STWÓRZMY WŁASNĄ, NASZĄ HISTORIĘ WYMYŚLONEJ POSTACI Z HARRY'EGO.
To nowa gra, którą niedawno wymyśliłem.
Chodzi w niej mniej więcej o to:
- ktoś na początku wymyśla tytuł rozdziału i pierwsze od jednego do dwudziestu zdań,
- następnie ktoś kontynuuje rozdział i tak przez tydzień (siódmego dnia rozdział musi
być
zakończony),
- przypominam, że wszystko dzieje się w świecie harry'ego pottera, ale opowiada o
innych bohaterach w wymyślonej szkole czarodziejów,
- kiedy drugi rozdział zostanie skończony następuje głosowanie na najlepszy z dwóch
(na głosowanie tydzień czasu) późnie następne dwa rozdziały i podliczanie głosów na
najlepszy z czterech i tak co drugi rozdział.
- można dodawać nowe postacie
- akcja dzieje się głównie w Wielkiej Brytanii, ale można zmieniać miejsce akcji, tylko że
w nowym rozdziale
- przyjmujemy tylko inteligentne rozdziały, żadnych parodii, chociaż humor mile
widziany.
NO TO ZACZYNAJMY!
Dedykuje to tym wszystkim wiernym i niewiernym fanom serii o Harrym Potterze, bo w
was leży przyszłość
Felix Rubill i Skrzydło Gryfa
Rozdział Pierwszy
Początek
Zaczynał lać mocny deszcz za oknem, a Rubillowie nie spodziewali się takich
grzmotów. Jak to w Szkocji bywa, burza często wywołuje wielkie emocje wśród ludzi.
Lubią przylkejać się do szyby i gapić tak przez godziny, ale Alexa Rubill miała dziś inne
plany. Gdy zapukano do jej drzwi tego wieczoru, spodziewała się, że spotka miłość
swojego życia, jeżeli można tak nazwać dwuletniego chłopca w koszu, opatulonego
kocem, tylko z kartką z napisem ''Opiekuj się dobrze''.
Od tego wieczoru życie rodzeństwa Alexa i Rona Rubillów nie będzie już nigdytakie
samo... Spotkali oni bowiem po raz pierwszy Felixa Rubilla, przyszłego czarodzieja.
- No i co o tym myślisz? - powiedział Ron zdenerwowany.
takim gościem, co włada pyłem i jest mistrzem różdżki, no wiesz, felix ma to ćwiczyć u dyrektora.
- Spóźnieni dwie minuty - usłyszeli głos Howarda, kiedy tylko wbiegli na boisko.
- Gdzie on jest? - zapytał Felix szukając kapitana, lecz Ryptemliusz wzruszył tylko ramionami.
W tym momencie za chmur wyleciał Beckett razem z pozostałymi zawodnikami. Każdy z nich na oczach miało na oczach dziwaczne okulary oracz słuchawki z mikrofonem.
- Monor - X1000! - krzyknął podekscytowany Ryptemliusz. Niestety Felix nie miał pojęcia o czym jego przyjaciel mówi, szybko wyjaśnił: - Gadżety dzięki którym lepiej widzisz podczas gry przy brzydkiej pogodzie i porozumiewasz się ze swoją drużyną.
Trening rozpoczął się od razu ćwiczeniem praktycznym, po to by drużyna poczuła się jakby była na aktualnym meczu, co wcale Felixowi nie poprawiało humoru.
Przez co był zdezorientowany i nie obronił ani jednej bramki. Wściekły Howard wyrzucił go z boiska.
- Widzę, że chyba nie zagrasz w meczu - powiedział Zachary, który razem ze swoją bandą stanął mu na drodze.
- Zamknij się! - krzyknął Felix próbując przejść - Zejdź mi z drogi.
Popchnął go, a ten niespodziewający się, że mały ma taką siłę straci równowagę i wylądował w bagnie. Rubill nieco wystraszony konsekwencjami jakie mogą się wydarzyć za chwilę ze strony Blooma, w czasie gdy jego banda próbowała go wydostać, Felix uciekł czym prędzej w stronę zamku.
- Pożałujesz tego! - usłyszał w oddali głos Zachary'ego.
Gdy szedł przed dziedziniec zauważył, że Dungar wyprowadza konia ze stajni. Felix postanowił do niego podejść i się przywitać.
- Cześć. Wybierasz się gdzieś? - zapytał nieśmiało.
- Witaj. Tak, wybieram się na przejażdżkę. Może mi potowarzyszysz? - zaproponował
- Z chęcią - powiedział podekscytowany i pobiegł po swojego konia
Przejażdżka nie okazała się tak interesująca jak zwykle, ale było to świetnym odpoczynkiem dla Felixa po uciążliwych meczach. Minęło już dużo godzin, jak felix nie odezwał się do dungara, ale słowa były nie potrzebne, w powietrzu czuło się magię, a Felix poczuł coś więcej, poczuł, że kocha cały ten świat magii, a poza tym nic mu nie potrzeba.
- Musimy wracać, już późno. - powiedział niskim tonem Dungar i odwrócił się do Felixa z uśmiechem na twarzy, jakby chciał powiedzieć słowa ''Felix, zaufaj mi, nic ci nie będzie, postaram się o to. Nie martw się.''
- A mógłbyś mi powiedzieć, coś na temat waszej wyprawy poszukiwawczej Brombartty'ego? - zapytał Felix zawracając konia w stronę szkoły.
- Pewnie jak się domyślasz, nie znaleźliśmy go, lecz dowiedzieliśmy się czegoś nowego o Inkwizycji. - oznajmił.
- No jasne. - powiedział Felix.
- A więc... - zaczął Dungar, lecz gdy miał wypowiedzieć następne słowo ktoś mu przerwał, był to Felix.
- Nie mów, wolę nie wiedzieć, nie chcę wiedzieć więcej o wrogu, co nie pomoże mi w obronie Skrzydła Gryfa.
- Ależ właśnie pomoże. Albowiem mieliśmy szpiega w ich kominku, na szczęście nikt nic nie zauważył. Dowiedzieliśmy się, gdzie jest kryjówka Inkwizycji oraz jak planują przedostać się do Ryffiondu. Na pewno nie zrobią tego w zimie, ponieważ jest zbyt wielkie zamieszanie Wielkim Meczem Quidittcha. Może w wiosne, tego nie wiem, ale wiem, że przedostaną się podziemiem, planujemy tam umieścić straż.
Zaczęło znowu padać, więc skończyli rozmowę i czym prędzej pognali do zamku. Droga była błotnista i mokra, opryskiwało ich z każdej strony, dlatego jak dotarli do bram, byli cali mokrzy i brudni. Strażnicy nie chcieli ich wpuścić, myśląc, że to jacyś włóczędzy. Z opresji wybawiła ich Madame Pompus, która wyczuła w tym miejscu jakieś dziwne, złe wibracje i chciała je sprawdzić.
***
Godzinę później wracając z kąpieli Felix i Dungar szli korytarzem, Rubill rozmyślał o zdarzeniu przy bramie i nagłym pojawieniu się Madame Pompus, która chaotycznie tłumaczyła o co chodziło z tymi wibracjami. Do teraz nie wie o co w tym wszystkim chodziło, jego przyjaciel również. Gdy dochodzili do głównych drzwi domu Quixin, wyszli stamtąd Ryptemliusz i Anna.
- Felix, nie uwierzysz co się stało! - krzyknęła zdenerwowana Anna
- Co takiego? - spytał chłopak
- Ktoś zdemolował Pokój Wspólny
- Co?! - wrzasnął automatycznie Felix i wbiegł do pokoju, jednak zamiast jego zniszczonej odmiany ujrzał ozdobioną falbankami i temu podobnymi rzeczami.
Felix zdziwił się. Ale zanim zdążył sobie przypomnieć jaki to ważny jest dziś dzień zza krzeseł, foteli i kanap wyskoczyli jego koledzy z klasy i krzyknęli głośno:
- Niespodzianka!!!!!
- Wesołych urodzin Felix. - powiedział z tyłu Ryptemliusz, klepiąc go po ramionach z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Pamiętałeś? Łał! - zawołał Felix i zaczął rozglądać się po pokoju pełnego prezentów i dekoracji, po czym zwrócił twarz z powrotem do klasy - I wy to wszystko zrobiliście? Nieźle, nieźle, to chyba pierwszy raz od wielu lat kiedy ktoś daje mi prezent w dzień moich urodzin. - Felixowi polała się jedna, szcześliwa łza drugiego listopada.
***
Następnego dnia nie było już tak słodko, ćwiczenia do meczów Quidditcha znów wprawiały Felixa w dyskomfort.
to mogłoby być, że Zachary i jego banda jakoś się tam dostali i zdemolowali Pokój Wspólny (poprzewracane meble, grafity itp)
- Co?! - wrzasnął automatycznie Felix i wbiegł do pokoju, to co ujrzał przechodziło ludzkie pojęcie. Poprzewracane meble, porozrywane kanapy i fotele, na ścianach były grafity, ogólnie masakra. Byli już tam dyrektor, profesorowie Forman, Beckett oraz Wills, którzy prowadzili oględziny. - Kto mógł to zrobić? - spytał z niedowierzaniem.
- Dowiemy się - odpowiedział dyrektor.
- Proponuje Veritaserum. - zaproponował Beckett - Mamy taką ilość Richardzie?
- Wszystkim uczniom chcesz go podać? - zapytał Wills, a profesor OPCM przytaknął - Co pan o tym myślisz, panie dyrektorze?
- Myślę, że to dobry pomysł. Będziemy mieli długą nieprzespaną noc, panowie - po tych słowach wyszedł, a profesorowie za nim.
Felix Rubill Skrzydło Gryfa
Rozdział Pierwszy
Początek
Zaczynał lać mocny deszcz za oknem, a Rubillowie nie spodziewali się takich
grzmotów. Jak to w Szkocji bywa, burza często wywołuje wielkie emocje wśród ludzi.
Lubią przylkejać się do szyby i gapić tak przez godziny, ale Alexa Rubill miała dziś inne
plany. Gdy zapukano do jej drzwi tego wieczoru, spodziewała się, że spotka miłość
swojego życia, jeżeli można tak nazwać dwuletniego chłopca w koszu, opatulonego
kocem, tylko z kartką z napisem ''Opiekuj się dobrze''.
Od tego wieczoru życie rodzeństwa Alexa i Rona Rubillów nie będzie już nigdytakie
samo... Spotkali oni bowiem po raz pierwszy Felixa Rubilla, przyszłego czarodzieja.
- No i co o tym myślisz? - powiedział Ron zdenerwowany.
- Nie możemy go zatrzymać. Musimy oddać go wujowi Edwardowi. - odpowiedziała Alexa.
Wuj Edward Rubill był bratem ich ojca. Mieszkał w Zamku Redmox, gdzie mieścił się sierociniec. Znajdował się on na szkockiej wyspie - Orkady. Wuj był surowy, ale bardzo dobrze sprawował swoją funkcję w sierocińcu.
- Masz rację. - zgodził się z nią Ron. - Jutro go tam zawieziemy.
