnętrznej. Pociąg przyjeżdża na stację końcową, a tle słychać utwór tytułowy.
Przez długie lata "Happy Together" nie miało u mnie konkurencji w kategorii najlepszy film o miłości homoseksualnej. Dopiero "Brokeback Mountain" potrafiło wejść na tak wysoki poziom i oba dzieła uznaję obecnie za jedne z najpiękniejszych obrazów o miłości w ogóle. A swoją drogą, ciekawym zbiegiem okoliczności jest fakt, że reżyserzy obu filmów są pochodzą z chińskiego kręgu kulturowego.
Podsumowując. Dla mnie jest to dzieło. Nie daję 10, bo tę notę rezerwuję dla arcydzieł, a ponadto w twórczości Kar-Waia są aż 3 filmy, które cenię wyżej.
9/10