Przez całą noc Alexa myślała o tym co mogą przynieść skutki ich wyboru. Czy dobrze postąpiła? Ron się zgodził, poszedł po raz pierwszy za jej decyzją, z lekką niepewnością, ale jednak, a jego rodzinne decyzje najczęściej dobrze na wszystko wpływały. Jednak Alexa wiedziała na co się pisze, a raczej pisze tego chłopca, wuj Edward był bowiem niczego sobie w żałosnym przekrzykiwaniu, zupełnie bez powodów, różnych ludzi. W końcu jednak nie wytrzymała napięcia, chciała zostawić dziecko z nimi, lecz zanim się obejrzała i rozciągneła na łóżku by coś zrobić był już późny świt, a słońce piekło w oczy jak gorące kowadło. Alexa przetarła powoli oczy.Już nic nie mogła poradzić, Ron pół-senny pakował bachora do fotelika, mały jeszcze spał, ale ruszał twarzą w tę i spowrotem, najwyraźniej przytrafił się mu jakiś zły sen. Alexa też nie spała spokojnie tej nocy, nawiedzały ją bowiem różne inne mroczne myśli, o których pisała tylko w pamiętniku.
- No! Wstałaś wreszcie! - powiedział Ron nieco ochrypłym głosem.
- Tak. Widzę, że już jesteś gotowy - spojrzała na Felixa siedzącego w foteliku.
- Im szybciej będzie u wuja, tym lepiej - uśmiechnął się drwiąco.
Po chwili byli już w trasie, mieli do przejechania wiele kilometrów. Z Glasgow - gdzie mieszkali, do wyspy Orkady była daleka droga. Ron już z samego rana powiadomił wuja, że przyjadą.
Tego dnia wiosce, gdzie znajdował się zamek było bardzo hucznie i radośnie, ponieważ odbywał się festyn z okazji trzechsetnych urodzin ich dawnego władcy - Księcia Gorgana.
Gorgan już nie żył, ale istniał w sercach wielu, podobno podczas swoich ważnych, wielkich wojen nie poddawał się nigdy, tak przynajmniej głosiło chuczne podanie ludowe.
- Ci mugole, są tacy głupi, ich książe prawie kąpał się w krwi poddanych, a oni nigdy się nie do wiedzą jak to było naprawdę - Powiedział wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu z założonym na głowie kapturem, jego rysy twarzy mówiły same za siebie, ten człowiek cudem dożył swego wieku, wiele blizn, zmarszczone czoło, suche oczy z krwawymi kreskami wokół źrenic świadczyły tylko o jego braku urody, jednak miał w sobie coś coś dzinego, po długiej chwili ciszy wrócił do rozmowy z przyjacielem, podobnym wiekiem i odzianiem - jakież to niesprawiedliwe. Nieprawdarz, Lionie?
- Owszem, Robercie - powiedział ten drugi, lekko niższy - Ale czy nie sądzisz, że powinniśmy przejść do sedna sprawy i udać się
do gabinetu szczegółowego Ricka Douglasa?
- Masz całkowitą racje, lecz nie sądze by to nam pomogło w czymkolwiek.
- Czyżbyś kwestionował rozkazy Złotego Lorda?
- Nie, nie nie. - Powiedział Robert ruszając rękami w tę i spowrotem, teraz już jak z przerażoną miną dziecka - Po prostu wykonajmy już to zadanie.
- Dobrze - powiedział Lion wyjmując już i uspokajając swą kościstą rękę pełną blizn, która wyglądała jakby zaraz miała wyjąć z kieszeni jakąś straszną broń.
- Ohh... - uspokoil się Robert.
Wiedział on bowiem co Lion mógłby wyjąć z kieszeni, działało to jednak tylko na jego niekorzyść. Zrzucili więc kaptury z głów,
wypowiedzieli jakąś dziwną formułkę ruszając dłońmi, każdy z nich inną, a nagle ich ciała jakby elastyczne, rozciągneły się w dziwny sposób zmieniając wygląd ich twarzy i kościstych rąk na twarze i ręce jakichś trzydziestolatków.
- Śpieszmy się - powiedział Lion - to działa tylko godzinę.
Szli równym, szybkim krokiem, którego jednak nie było widać pod długimi szatami, co sprawiało wśród ludzi wrażenie, jakby jeździli po ziemi. Mężczyźni wchodzili po schodach budynku, na którym widniał gruby, wypukły i złoty napis Rick Douglas - Tworzymy Przyszłość.
- Nadziany gość, że ma taką miejscówę - mówili zwiedzający
Ale Robert i Lion nie zwracali na nich większej uwagi.
- Jak sądzisz? - powiedział Lion - Przyjmie naszą propozycję?
- Nie wiem. - Powiedział z lekką obelgą i zmęczeniem Robert.
- W ogóle cię to nie interesuje, prawda?
- A czym tu niby się przejmować? Gdy tylko wspomnimy o Złotym Lordzie wszystko wygada, jak na spowiedzi.
- Żebyś się tylko mocno nie zawiódł, słyszałem, że Rick to twardszy z mugolopodobnych, a do tego jeszcze człowiek biznesu.
- Mówie ci, on jest czystym czarodziejem, tyle że na poziomie nastolatka.
- Nawet nie potrafi poprawnie wymówić expelliarmus.
- Nie przybyliśmy tutaj by go krytykować, nie sądzisz, Lionie?
- Może i masz jakąś tam rację... - powiedział Lion odwracając lekko spuszczoną głowę w inną stronę, czekając na szansę do zmiany tematu, która akurat mu się przytrafiła - O! To tutaj.
Podeszli do drzwi.
- Zapukaj trzy razy, - powiedział Robert - to u nich słynie za posunięcie kulturalne. Kto wie? Może zyskasz jego zaufanie? - powiedział humorystycznie Rob
- Wystarczy tych sarkazmów.
Lion zapukał trzy razy do drzwi. Lecz nikt im nie odpowiedział, że mają wejść. Mężczyźni spojrzeli na siebie, a Lion chwycił za klamkę i otworzył drzwi. Weszli do gabinetu, był on pusty. Liona przykuła uwaga pewnego niebieskie proszku, który był rozsypany na dywanie. Podszedł bliżej, wziął trochę koniuszkami palca i posmakował. Miał on bardzo charakterystyczny i znany dla nich smak.
- Inkwizycja tu była! - wrzasnął.
Inkwizycja była to pewna grupa czarodziejów, którzy posługują się czarną magią. Ich przywódcą jest niejaki Zagrus, lecz nikt go nigdy nie widział, nawet członkowie Inkwizycji.
- Myślisz, że zabrali Douglasa? - spytał Rob - Do czego on by niby miał być im potrzebny?
- A jak myślisz? - powiedział Lion - Gdy nadchodzi punkt krytyczny każdy chciałby posiąść więcej informacji, po to my tu jesteśmy, i po to byli tu oni.
- Oni mogą być już kilometry stąd.
- Najwyraźniej nigdy nie poznamy Przepowiedni Głównej, którą ukrywano przez tyle lat.
- Więc jak znajdziemy naszego wybawce?
- Mamy na to dziewięć lat, ale wszystko może się zdarzyć.
Lion wyjął różdżkę z kieszeni, wyglądała bardzo mrocznie, była ciemna, wokół niej owijał się drewniany smok, a sama różdżka kończyła się złostym kamykiem.
Powiedział formułkę:
- Latus fit alius extemplo
W mgnieniu oka, zanim ktokolwiek z nich zdołał się obejrzeć, wszystko było tak jak dawniej, spokojny gabinet, pełen mugolskiego klimatu.
- No cóż, nas tu nie było, a Douglas jest na urlopie - powiedział Rob pokazując dłońmi do Liona, że już najwyższa pora iść.
Gdy otworzyli drzwi natknęli się na skrzata domowego, który miał w brzuch wbity sztylet.Wpatrywał się w mężczyzn ze łzami oczach. Po chwili padł na podłogę, ostatkiem sił pociągnął Liona za nogawkę. Wskazał aby się nachylił. Mężczyzna pochylił się do skrzata, a ten powiedział:
- Skrzydło Gryfa jest zagrożone. - po tych słowach wyzionął ducha
- Co powiedział? - zapytał się Rob
- Musimy jak najszybciej skontaktować się z Samantą
- Ale...
- Nie ma czasu do stra... - przerwał przyjrzawszy się dokładnie sztyletowi, który tkwił w brzuchu skrzata - Wyjmij go
- Dobra - Robert wyjął sztylet i dał Lionowi
- Tak jak myślałem. Sztylet urkanów
- Wrócili?
- Skąd mam to wiedzieć? To przecież tylko sztylet, a oni mieli wielu przodków.
- Natychmiast wzywamy Samantę.
***
- Chyba jesteśmy na miejscu. - przyznał zmęczony Ron.
Siedzieli tak chwilę w ciszy, Alexa wolałaby, żeby ta chwila trwała dłużej, lecz Ron zaczął przysypiać na szybie.
- No to chodźmy! - krzyknęła, a Ron zerwał się w mgnieniu oka.
- Długo spałem?
- Dziesięć sekund.
Ron ju o nic nie pytał.
- Pomóż mi z małym - powiedziała Alexa
- Co my z nim teraz zrobimy?
-Nie możemy go zostawić bez opieki. Musimy znaleźć jakieś inne wyjście - powiedziała zaniepokojona Alexa.
- Nie możemy go zatrzymać, nie wiemy jak się nim właściwie zająć.
- A Samanta ??
- Wiesz jaka jest Samanta. Wiecznie nieosiągalna- zaoponował Ron.
Alexa wtedy przypomniała sobie o ciotce Madzi. Była to kobieta koło 40, była mugolem ale była bardzo dobrym człowiekiem. Nie miała dzieci a jej mąż zmarł na jakąś dziwną chorobę gdy miała 28 lat.
- A ciotka Magda, może ona nam pomoże?- wykrzyknęła Alex
- Witajcie! - usłyszeli znany im głos mężczyzny, odwrócili się i ujrzeli stojącego w drzwiach wuja.
Wuj Edward był bardzo stary, utwierdzała to w przekonaniu jego stara, koścista twarz. Miał długie siwe włosy, uplecione w kok. Ubrany był czarną szatę, sięgającą do pięt. Na jego widok przez rodzeństwo przeszedł dreszcz. Zawsze się go bali, ale darzyli go ogromnym szacunkiem, za to, że przyjął do swojego zamku tyle osieroconych dzieci.
- Dzień dobry wuju - przywitali się - A o to twój nowy wychowanek - Ron wskazał na chłopca trzymającego na rękach przez Alexe.
- Wejdźcie do środka
- Nie! Po prostu go weź. - krzyknął Ron.
- Jest jeszcze dla niego nadzieja u Magdy, po co to zrobiłeś?
- Widzę że jestem nie w temacie - powiedział Edward
- Moja kochana siostrzyczka jest zmęczoną podróżą
- Rozumiem. Możesz odpocząć w pokoju gościnnym - zaproponował wuj
- Nie dziękuje - burknęła Alexa
Gdy szli przez główny hol, podszedł do nich młody mężczyzna, miał gdzieś około trzydzieści lat. Spojrzał na Alexe i się uśmiechnął, dziewczyna się lekko zarumieniła. Przypominał jej swoją dawną miłość z czasów studiów. Tak samo tamten był brunetem i miał niebieskie oczy. Mężczyzna powiedział coś na ucho wujowi, a ten kiwnął na jedną z pokojówek.
- Zaprowadź ich do mojego gabinetu - a następnie powiedział do rodzeństwa - Przepraszam was bardzo, praca wzywa. Będę za 5 minut
- Jasne, wujku. - powiedział Ron.
- Jakoś nigdy nie słyszałam tu o gabinecie wuja - powiedziała zastanwiająco Alexa i odwróciła się chaotycznie do Rona, następnie patrząc na niego twardymi, pewnymi siebie oczyma powiedziała: - ciekawe, czy wujek ukrywa tu jeszcze jakieś tajemnice... - i odwróciła się z miną jakby za chwilę miała powiedzieć słowa ''Po prostu nie do uwierzenia, durnie tylko w naszej rodzinie'', ale już się nie odzywała.
- Och weź, przestań!
- Trzeba mu nadać imię.
- Co?! - odwrócił się do niej Ron, a Alexa zaczęła się śmiać, ponieważ mały się obudził i zaczął dotykać brody Rona - Taaa... Hahaha... Bardzo śmieszne.
- Przynajmniej go nazwijmy.
- Jeśli sądzisz że w ten sposób wpłyniemy na jego przyszlość, to nie sądzę.
- A może i wpłynie, nazwijmy go Felix, z łaciny szczęśliwy. Przynajmniej imie będzie jakieś.
- Bardzo ładne - powiedziała pokojówka przysłuchując się rozmowie i otwierając drzwi do gabinetu - Proszę bardzo
- Dziękujemy - weszli do środka
Gabinet był mroczny i chłodny, okazywał przerażenie. Ron podszedł do biurka na którym stało zdjęcie wuja z ich rodzicami na wakacjach w Paryżu. John i Amelia Rubillowie zginęli pięć lat temu w katastrofie lotniczej.
Mimo iż przez prawie całe życie Alexa nie nawidziła swych rodziców i w ogóle calej rodziny, polała się jej ta jedna mała łezka z lewego oka.
- Mnnn... - zaciągneła nosem i odgarneła łzy - A to co?
Na biurku leżała różdżka
- Cholera - przeklęła po cichu pokojówka
- Co patyka nie widziałaś? - zaśmiał się Ron
- Ale taki jakiś dziwny - Alexa chciała po niego sięgnąć, ale pokojówka była szybsza
- Znowu jakieś dziecko bawiło się w gabinecie, pod nieobecność pana Edwarda - powiedziała pokojówka chowając różdżkę do kieszeni - Herbaty?
- Poproszę - rzekł Ron
Pokojówka pospiesznie wyszła z gabinetu.
- Dziwne - stwierdziła Alexa
***
Pokojówka schodziła po kamiennych kręconych schodach. Gdy w końcu dotarła na dół. Stanęła przed ścianą i sięgnęła po szczotkę do kurzu. Końcówką dotknęła ściany i wypowiedziała zaklęcie:
- Alohomora - pod wpływem zaklęcia ściana się przesunęła. Kobieta weszła do pomieszczenia - Znowu zostawiłeś różdżkę na widoku - rzekła do Edwarda siedzącego przy drewnianym okrągłym stole. Oprócz niego i Dominica, był tam również niejaki Rick Douglas.
Siedział on na krześle nieco spocony i czerwony na twarzy.
- Crucio! - krzyknął do niego Edward, a z końca jego różdżki wyleciała błyszcząca, czerwona strzała.
- Aaachh... - wiercił się Rick z bólu.
- Jeśli nie zamierzasz nic mówić, w przeciwnym razie będę musiał cię zabić.
- I tak tego nie możesz zrobić - Rick uśmiechnął się szyderczo
Edward spojrzał na Dominica, wiedział, że ma rację. Był on ostatnim żyjącym przodkiem Wielkiego Maga, który znał treść Przepowiedni Głównej.
- Na pewno jest na świecie ktoś komu powierzyłbyś swoją dalszą misje -
powiedział Dominic odwracając się do Ricka.
- Nie znacie nawet celu misji, a chcecie mnie zgładzić?
- Musimy zatem go poznać, wtedy dopiero będziesz mógł stać się naszym sprzymieżeńcem.
- Kto powiedział, że chcę nim być?
- Nie denerwuj mnie! - wrzasnął Edward zmęczony już tym paplaniem.
- Edwardzie! - powiedziała pokojówka - Siostrzeńcy cię usłyszą.
- A właśnie! Oni, podaj im szarlotkę i kawę.
***
W tym samym czasie w porcie, do baru który się tam znajdował weszli Lion i Robert. Było w nim pełno gości, mężczyźni podeszli do lady siadając na stołkach.
- Samanto - Lion zwrócił się do brunetki, która nalewała piwo.
- Co tu robicie? - zaniepokoiła się ich widokiem
- Możemy porozmawiać na zapleczu? - zapytał Lion
Samanta postawiła kufel piwa na ladzie i skierowała się na zaplecze, a mężczyźni poszli za nią.
- Dopiero co skończyła szkołę, lepiej jej nie mów. - powiedział Rob do Liona.
- O czym ma nie mówić? - zwróciła się do Liona Samanta, zdejmując fartuch.
- Pamiętasz, jak dziewięć lat temu zaczynałaś swój pierwszy rok w szkole? - powiedział Lion, a Samanta przytaknęła - A więc, wtedy pojawił się w szkole także mój brat, Rod, ale nie wiadomo było gdzie go przydzielić, ponieważ miał on trzynaście lat, a jego poprzednią szkołą był Hirston, gdzie ja zdążyłem zdać jeszcze siódmą klasę przed przeprowadzką rodziny. Dlatego powołano pradawny sposób wybierania dormitoria wszechobecny tysiąc lat temu w dziewięciu szkołach, takzwany Dziewięciokąt Magów, popadających w trans magii Złotego Rodu i w ten sposób przydzielających do dormitoriów, ta sztuka przetrwała do dziś tylko w naszej szkole, ponieważ to tam znajduje się ostatnie źródło tej energii, Skrzydło Gryfa. - tutaj na chwilę wszyscy ucichli, lecz po chwili Lion kontynuował - Według legendy skrzydło gryfa ma wielką moc, którą dziś każdy chce posiąść, jednak w przypowieści mówiono także o dwóch przepowiedniach, jednej którą oddało nam się rozszyfrować i o przepowiedni głównej, pierwsza mówi, że skrzydło gryfa nie może oddać swojej energii, dopóki nie nadejdzie Aka... nikt nie wie co to oznacza, ale wielu sądzi, że już nastała, a więc zaczynają szukać ukrytej w zakamarkach Ryffiondu, szkoły magii, skrzydła gryfa, Dziewięciokąt Magów zadecydował, że to bardzo niebezpieczne i wyczytując przyszłość, dali nam dziesięć lat, aby uratować świat od nagłej wojny, którą podobno wielu szykowało za plecami ministerstwa magii, jednak teraz jest to już tylko dziewięć lat, a rok przeminął jak dzień, dzisiaj zgubiliśmy trop, porwano Douglasa...
- Łał... - powiedziała z zaskoczeniem Samanta i odczekała chwilę w ciszy, następnie mówiąc - Ale nie rozumiem jak ja, prosta dziewczyna pół-krwi mam wam w tym pomóc.
- Musisz zabić Kirka.
Po długiej wyczerpującej chwili ciszy, Samanta powiedziała, z tą łezką w oczach, słowa jakich się nie spodziewali za pierwszym razem:
- Dobrze - Kirk był jej wiernym przyjacielem, jednak w szóstej klasie zaczęło dziać się z nim coś dziwnego, nie rozmawiał z nią, wagarował, chodził na jakieś tajne, szkolne zebrania, o których nie chciał powiedzieć Samancie.
Po latach okazało się, że przechodził test inkwizycji, a jego pierwszą misją było zabicie jej matki, niestety, zadanie wykonał perfekcujnie, wszedł, zabił, wyszedł, zero uczuć, spokój na twarzy. Od tamtej pory inkwizycja zna wiele tajemnic szkoły, co stawia ją w jeszcze większym niebezpieczeństwie.
***
- Witajcie. - powiedział Edward.
- A więc przyprowadziliśmy ci dziecko do sierocińca, znaleźliśmy je przed drzwiami w koszyku. - powiedizała Alexa i nic już więcej nie mówiąc podała dziecko Edwardowi.
Ron i Alexa wyszli bez słowa.
- Nazywa się Felix - powiedziała pokojówka i zamknęła za nimi drzwi...
Rozdział drugi
Złoty Lord
Młody chłopiec biegł przez gęstą dżunglę, prawdopodobnie przed kimś uciekał. Daleko za nim było słychać dzikie wrzaski. Miał on około osiem lat, brunet o czarnych jak węgiel oczach, jego ubranie było całe ubrudzone, błotem. W ręku trzymał książkę. Nagle natrafił na przeszkodę, a mianowicie była nią rwąca rzeka. Lecz to nie był dla niego problem, zaczął skakać po kamieniach, był ostrożny ponieważ były śliskie. Po kilku minutach był już po drugiej stronie. Zaczął biec dalej. Aż w końcu napotkał na swojej drodze drewnianą chatę. Natychmiast wszedł do środka. Znajdował się tam mężczyzna, który siedział po turecku w narysowanym kredą okręgu.
- Mam książkę - powiedział zdyszany chłopak
Mężczyzna spojrzał to na zdyszanego chłopca, to na zegarek i z charakterystycznym, lekko szczerbatym uśmiechem powiedział:
- Dokładnie 20 minut, co roku idzie ci coraz lepiej.
Chłopiec zaczerwienił się zawstydzony, następnie zrywając się, jakby sobie o czymś przypomniał i powiedział:
- Książka, do kręgu, pozostało mało czasu.
Położył książkę obok mężczyzny i również usiadł po turecku. Oboje ją dotknęli palcem wskazującym. Z kręgu wydobyło się błękitne światło, a do chatki wbiegł centaur. Zastukał kopytami i ruszył w ich stronę, lecz światło go odrzuciło.
- Spóźniłeś się Toronie - powiedział mężczyzna
- I tak Cię kiedyś dopadnę Thomas - wrzasnął
Thomas i chłopak zniknęli.
Pojawili się w jakimś innym miejscu, bardziej mrocznym, z kamiennymi uliczkami,
które ciągnęły się przez wiele kilometrów, książka zaczęła się ruszać, gdy w końcu udało jej się otworzyć, zaczęła przewracać strony, jakby miała własne myśli i ciało.
Nagle, gwałtownie zatrzymała się na jakiejś stronie, na której widniał napis:
RIDDIOO STREET 27/36
gabinet Hariisa Douga
nr.96
- No to mamy adres. - stwierdził Thomas i pokazał ręką gdzie powinni iść, gdy już znaleźli się na miejscu było tam jeszcze zimniej i jeszcze mroczniej niż przedtem, a uliczki jeszcze bardziej przyprawiały o dreszcze.
Thomas wyjął różdżkę, skierował ją na drzwi i wypowiedział zaklęcie:
- Bombarda Maxima
Drzwi zostały wysadzone, a oni weszli do środka. Szli przez długi ciemny korytarz, oświetlali sobie różdżką drogę. Na ścianach widniały różne rysunki. Thomas uważnie się im przyglądał, jakby czegoś szukał. W pewnym momencie stanął i wskazał na malowidło przedstawiające herb. Była na nim litera D, a w środku dziurka przypominająca zamek do kluczy. I faktycznie tak było, ponieważ Thomas zdjął łańcuszek z szyi, do którego był przyczepiony klucz. Włożył go i przekręcił. Nagle po jednej i drugiej stronie pojawiła się ściana i poczuli, że jadą w górę, jakby windą. Po chwili się zatrzymali, przed sobą mieli szklane drzwi, na których pisało Profesor Hariis Doug. Otworzyli je, znajdowali się w gabinecie ów człowieka. Siedział on na krześle i przeglądał jakieś papiery, nie zwracał na nich uwagi. Thomas spojrzał na chłopaka i powiedział:
- Lion przedstawiam ci twojego ojca
Lion spoglądał na ów człowieka oczekując, że ten odłoży gazetę i spojrzy wreszcie na niego, ale po takiej dłuższej chwili uśmiechu na twarzy, młody chłopiec stracił nadzieję, że ten na niego spojrzy, on tylko mruczał coś pod nosem nie zwracając uwagi na Thomasa i Liona, w końcu Thomas go popędził, wypchnął go do przodu swoją lewą ręką i z niepewnym uśmiechem, ale jakimś przynajmniej powiedział:
- No już, podejdź.
Chłopak zaczął się czerwienić nie tylko na policzkach, ale i na czole, wziął on głeboki oddech, następnie zajmując go wydechem i zaczął się pocić, zebrał się na odwagę i równym, tak jak melodia jest równa do rytmu, krokiem podszedł do swego ojca. Ten dopiero w tej chwili złożył gazetę na pół, następnie kładąc ją na stół.
Z łzami w oczach, lecz nie patrząc na swego syna, przez co Lion się bardzo wnerwił w głebi serca, powiedział:
- Ja...Ja... - zaczął się jąkać - Ja po prostu nie moge - spuścił z żalem głowę.
- Możesz! - krzyknął po chwili Lion - Nie tyle, że możesz, ale musisz to zrobić. - czerwony na twarzy, tym razem nie ze stresu, wyjął gwałtownie różdżkę z szmaciatej, całej w błocie kieszeni i krzyknął na cały głos zdzierając sobie gardło, jedno, magiczne słowo - Drętwota!
Nagle, w jakieś poł sekundy twarz Hariisa podniosła się gwałtownie, a w kolejne pół całe jego ciało, jakby porażone prądem, czy zbite biczem poleciało do tyłu i walnęło o ścianę roztrzaskując ją jednocześnie. Hariis zwijał się z bólu, a Lion oddychał z bijącym w głowie sercem, strasznie nienawidził chamstwa, nawet u jego przedstawicieli, mugoli.
Thomas przyglądał się tej sytuacji z uśmiechem na twarzy. Był zadowolony z postępów swojego ucznia, jakie dokonał przez te trzy lata. Natknął się on na Liona, gdy ten szukał jakiegoś jedzenia w śmietniku. Chłopak bał się i nie ufał ludziom, ale zgodził się zaprosić na kolację. Kiedy Thomas dowiedział się, że mieszka na ulicy, postanowił go przygarnąć.
- Teraz powiesz mi, dlaczego mnie zostawiłeś. - Lion jeszcze przez chwilę był poważny na twarzy, ale zaraz zaczął płakać, caly czas starając się utrzymać siłe. ''Nie rozklejaj się''
powtarzał sobie w myślach, ''On to może wykorzystać tylko i wyłącznie przeciwko tobie''. Przez chwilę sterczeli tak, wpatrzeni w siebie srebrzystym wzrokiem, spowitym z światłem księżyca, ale Lion w końcu się okcnął i powrócił do rzeczywistości - No mów!
- Musiałem. Byłeś czymś innym niż ludzie z naszego otoczenia - powiedział Doug z ostatkiem sił
- Zostawiłeś mnie dlatego, że jestem czarodziejem? - krzyknął Lion ze łzami w oczach. Właściwie, tak przypuszczał, że właśnie to było powodem. Ale gdy całkowicie się o tym przekonał, nie mógł opanować emocji. Ale szybko pozbierał się. Wpatrywał się w ojca, jego oczy były mroczne, żądne śmierci. Jednak nie był to jedyny powód, dla którego pojawili się u profesora Douga. - A teraz jeszcze jedna rzecz. - zaczął Lion - Mianowicie, musisz dać nam pierścień.
- Nie mogę
- Drętwota - Lion ponownie rzucił na niego zaklęcie - Oczywiście, że możesz. Jesteś mugolem, brzydzisz się tym co magiczne, dlatego oddaj pierścień.
Nie sądze by było to w owej chwili takie istotne, zwracając uwagę na to, że kochany, posłuszny synek atakuje swojego ojca. - nagle Lion jakby się zaciął, przestał normalnie funkcjonować. Może jego ojciec miał racje, może rzeczywiście troche przesadza z tą różdżką, jego płuca zaczęły ruszać się coraz szybciej, ledwo łapał oddech wiedział, że ktoś nad nim panował, lecz nie poddawał się, nie mógł tego tak poprostu zrobić, złapał oddech, a w chwilę później zadecydował i powiedział swoje zdanie o tym wszystkim co tu się wydarzyło:
- Zasłóżyłeś sobie, i jeszcze po twoich oczach widać, że się mnie wyrzekasz, wyrzekłeś, przepraszam za pomyłkę, już dawno to zrobiłeś... I tak!
Już dawno zraniłeś tego, kochanego, słodziutkiego chłopca, który w dodatku raczy się być twoim synem!
Wtedy Lion zabrał swojemu ojcu pierścień i wraz z Thomasem odeszli w ciemność, zostawiając mugola leżącego pod ścianą.
-Nie sądziłem, że tak gładko Ci pójdzie - powiedział Thomas po dłuższej wymownej ciszy.
-To on zniszczył mi życie - odpowiedział cicho Lion - to przez niego nigdy nie miałem normalnego domu, rodziny, ciepła. Nienawidzę go.
Szli w ciszy, jaka zapadła po słowach Liona, jeszcze przez jakieś 10 minut. Nagle zerwał się silny wiatr, liście na drzewach zaszeleściły.
-Zbiera się na burzę - stwierdził Thomas, patrząc w niebo. - Znikajmy stąd.
Wziął chłopca za rękę i deportowali się.
Gdy już znaleźli się w lesie obok domu, Lion wziął w ręce pierścień, i zaczął na głos czytać zawarte na nim słowa, lecz gdy doszedł mniej więcej do połowy Thomas powiedział:
- Nie, jeszcze nie nadszedł czas na odczytanie tego. Przynajmniej na głos.
- Ale...
Thomas położył palec na ustach wydając z siebe ciechy szelest, oznaczający żeby Lion się nie odzywał, i podziałało. Jednak w lesie nawet Lion coś wyczuł, było w nim coś takiego, innego, nie tak jak przez ostatnie trzy lata, teraz spokój się zaburzył, nastał chaos. Słychać byszo szelest liści na ziemi i kopyta centaurów.
- Tędy! - powiedział gwałtownie Thomas pokazując zupełnie ślepy zauek, jednak Lion popędził za nim, dla swojego bezpieczeństwa.
Po kilku minutach dotarli nad brzeg jeziora. Thomas wyciągnął z kieszeni skórzaną sakiewkę, z której wyjął coś co przypominało szczurzy ogon. Dał jedno Lionowi, a ten bez żadnego skrzywienia od razu je zjadł. Było to skrzeloziele, gdzie któremu mogli swobodnie przebywać pod wodą. Oboje szybko wskoczyli do wody. Po krótkiej lecz bolesnej przemianie, płynęli pod wodą do określonego przez nich miejsca.
Gdy wiedzieli, że już są na miejsu, wyskoczyli z wody jak strzały, następnie upadając na piaskowatym brzegu, był już wczesny świt, słońce wschodziło, a oni powrócili do normalności. Thomas uśmiechnął się do Liona, on zaś odchrząknął niepewnie, dopiero teraz zdał sobie pełną sprawę z zaatakowania swojego, własnego ojca. Jednak wiedział, że nie ma czasu do stracenia, szykowało się bowiem coś wielkiego, na co oboje z Thomasem czekali wiele, wiele miesięcy. Szli trochę zmęczeni, ale znalazła się i zaleta tej ucieczki przed centaurami, Lion nie był już cały w błocie jak poprzednio. Thomas nie wiadomo czemu, nawet w sytuacjach krytycznych był w pełni uśmiechnięty, po prostu bardzo szczęśliwy człowiek, a jakby to lepiej ująć czarownik, czarodziej, jakkolwiek to nazywają i tak pozostanie określeniem osoby magicznej.
- To chyba tutaj. - powiedział zmęczonym głosem Lion wskazując na dom wyglądający jak psia buda w 10 razy większych rozmiarach, następnie ziewnął, nie on jedyny, Thomas także był senny, więc nie czekając powiedział:
- Zgadza się. Wejdźmy.
I zrobili to. Gdy drzwi otwierały się słychać było ich pisk, co zerwało na nogi oboje, nagle przestali być senni, a każdy z nich wyjął różdżkę i jednocześnie, jak bracia, powiedzieli słowa: ''Lumos Maxima'', nagle z różdzki każdego wyleciał ogromny promień światła, na pewno wystarczyłby na oświetlenie całej tej drewnianej chaty, szli z ugiętymi kolanami, cały czas gotowi na niespodziewany atak, od każdej strony było to bowiem możliwe.
- Patrz! - powiedział półgłosem Lion wskazując na biórko przyczepione do góry nogami na suficie.
- Ktoś musiał być bardzo głupi robiąc ten dom.
- A może właśnie w tym tkwi zagadka! - powiedział już nie półgłosem Lion, i podskoczył z podniecenia, nareszcie coś wiedział przed Thomasem - W wierszu mówili szukaj pod liśćmi rozsypanymi na podłodze, ale że wnętrze tego domu jest zupełnie na odwrót, chodziło im o sufit.
Oboje podnosząc swoje różdżki do góry, spojrzeli na sufit, na którym teraz wyraźnie było widać, że do niego była przyczepiona koperta, Thomas ledwo machnął różdżką, a ona już znajdowała się na podłodze.
Lion szybko odkładając różdżkę, złapał list w swoje ręce i otworzył go, w środku znajdował się pierścień podobny do jego poprzednika.
- Jest! - powiedział z triumfem na twarzy Lion - ostatni, dziewiąty pierścień! - wziął go delikatnie w swą dłoń i powoli, z wytrwaniem podnosił go stopniowo, aż wreszcie, po jakiejś mniej więcej minucie podał mu go do jego lewej ręki, która także trząsła się z wielkiego podniecenia.
- Nareszcie będziemy mogli ułożyć dziewięciokąt magów! - powiedział z szacunkiem i jednoczesnym zachwytem tą sytuacją, jeszcze raz uważnie spojrzał na obróbkę pierścienia i położył go na ziemię, następnie mówiąc - Na co jeszcze czekasz? Rozkładajmy je, wszystkie!
I zaczęli w odpowiedniwj kolejności układać uzbierane dziewięć pierścieni na podłodze.
Nagle stało się coś niespodziewanego, a mianowicie prze-teleportowano ich do miejsca, które doskonale znali. Znajdowali się w ogromnej Złotej Sali. Wszystko co się w niej znajdowało było ze złota. Osoba do której to wszystko należało, musiała być bardzo bogata.
- Witajcie - usłyszeli kobiecy głos - Widzę, że misja zakończona sukcesem. Były jakieś trudności?
- Żadnych, pani - powiedział Thomas wstając z podłogi
- Wiecie, że w odpowiedniej kolejności musicie je ułożyć dopiero dziś w nocy, gdy nastanie Pełnia Tysiąclecia?
- Tak - rzekł Lion wzruszając ramionami.
Była bardzo podekscytowany, tym, że za chwilę ułoży pierścienie w odpowiedniej kolejności. A teraz się okazuje, że musi poczekać na to jeszcze kilka godzin. W końcu nie może się sprzeciwiać Złotemu Lordowi, nawet jeśli jest kobietą.
-Zapewne zgłodnieliście - powiedziała melodyjnie Złota Pani. - Wybaczcie, że nie czekaliśmy na was z kolacją. Służba zaraz się zajmie waszym poczęstunkiem.
I zaklaskała w dłonie. Na stole natychmiast pojawiło się jedzenie - pieczone bażanty, nadziewane kuropatwy, udziec z dzika, wonne puddingi i mnóstwo innych smakowitych potraw. Lion i Thomas grzecznie ukłonili się Złotej Pani, po czym zasiedli i zabrali się łapczywie za konsumpcję. W czasie, kiedy jedli, bezszelestnie wsunął się człowiek w długiej, srebrno-czerwonej szacie i szepnął coś do ucha Złotej Pani. Na jej twarzy zagościł uśmiech, kiwnęła posłańcowi, a ten wyszedł równie cicho jak się pojawił.
-Powiedziano mi właśnie, że wszystko już przygotowane - rzekła z uśmiechem - czekamy tylko na odpowiednią porę. Jeśli już się posililiście, zapraszam na fotele przy kominku. Utniemy sobie pogawędkę, która skróci czas oczekiwania na właściwy moment.
Thomas i jego podopieczny zasiedli we wskazanych fotelach. Lion z przyjemnością zanurzył się w miękki materiał, który pachniał piżmem. Ciepło, jakie biło od kominka, rozgrzewało mu stopy.
-Więc, Lion - zagaiła gospodyni - jak się czułeś, kiedy nareszcie spotkałeś się twarzą w twarz ze swoim ojcem?
Chłopiec zamyślił się na chwilę, próbując sobie przypomnieć wszystko, co wtedy przemknęło mu przez myśl.
-Gniew, nienawiść - odpowiedział cicho, zastanawiając się czy dodać także to, co zataił przed Thomasem, ale doszedł do wniosku, że nie powinien kłamać Złotej Pani - ale także pewną tęsknotę, jakieś ciepłe uczucie do tego człowieka, przez którego miałem zrujnowane życie. Nie potrafię tego wytłumaczyć... - zawiesiła głos, patrząc w podłogę.
-To zrozumiałe - powiedziała łagodnie jego rozmówczyni - w końcu, niezależnie od tego jak się zachował, jest twoim ojcem. Ale nie potrafił się tobą zająć, wykorzystać w pełni twoich niezwykłych umiejętności. Dlatego dobrze się stało, że Thomas się tobą zaopiekował.
Pogłaskała wielkiego puszystego kota o złotawej sierści, który właśnie wskoczył jej na kolana. Spojrzała na zegar - wskazywał wpół do dwunastej.
-Chodźcie - zawołała - czas nadszedł.
Thomas i Lion posłusznie poszli za damą do jakiegoś korytarza przypominającego powiększoną planszę do gry w szachy, lecz białe kwadraty były tam zastąpione kolorem złotym, a czarne kolorem czerwonym. Kobieta wciąż trzymała kota o złotej sierści w rękach, lecz w chwilę później Lion zauważył coś dziwnego, kot miał wyjątkowo gruby ogon, ale tu kryło się coś dziwnego, za ogonem nie widział dalszej części ręki kobiety, nagle zorientował się już w pełni. Kobieta była połączona z ogonem kota ręką, widział już w życiu wiele magicznych i fantastycznych rzeczy, ale nigdy czegoś takiego, był on bowiem młodocianym czarodziejem, gapił się na to z wytrzeszczonymi oczami jeszcze przez jakieś kilka minut, aż doszli do celu.
- To tutaj. Tajemny korytarz stworzony przez dziewięciorgo magów, tu stworzono elementy potęgi złotej, i co mówię z żalem, także czarnej magii. - powiedziała kobieta, w głosie rzeczywyście było jej żal, chyba nawet o samą myśl o potędze czarnej magii, z resztą nie tylko jej, Thomas także zachrząknął z uczuciem, powstrzymując płacz - Proszę. Wchodźcie.
- Mam jeszcze jedno pytanie - powiedział Lion.
- Słucham - powiedziała słodkim głosem kota dama.
- Czemu... pani jest... - i wskazał na jej lewą rękę.
- Och, Thomasie, nigdy nie pokazywałeś mu Azteckich Gurłanów?
- Czego? - zapytał Lion.
- Azteccy Gurłani to magicy połączeni w nocy z najbliższych im zwierzęciem, nie da się ich wtedy rozłączyć, będziesz się tego uczyć na dodatkowym przedmiocie: antykologii, o ile Thomas wyśle cię do szkoły magii, bo słyszałam, że już jesteś mistrzem i nie trzeba cię niczego poduczać.
Lion się zazerwienił.
- No, ale nie traćmy już więcej na czasie, to zadanie musi zostać wykonane pod szczęśliwą gwiazdą, a będzie widoczna przez jeszcze tylko 25 minut.
Thomas i Lion poszli rzwawym krokiem, bo mieli mało czasu na wykonanie zadania, rozłożyli szybko pierścienie w odpowiedniej, porónanej przez mistrzów do układu kosmicznego, kolejności. Gdy już były rozłożone weszli oboje w krąg pierścieni z wiedzą, że pozostało im bardzo mało czasu.
- Do zobaczenia - powiedziała Złota Dama, i tu właśnie w głowie Liona zaczęło się pętać już dużo myśli, czy naprawdę do zobaczenia? Czy naprawdę zobaczą jeszcze Złotą Damę? Czy przeżyją tą niebezpieczną misję? Jednak brakowało czasu na myślenie, a Lion nie mógł się już wycofać.
Zupełnie jak za mocą świetnego świstoklika, przenieśli się w jakieś inne, jeszcze bardziej mroczne miejsce od tych, które dotychczas widział Lion, czy to w snach, czy to w życiu. Był to las, spowity ogromną, mroczną jak z horroru mgłą, zgniłe grzyby obok drzew zjadane przez robaki i obłocone, sprawiały u Liona jeszcze większą dezaprobatę misji, a demoniczna pełnia księżyca przyprawiała go o dreszcze na plecach i gęsią skórkę.
- Auuuuuuuuu! - usłyszał dźwięk, i odwrócił się w jego stronę, lecz nie odnalazł jego twórcy. '' To musiał być zew wilczy, tylko wilczy zew, nic strasznego'' powtarzał sobie w myślach, ale strachu nie da się zniszczyć. Strach trzeba wytrwale przetrwać.
Dlatego wyjął z kieszeni różdżkę i poszedł za Thomasem, musieli odnaleźdź oni bowiem pradawny, tajemniczy i przekazywany z pokolenia na pokolenie, w rodzinie Pół-Krwi papirus. Gdy szli już tak gdzieś od pięciu minut, Lion poczuł ból w nogach, nagle jakieś krzewy zaczęły obrastać go z każdej strony.
- Thomas! - zdołał tylko to powiedzieć i to ochrypłym przez duszoną przez krzewy szyję głosem, a Thomas od razu się odwrócił wykrzykując na cały głos:
- Reducto!
Każdy krzew jakby załamał się pod cieżarem siły magicznej, a Lion spokojne mógł wyjść z pułapki, mając świadomość, że czeka go na drodze ich jeszcze więcej. Przyśpieszyli kroku. Nie mieli zbyt dużo czasu, Lion poprawiał sobie zapocony Kołnierz, który ściskał go włóknem, co dawało poczucie ostrych laskotek na szyi, Lion strasznie tego nie lubił, wręcz nienawidził.
Gdy już tracili nadzieję, że cokolwiek znajdą, Thomasowi rzuciło się w oczy.
- To chyba tam! - podbiegł szybko wraz z zapoconym i pożądnie zestresowanym całą tą sytuacją, a jakby to lepiej ująć misją, Lionem do starego i grubego drzewa.
Rzeczywiście, znajdował się tam papirus, i to właśnie ten poszukiwany przez nich. Thomas i Lion powoli spojrzeli na siebie z wielkim uśmiechem na twarzy, jak to robili od trzech lat, ale zaraz się zerwali i stali czujnie z różdżkami, teraz nie był to jednak tylko i wyłącznie zew wilczy, nawet Thomas to zauważył.
- Weź papirus - powiedział do Liona zaniepokojony.
Lion, posłusznie wziął go do swej zmęczonej ręki. Jednak także stał na baczność z różdżką, był czujny jak swój wierny nauczyciel, to jemu wszystko zawdzięczał, szczęście, talent i rozwinięcie go, a jednocześnie taką jakby małą rodzinę, jemu zawdzięczał młodość, Thomasowi.
- Witaj spowrotem, Thomasie! - powiedział ktoś kwiczącym głosem, Thomas odwrócił się w jego stronę, była to bardzo atrakcyjna,
rudowłosa, ubrana w granatową szatę z złotym herbem na klatce piersiowej, ze złotą lliterą I.
- Inkwizycja! - krzyknął na głos Lion, ale po krótkiej chwili zastanowienia powiedział - Chwila, chwila, to wy się znacie? Ale... ale... jak?
- Dawne czasy szkoły, Allena Ekheart. - powiedział wciąż w nią czujnie wpatrzony Thomas - Nie chcesz wiedzieć.
- Nie podzielisz się życiowym doświadczeniem z swoim kochanym wychowankiem? Och jakie to okropieństwo. - powiedziała z fałszywą, sarkaztyczną, niby smutną miną na twarzy Allena.
- CRUCIO!!! - krzyknęli jednocześnie tworząc między sobą, jakby falę energetyczną wylatującą z ich różdżek, rywalizującą nawzajem, zupełnie jak oni za czasów szkolnych, która po paru takich sekundach rywalizacji rozpadła się i zniknęła gdzieś w trawie.
- Lion uciekaj do pierścieni! Wiesz gdzie są! Jest tam świstoklik, zabierze cię do Złotej Damy, ja zatrzymam Allenę! - powiedział szybko do Liona Thomas.
- Ale...
- Żadnych ale, zatrzymam ją, biegnij!
Lion już bez żadnych komantarzy pobiegł w miejsce ułożenia pierścieni, co chwila spoglądając na Thomasa, gdy był już obok pierścieni, złapał za świstoklik, ale zdąrzył jeszcze usłyszeć w dędniących mu uszach kwiczące słowa wyprowadzone z ust Alleny słowa ''Avada Kedavra!'' i ujrzeć w oddali błysk zielonego światła, gdy świstoklik już go przenosił do Złotej Damy, zaczął płakać.
Nie miał wyjścia.
Rozdział Trzeci
Ulica Deszcz i Grad 19
Upłynęło już spokojne dziewięć lat od kiedy Edward Rubill przygarnął Felixa Rubilla do swojego sierocińca na wyspie Orkady. Mimo sławy w szkocji sierocińca, nie miał on więcej zalet, miał tylko wady. Chłopiec dorastał wśród niezbyt dobrego społeczeństwa młodzieży, jednym zdaniem to ujmując nabijali się z niego, traktowali jak popychadło i w ogóle
nie widzieli swoich błedów, nie zauważali swych niecnych czynów, a Edward chwalił ich za to jacy są grzeczni i jacy posłuszni. O Felixie za to, wyrażał się z obelgą, czuł do niego nienawiść i zdzierał na nim gardło każego wieczora i ranka, w południe bowiem Felix musiał chodzić do szkoły, gdzie nazywali go Sierotką Felixisią. Jednak były takie chwile w jego życiu, dobre chwile, które dawały mu poczucie szczęścia, pisał w pamiętniku sny, dziwne sny o świecie magii, świecie których był wielkim bohaterem.
Pewnego dnia wydarzyło się coś dziwnego: kiedy po raz kolejny śnił o innym, magicznym świecie, nagle przeniósł się do tego snu. Wszystko wydawało się takie prawdziwe, właściwie mógł wszystkiego dotknąć. W tym śnie nagle ukazał mu się długobrody siwy starzec.
-Witaj Felixie - powiedział aksamitnym głosem - pojawiam Ci się we śnie, gdyż na spotkanie na jawie nie mamy najmniejszych szans, z tego to względu, że jestem martwy od dwustu lat. Jestem twoim odległym przodkiem. A ty jesteś wyjątkowy, bo potrafisz posługiwać się magią. Tak, te dziwne rzeczy, które ci się przydarzają i czasami cię zaskakują to właśnie magia. Jeśli tu pozostaniesz, nigdy nie rozwiniesz swoich zdolności. W najbliższy piątek powiedz Edwardowi, że idziesz na spacer, tuż po kolacji. Weź ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy, ale nie za dużo, by nikt nie domyślił się, że znikasz na zawsze. Wtedy wymkniesz się do lasu i znajdziesz polanę otoczoną dębami. Nie będzie to trudne, bo cały las to same brzozy. Owa polana to centrum lasu, jego serce. Staniesz na jej środku i kiedy wzejdzie księżyc, zawołasz: "Gommina te quinta dolos". To zaklęcie, skomplikowane, jednak jedyne jakie przeniesie Cię w inne miejsce bez użycia różdżki. Nie dasz rady użyć go już nigdy więcej, gdyż działa ono tylko na tej polanie, a już nigdy więcej tam nie wrócisz. Zaklęcie to przeniesie Cię do pewnego pubu, nazywa się on Dziurawy Kocioł. Nie dziw się, że tylko Ty będziesz go widział. Wejdziesz do niego i porozmawiasz z barmanem Tomem. Poprosisz go, by skontaktował cię z dyrektorem pewnej szkoły, Maximusem Fellertem. To dyrektor Anderlee, szkoły magii. Tam rozwiniesz swoje umiejętności. Pamiętaj - nie możesz tu zostać!
Wtedy starzec zniknął, a Felix obudził się zlany potem. Oddychał szybko myśląc o tym co właśnie widział. Był pewny, że ów sen nie był zwyczajny, bo nigdy nie pamiętał swoich snów, a z tego był w stanie sobie przypomnieć każdy szczegół. Postanowił usłuchać dziwnego starca.
Był świt, ptaki dopiero teraz zaczęły gwizdać, a młodzi ludzie budzić się, ale Felix był już pobudzony od paru godzin, pakował się on na podróż swego życia. Miał on bowiem za chwilę zobaczyć zupełnie nowy świat, pełen magii i fantazji, ale też wszystko mogło się zburzyć, runąć, mógł popaść swojej bujnej wyobraźni, możliwe było rozwarzanie tego, że sen był tylko snem i niczym innym, ale z drugiej strony. Przecież wokół niego bardzo często wydarzały się dziwne rzeczy, na przykład kiedyś w wigilijny wieczór, gdy losowano kto idzie do sklepu, ale i tak zawsze wypadało na niego i Ryptemliusza, największe popychadła sierocińca, w sklepie była promocja na lampy aladyna, Felix dla zabawy potarł lampę, a z niej na prawdę, w zupełnie magiczny sposób wyleciał prawdziwy dżin i pozwolił mu na jedno życzenie, które teraz się spełnia, chciał on bowiem, by w jego 11-ste urodziny wydarzyło się coś wielkiego, żeby nie musiał iść do gimnazjum z tymi durniami z sierocińca. Był już spakowany, jeszcze raz sprawdził listę obecności swych rzeczy.
- 4 pary sztruksów √ są
- ulubione książki √ są
- buty √ są
- dresy √ są
- kolekcja czterolistnych koniczynek √ jest
- pidżama √ jest
- i wreszcie sennik √ jest
Zamknął swoją jedyną teczke, jakąś 50-letnią z dziwnej, twardej skóry.
Założył kamizelkę i po cichu powiedział do siebie:
- Sto lat, Felixsie, niech żyje żyje nam...
I poszedł.
Zmierzchało już, ptaki powoli kładły się do swych gniazd, a nad uchem brzęczały komary. Jednak to nie zniechęcało Felixa, podniecała go myśl, że jego życie w końcu może wyglądać inaczej. Przedzierał się przez las, myśląc tylko o swoim śnie. Nagle przed sobą zobaczył polanę. Emocje buzowały w chłopcu jak bąbelki w oranżadzie. Stanął na środku polany, wziął głęboki oddech i wypowiedział słowa, które usłyszał we śnie. Zacisnął powieki, a gdy je otworzył, był bardzo zdumiony, bo...nic się nie stało. Nie mógł w to uwierzyć, rozglądał się na boki, ale wciąż widział dęby stojące w kręgu. Oddychając coraz szybciej, usiadł na dużym kamieniu, który leżał obok. Zbierało mu się na płacz, bo nie chciał przyjąć do wiadomości, że jego nadzieja po prostu runęła.
-Dlaczego?! - krzyknął w stronę nieba - dlaczego mnie oszukałeś?! Nienawidzę cię!
Zerwał się z kamienia i zaczął biegać w kółko i wrzeszczeć.
-Nienawidzę cię! Za to, że mnie oszukałeś! Nienawidzę ciebie i tych głupich słów, tego głupiego zdania, Gommina te quinta dolos!
W tym momencie pociemniało mu w oczach, świat wokół zawirował, zaszumiały liście. Przerażony Felix zasłonił twarz rękami. Gdy odważył się spojrzeć, nie mógł uwierzyć w to co widzi. Stał przed małym brudnym pubem, którego nikt poza nim zdawał się nie zauważać. Przezornie postanowił dotknąć drzwi, nauczony poprzednim niepowodzeniem, nie ufał temu co zobaczył. Gdy sięgał do klamki ktoś nagle otworzył drzwi. Stał przed nim pomarszczony starszy pan.
-Witam - powiedział, uśmiechając się bezzębnie - czy mogę ci w czymś pomóc?
-Ja..tak..oh..ja...kim pan jest? - wyjąkał zdumiony Felix.
-Mam na imię Tom i jestem barmanem - odpowiedział, nie przestając się uśmiechać.
-Och...to dobrze - odparł już uspokojony chłopiec - potrzebuję pańskiej pomocy.
-Zrobię co w mojej mocy - odrzekł Tom - wejdź do środka. Jakiś zimny dziś wieczór.
Felix wszedł i zamknął za sobą drzwi. Był zaskoczony wchodząc do pubu. Krzesła same kładły się na stołach, firany same się obniżały, a picie samo się nalewało. Jednak było tam coś jeszcze zaskakującego, czego nawet w świecie magii się nie spodziewał, zobaczył tam Ryptemliusza z sową i miotłą Torpedus 2150, był on bowiem najlepszym przyjacielem Felixa i to od wielu, wielu lat. On także spojrzał na Felixa z niedowierzeniem, przez chwilę stali tak w grobowej ciszy, jakieś trzy metry od siebie spoglądając raz po raz, bez mrugnięcia okiem, w końcu Felix poweiedział:
- Yyyy... Ty... tutaj? Też?
- Tak - odpowiedział Ryptemliusz - Rozpoczynamy nowe, lepsze życie, stary - przytulił Felixa po przyjacielsku
***
Edward siedział w swoim gabinecie, lecz nie sam. Był tam też chłopak, który przekazała mu właśnie ciekawe informacje. Był świadkiem dziwnego zdarzenia, które widział wraz kumplami na Dębowej Polanie. Śledzili Felixa podczas jego spaceru, chcieli mu zrobić kawał.
- On po prostu zniknął!
- Ale wcześniej zdażył się poryczeć.
- Hehehe.
- Kurde, jaki debil, żeby tak się ośmieszyć to trzeba się nazywać Felix Rubill.
Edward jednak nie słuchał ich, chodził w tę i z powrotem, odwracając się raz po raz dziwnie w stronę chłopaków, którzy wręcz wybuchali ze śmiechu.
- A jak jeszcze wypowiedział te dziwne słowa.
Tu Edward się zatrzymał i z pytającą, a jednocześnie trochę grożącą miną spojrzał w stronę chłopaka i powiedział:
- Jakie znowu słowa?!
Jego twarz była już dosyć czerwona jak burak, z każdą sekundą oczekiwał odpowiedzi jeszcze bardziej, jak jakiś nawiedzony patrzyl się w małe, zielone oczy chłopca, które dopiero teraz się ocknęły i przestraszyły, kiedy powoli zaczęły łzawić, Edward zerwał się! Wyjął z kieszeni, ciemną, długą różdżkę i wycelował nią w chłopaka mówiąc:
- Legilimens!
Cała sytuacja odtworzyla się w jego głowie, teraz przyszedł tylko czas na pościg za Felixem.
Wezwał do Kwatery Inkwizycji, która mieściła się pod zamkiem, najwierniejszych mu Inkwizytorów. Była wśród nich Allena Ekheart, zabójczyni przed dwudziestoma lat Thomasa Balfoy'a. Dotarło, również do niech, że zniknął też Ryptemliusz.
- Jeżeli oboje są czarodziejami i wychowali się moim sierocińcu, nie można dopuścić, aby nie należeli do Inkwizycji. Waszym zadaniem jest jak najszybsze ich odnaleźć i sprowadzenie tutaj, zanim wpadną w ręce Białej Magii.
- Jasne, szefie - powiedziała Allena Ekheart.
***
- Hehehe... - śmiał się bezzębnie Tom - Naprawdę dałeś mu tą moją próbkę sera z pawiana?
- Taa! - powiedział jakiś facet w złoto - zielonym płaszczu, płacząc ze śmiechu równie bezzębną szczęką.
- Troche dziwnie się zachowują. - powiedział Ryptemliusz do Felixa - Ale... Przywykniemy, najprawdopodobniej. Miejmy taką nadzięję.
- Mając taką nadzieję, to jakby wcale nie mieć nadziei. - powiedział Felix i wraz z Ryptemliuszem śmiali się, jak to mówią ''do bólu''.
Właściwie - zapytał Ryptemliusz ocierając usta z miodu - jak Ty się tu znalazłeś Felixie? Jestem pewien, że wuj Edward nie spuszczał cię z oka.
-To dłuższa historia - odpowiedział po chwili zamyślony Felix, robiąc patyczkiem wiry w swoim kuflu kremowego piwa - miałem sen, w którym stary dziadek wyjaśnił mi, co mam zrobić. Zamierzam się spotkać z dyrektorem szkoły magii Anderlee.
Zapadła cisza, w której jego przyjaciel westchnął niemal niezauważalnie. Niemal, bo Felix jednak to dostrzegł.
-Co? - zapytał patrząc na niego - o co chodzi?
-Nie ma już szkoły Anderlee, mój drogi. Inkwizycja złożyła tam wizytę, także nie masz już czego szukać w Anderlee.
Felix siedział nieruchomo, wpatrując się w swój kufel.
-To co ja mam teraz zrobić? - zapytał zrozpaczonym głosem.
- Jest jeszcze jedna, pewna szkoła, która jak to słyszałem, jest surowa, ale warto tam pójść, można się wiele nauczyć. I jest jedyną magiczną szkołą, gdzie są przedmioty dodatkowe.
- Jaka to szkoła?
- Ryffiond.
Chyba gdzieś już o tym słyszałem, chej właściwie czemu tu jesteś skoro nie idziesz do szkoły? Czy jednak pójdziesz.
- Nie wiem - westchnął głęboko Ryptemliusz - Teraz wiele się dzieje w świecie magii, po czasach słynnego Harry'ego Pottera nie wiem, czy warto iść do szkoły magii, śmierciorzercy szukają liderów na całym świecie, po wielu, wielu latach ukrycia pojawia się zła organizacja Inkwizycja, no i jeszcze potęga Skrzydła Gryfa, którą wszyscy pragną posiąść, nie wiem czy to wszystko ma sens, Felix, nie wiem.
Felix spuścił głowę, najwyraźniej Ryptemliusz był na bierząco w świecie magii, wszystko jeszcze przed chwilą układało się idealnie, był taki szczęśliwy na myśl, że może jeszcze nie jest za późno, że jego życie z okropnego, może się zmienić na pełne przygód i, co najważniejsze szczęścia, wszystko układało się jak klocki, lecz bezmyślnie rozpadło się na drobne kawałki za strzałem jednego pocisku. Wszystko, czego Felix oczekiwał zburzyło się w mgnieniu oka, a może nawet szybciej. Jak on ma to teraz przełknąć? Jak ma żyć z myślą, o tym, że mogło go czekać lepsze, szczęśliwsze życie. To po prostu nie jest sprawiedliwe! Czemu wszyscy mają żyć szczęśliwie, a tylko on ma być popychadłem i być atakowanym co dzień przez aroganckich gnojków z sierocińca.
Gdy Felix tak rozmyślał o swoim życiu, do pubu weszło troje osób. Byli ubrani w czarne płaszcze z kapturami na głowie, więc nie było widać ich twarzy. Podeszli do baru gdzie Tom rozmawiał ze swoim przyjacielem. Jedna z nich odepchnęła mężczyznę, tak że ten upadł na podłogę. Ryptemliusz pomógł mu wstać, a ten szepnął do niego spoglądając na Felixa.
- Uciekajcie - po czym wybiegł z pubu
Druga osoba chwyciła Toma za kołnierz i przybliżyła do siebie, mówiąc przykładając mu do szyi różdżkę:
- Klucz!
Lekko wystraszony barman wyciągnął z pod lady czerwone skórzane pudełko, otworzył je i wyjął srebrny klucz. Osoba go chwyciła i udała się razem ze swoimi kompanami wchodząc za zasłonę. Była tam spiżarnia, a na jej końcu stała drewniana szafa. Otworzyli ją właśnie tym kluczem i weszli do środka. Znajdowali się na bardzo ruchliwej ulicy, która nosiła nazwę Deszcz i Grad. Informowała o tym tabliczka wisząca na ścianie jednego z budynku. Osoby zdjęły kaptury, było to dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Zresztą już ich poznaliśmy. Byli to Lion, Robert i Samanta. Ruszyli żwawym krokiem przed siebie i nie zajęło im dużo czasu, aż osiągnęli swój cel Deszcz i Grad 19 - Pałac Białej Magii. Podeszli niezauważeni do strażników, Robert i Lion krzyknęli jednocześnie "Drętwota!" i dwaj gwardziści padli na posadzkę. Samanta weszła pierwsza, za nią jej kompanioni. Przeszli szybko przez korytarz, który prowadził do olbrzymiej klatki schodowej. Zaczęli wspinać się po niesamowicie długich kręconych schodach, i gdy minęli dwa pełne okręgi schodów, pchnęli drzwi, prowadzące do olbrzymiej komnaty, w której sufit tonął w ciemności. Rozejrzeli się czujnie - nie było nikogo. Podeszli z uniesionymi różdżkami do biblioteczki i zaczęli szukać jakiegoś przycisku otwierającego tajemne przejście. Znalazł go Lion - nie była to jednak żadna z książek, a kamienny gargulec stojący na kominku obok. Biblioteczka odchyliła się, ukazując krótki korytarzyk zakończony drzwiami, zza których padał snop światła. Minęli go szybko i otworzyli drzwi.
-Witajcie - usłyszeli - spodziewałem się was. Nie powiem, żeby to była miła dla mnie wizyta, jednak nie jest nieoczekiwana.
- Musisz nam pomóc dostać się do Hogwartu! - powiedział Lion
Hogwart, który był kiedyś największą szkołą czarodziejów, teraz to tylko ruiny. Gdy 50 lat temu odbywał się 3 bitwa o Hogwart. Inkwizycja, Śmierciożercy - byli to potomkowie popleczników Voldemorta; oraz Urkany dosłownie zmietli z powierzchni ziemi szkołę jak i Hogsmeade. Od wielu lat nikt się tam nie pokazywał, do dzisiejszego dnia.
- Haha - zaśmiał się mężczyzna - W ogóle nie ma takiej opcji.
- Nie rozumiesz, że świecie magii grozi wielkie niebezpieczeństwo - krzyknął Lion - Twój dziadek nie byłby z tego zadowolony.
- Nie znaliście go!
- Ale słyszeliśmy o nim - rzekła Samanta - Hagrid był prawdziwym bohaterem. Ty też nim możesz być, jeśli pomożesz nam, za nim to czego szukamy, wpadnie w niepowołane ręce.
-No pewnie, bo wy to jesteście najbardziej nieskazitelni ludzie, jacy chodzą po tej ziemi - zakpił ich rozmówca.
-Nie - odpowiedział Robert - nie jesteśmy. Wręcz przeciwnie, popełniliśmy w życiu wiele nie do końca dobrych czynów. Ale teraz intencje mamy jak najlepsze. Pomóż nam, Rajmundzie.
Mężczyzna popatrzył w milczeniu w sufit, potem w podłogę, dopiero później spojrzał na nich.
-Niech wam będzie. Mam nadzieję, że nie będę tego żałował.
***
Późnym wieczorem w pubie panował harmider, spowodowany przez stałych bywalców. Felixowi już się trochę nudziło, a nawet był śpiący, z chęcią położyłby się w wygodnym łóżku. Po kilku sekundach zasnął z głową położoną na stole. Ryptemliusz, który właśnie wracał z toalety, widząc to, podszedł do Toma i wskazał na śpiącego chłopaka.
- Zaniosę go do pokoju - oznajmił Tom
Mężczyzna podszedł do stolika i wziął Felixa na ręce, zabierając go na górę, gdzie są pokoje dla gości. Położył chłopca do łóżka i wyszedł.
Gdy Tom wrócił, Ryptemliusz rzekł do niego:
- Myślisz, że będą nas gonić?
- Nie wiem, po co mieliby zawracać sobie głowę tymi sprawami... Yyyy... No przecież... Sam wiesz - wyjąknął Tom, spoglądając na Ryptemliusza, jakby obrażał jego rodzinę, jego prababcią była bowiem słynna w tych czasach, szczególnie ze swej odwagi mimo wariactwa Luna Lovegood, lecz z pokolenia na pokolenie jego słynne nazwisko zmieniło się. Mimo to, wśród niektórych czarodziejów jest ciągle rozpoznawany jako Ryptemliusz Lovegood, nie Ryptemliusz Liddo, takie było bowiem nazwisko męża jego matki, którzy zabili się nawzajem pięć lat temu.
Trwała długa chwila ciszy, tylko chrapanie turystów z góry jakoś zagłuszało tę ciszę. Ryptemliusz prawie krzyknął na Toma, ale nie był w stanie, nie dość, że Tom był przyjacielem rodziny, to Ryptemliuszowi chciało się spać.
- Aaaa - ziewnął, po chwili ciszy jednak odezwał się słowami: ''Wiesz?Nawet zazdroszczę Felixowi, przynajmniej nie znał swoich rodziców, jak ja. On nie musi się tak wyrzalać...'', ale gdy zobaczył, że Tom śpi już nikt do rana nie odezwał się.
Wczesnym rankiem Ryptemliusz poszedł obudzić Felixa, jednak zastał go już rozbudzonego, patrzącego przez okno - wyglądał na zamyślonego.
-No to co mój drogi - odezwał się łagodnym głosem - jakie masz plany?
-Przemyślałem to - powiedział cicho Felix i odwrócił się - pójdę do Ryffiondu. Chcę nauczyć się magii, a skoro nie ma już Anderlee, to jedyne co przychodzi mi na myśl. Bo do wuja Edwarda i jego sierocińca nie wrócę. Nigdy.
-No nie wiem - odrzekł Ryptemliusz przyglądając mu się bacznie - nawet Ryffiond trzeba czasami opuścić, bo nie można tam mieszkać w ciągu wakacji. Zbierają się tam wtedy konwenty starszych magów i nie można im przeszkadzać.
-Więc przez wakacje będę mieszkał tu, w Dziurawym Kotle. Albo pójdę gdzieś do pracy, żeby zarobić pieniądze. Wuj Edward już mnie na pewno więcej nie ujrzy.
"Oby tak było naprawdę..." pomyślał Ryptemliusz.
Gdy zeszli na śniadanie przygotowane przez Toma, przy jednym ze stoliku siedziała kobieta. Chłopcy nie zwrócili na nią większej uwagi, myśląc, że to jeden z gości. Ale gdy Tom podawał im jedzenie, powiedział:
- Felix ta piękna kobieta jest do ciebie.
Chłopak zakrztusił się, tak że Tom musiał go poklepać po plecach. Następnie odwrócił się i spojrzał na kobietę. Wyglądała na dwadzieścia pięć lat, miała krótkie blond włosy, o niebieskich promiennych oczach, ubrana w długą białą suknie. Uśmiechnęła się do niego, wstała , on również i podeszła do niego.
- Witaj Felixie - podała mu rękę na powitanie - Nazywam się Ramona Casella. Zostałam przysłana przez Ministra Magii - Maximusa Fellerta, dowiedzieć się gdzie zamierzasz pójść do szkoły.
- To dyrektor Anderlee jest Ministrem Magii, cokolwiek to znaczy? - zapytał ze zdziwieniem. A następnie opowiedział - Zdecydowałem, że pójdę do Ryffiondu. - Tom spojrzał na Ryptemliusza, a ten tylko wzruszył ramionami.
- Znakomity wybór - powiedziała Ramona - Moim zadaniem jest również, aby bezpiecznie dostarczyć cię do szkoły. Przy okazji kupimy ci najpotrzebniejsze rzeczy.
Och..dziękuję - wyjąkał zdziwiony Felix. Popatrzył na Ryptemliusza. - Idziesz z nami?
-Chętnie - odrzekł, uśmiechając się - przy okazji kupię rzeczy dla siebie.
-Więc pójdziesz ze mną do Ryffiondu? - zawołał radośnie Felix.
-Jak mógłbym cię zostawić - odpowiedział przyjaciel, mrugając porozumiewawczo.
-Chodźmy zatem - powiedziała Ramona - skorzystamy ze starego przejścia za barem. Co prawda rzadko jest teraz używane, ale chyba tak będzie najszybciej. Do zobaczenia Tom.
-Do widzenia, Ramono - odpowiedział Tom, uśmiechając się po swojemu - miło było cię zobaczyć.
Wyszli tylnym wyjściem, Ramona zastukała różdżką w odpowiednie cegły i ukazało się przejście. Przeszli przez nie i dopiero zauważyli, że nie ma z nimi Felixa. Obrócili się widząc go wciąż w przejściu, z niewesołą miną.
-O co chodzi, zmieniłeś zdanie? - zapytała Ramona.
-Nie, tylko widzi pani - zaczął się tłumaczyć chłopiec - ja nie mam za co sobie kupić rzeczy. Nie mam żadnych pieniędzy.
-Hmm - Ramona popatrzyła w niebo - w takim razie pogadamy z goblinami z Gringotta, zobaczymy czy udostępnią nam kryptę twojego wuja.
-To mój wuj ma pieniądze w świecie czarodziejów? - zdumiał się Felix.
-Założę się, że wuj Edward byłby cię w stanie zaskoczyć jeszcze wieloma faktami - odpowiedziała Ramona, uśmiechając się przyjaźnie - chodźmy.
Przeszli całą ulicę Pokątną, przy okazji podziwiając witryny sklepów. Olśniewający blask bijący z murów Gringotta zobaczyli z daleka, niezmieniony od lat. Weszli, mijając gobliny stojące na straży i podeszli do lady.
-Witam pani Ramono - odezwał się stary goblin - czym mogę służyć?
-Mamy pewien problem, Galbindzie - powiedziała Ramona - widzisz tego chłopca? To Felix Rubill, ma iść do szkoły magii, jednak nie ma pieniędzy na potrzebne rzeczy, więc chcielibyśmy skorzystać z pieniędzy jego wuja Edwarda. Czy to możliwe?
-Hmm - zatroskał się Galbind - właściwie nie można robić takich rzeczy bez zgody właściciela krypty. Ale zapytam mojego przełożonego, zobaczymy co on na to powie.
Goblin zniknął, a Ramona odwróciła się.
-Nie martw się, Felixie - powiedziała ciepłym głosem - coś wymyślimy. Jeśli nie uda nam się użyć pieniędzy wuja, zafunduję ci wyprawkę na pierwszy rok.
-Dziękuję pani - wybąkał Felix, patrząc w podłogę. Czuł się głupio, biednie i nieporadnie.
-Ja też mogę ci pożyczyć jakąś sumę w razie czego - powiedział Ryptemliusz - odziedziczyłem spadek po mojej starej ciotce Aurelii, więc na brak pieniędzy nie narzekam.
Usłyszeli obcasy butów powracającego goblina.
-Czy?Aaaa... Rozumiem, tak, tak rozumiem. - wymieniał swoje ostatnie słowa z przełożonym i zszedł na dół z zmarszczoną miną na twarzy. Przez chwilę Felix miał wrażenie, jakby goblim miał się za chwilę uśmiechnąć, ale dał się zwieść pozorom. Jednak nie chciał w to uwierzyć, Felix nie chciał nawet o tym myśleć, co dopiero znaleźć się w środku takiej sytuacji, wolał on bowiem, żeby to właśnie on, jego okropny i cyniczny wujek Edward zapłacił za niego w świecie magii jak już jest taki nadziany, przecież nie chciałby, żeby robił to jego najlepszy przyjaciel, nikt by nie chciał, żaden człowiek wolałby inne wyjście z sytuacji.
Ryptemliusz tak naprawdę, był jest i miejmy nadzieję będzie najbardziej zaufaną mu osobą, jaką kiedykolwiek poznał. Goblin przekroczył już ostatni stopień. Felix poczuł coś w brzuchu, tak jakby żebra zaczęly się mu ruszać, a część wewnętrzna brzucha kołysać, jak na statku. Przecież jest taka możliwość, której nie można ominąć, jeżeli bowiem Ryptemliusz chciał się tylko pochwalić swym bogactwem, mając przeczucie, że jakoś uda się wyciągnąć pieniądze z krypty Edwarda. Ryptemliusz może go olać, i to lekko rzecz mówiąc, przecież Felix nie wie, czy znajdzie nowych przyjaciół w świecie magii, a nawet jeśli tak, przecież będzie tęsknił za Ryptemliuszem.
Felix poczuł w sobie mocną siłę dylematu, jak z telenoweli. Wszystko trwało dla niego jak pięć odcinków nudnego, a jednocześnie trzymającego w napięciu serialu brazylijskiego, jedna mała sytuacja, która jak się Felix w porę zorientował, może zadecydować o jego przyszłym życiu. Zaczął sie pocić, a jego jeszcze większy lęk, a zarazem wzburzenie i zbulwersowanie się spowodowała także wolna, zmęczona, ocojętna, sucha, jakby nic się nie stało wypowiedź goblina.
- Niestety, przepraszam bardzo, ale w tej chwili nie ma takiej opcjii, a właściwie krótko mówiąc, nie twoja krypta, nie twoja sprawa i koniec. - Felix zaczerwienił się, myślał, że zaraz wszyscy się wnerwią, ale nastąpił jeszcze bardziej dziwny i niespodziewany zwrot akcji. Nagle z cienia wyszły cztery wysokie na jakiś metr siedemdziesiąt, metr osiemdziesiąt, postacie w czarnych płaszczach i złotych maskach z metalu, które, sądząc po zgrabnej sylwetce były kobietami.
- Xeryi! -powiedziała coś w tym stylu Ramona, na której natychmiast pojawiła się granatowa peleryna i krzyknęła, zdzierając gardło, i jednocześnie wyjmując swą okrążoną, jakby drewnianym sznurem różdżkę, formułkę, którą znała najwidoczniej tylko ona z całej trójki: - Cretnoo!
Osoby przed nią, nawet goblin, zostały silnie odepchnięte, a powietrze wokół nich wirowało i pozostawiało biało-szare ślady, tak jak samolot zostawia je po swoim locie na niebie.
- Pod pelerynę! - powiedziała, ale, że Felix się nie ruszał, wciąż bowiem wyglądał, jakby był gwoźdźmi mocno przywarty do ziemi przez tą sytuację, a szczególnie wypowiedź goblina, coraz bardziej czerwienił się ze wstydu, wreszcie Ryptemlisz złapał go za ramię i pociągnął z nieodpartą siłą, Felix jednak był trochę ciężki, przynajmniej zbyt ciężki dla Ryptemliusza, który ledwo z nim wytrzymał. Felix powoli wrócił do rzeczywistości, ale po chwili znowu stało się coś dziwnego
Rozdział Szósty
W ruinach Hogwartu
Centaury toczyły trudną jak dotąd walkę z zdenerwowanymi ostatkami skrzatów domowych.
- Zabiliście naszych panów! - krzyknął jeden z nich.
Skrzaty krzyknęły chórem ''Tak!!''.
- Nie popełnilibyśmy nigdy czegoś takiego przecież wiecie. - powiedział uśmiechnięty z centaurów - Prawda Pingolcie? - lecz skrzat odwrócił się - Pingolcie! - powiedział z zaniepokojoną miną na twarzy. - Pingooollllcciiiiieeeee!!!!! - krzyknął na cały głos.
Pingolt obrócił się i rozłożył prawą rękę w powietrzu, jednocześnie szybkim ruchem pchając ją do przodu.
- Nie. - powiedział centaur, ale było już za późno.
Odleciał do tyłu, jakby odepchnięty samochodem formuły jeden i walnął w ogromny dąb.
''Pomścić Króla!!'' zaczęły wrzeszczeć centaury. Wrzawę przerwał głośny huk, który był wynikiem teleportacji popleczników Złotego Lorda. Znikąd pojawili nagle się Lion, Robert i Samanta w towarzystwie Rajmunda.
- Co tu się dzieje? - zapytał wyraźnie zdenerwowanym głosem Robert.
- Nie wtrącaj się w nasze sprawy czarodzieju - powiedział największy z centaurów donośnym tonem - to sprawa między nami i Skrzatami domowymi. Odejdźcie, jeżeli chcecie ujść życiem.
- Dosyć! - krzyknęła Samanta - To musi się wreszcie skończyć!
Od kiedy po Hogwarcie i Hogsmeade zostały tylko ruiny, a cała ludność okolicy opuściła tereny wokół zamku, Zakazany Las stał się domem dla Skrzatów. Niestety rdzenni mieszkańcy Zakazanego Lasu z niechęcią zgodzili się pod naciskiem Ministerstwa Magii, aby podzielić swoje tereny ze Skrzatami. Od tego czasu trwa nieustana rywalizacja pomiędzy tymi dwoma gatunkami, obfitującą w liczne bitwy, z których ta pod Świętym Dębem przeszła do historii. To właśnie wtedy armia Skrzatów domowych przebiła opór Centaurów, a ofiarami stali się król Stenotor i jego syn Archenis. Mimo interwencji czarodziei, nie udało się złagodzić konfliktu, który trwa po dziś dzień.
- Nie nadużywajcie swoich praw! - zwrócił się srogo Lion do skrzatów domowych - Jedynie wykorzystujecie sytuację, ponieważ nie wiecie co z sobą zrobić po odejściu waszych panów. ONI BYLI POPLECZNIKAMI LORDA VOLDEMORTAAAA!!!!! - poczertwieniał na twarzy i odwrócił się w przeciwną stronę szybkim ruchem.
Skrzatom zrobiły się wypieki na policzkach. Jeden kaszlnął.
- Kurczę! - przyglądał się temu z zachwytem z dalekiej odległośći Felix. Jeszcze nigdy nie widział takich stworzeń, kojarzyło się mu to jedynie ze snami.
- Nie możemy tam się pokazywać - oznajmił William - Centaury to nieobliczalne stworzenia. Mogą zaatakować w każdej sekundzie, bez żadnego ostrzeżenia. Niech tą sprawą zajmie się Lion (pytanie: czy William oraz Lion i reszta są z tej samej organizacji?). Poczekamy, aż sytuacja się uspokoi, a następnie przyłączymy się do Liona.
- A co oni tutaj robią? - zapytał bardzo cicho Felix - Nie wiedzą jak niebezpiecznymi stworzeniami są te cent..jak one się nazywają?
- Centaury - wtrącił natychmiast Ryptemliusz.
- Nie wiem - skłamał William. Dokładnie wiedział, co w Zakazanym Lesie robili poplecznicy Złotego Lorda wraz z Rajmundem. Nie chciał jednak wgłębiać chłopców w te sprawy.
Lion, jakby usłyszał głos Williama odwrócił się w jego stronę.
Wzrokiem szukał go, ale na próżno.
- Zaraz... zaraz. Skąd znasz jego imię, skoro nie wiesz co tu robią? A poza tym, jaką sprawą ma zająć się Lion, skoro nawet o niego się martwisz? - powiedział Ryptemliusz.
Will poczerwieniał na twarzy, uśmiechnął się krzywo i jednocześnie jednym, szybki ruchem wstał i wyjął różdżkę.
- Pozdrowienia od wuja Edwarda. Cru... - William nie zdążył wypowiedzieć zaklęcia, bo trafił go promień czerwonego światła. To Lion użył zaklęcia "Expelliarmus".
- Uciekamy - zawołał Ryptemliusz do Felixa. Oboje pobiegli w stronę swojego wybawcy, który szybkim krokiem kierował się w stronę leżącego na ziemi Williama.
- Co tu robisz, gnido? - zapytał zdenerwowany Lion - I co chciałeś zrobić tym dzieciom?
- Chciałbyś wiedzieć, co? - zapytał z szyderczym uśmiechem na twarzy William. - Inkwizycja cały czas ma was na oku.
- Jak się tutaj dostałeś? - powiedział Lion ze wzniesioną w stronę Williama różdżką.
- Teleportowaliśmy się tutaj. Ten chłopak nadal myśli, że to dzięki niemu. Tak naprawdę, to ja nas tutaj ściągnąłem.
- Czemu wszyscy chcą mnie zabić? - powiedział Felix, a Ryptemliusz tylko krzywo się uśmiechnął i zaczął kiwać oczyma na różne strony. Centaury zaiteresowane nastałą sytuacją odwróciły się w stronę Liona oraz Williama, a jeden nawet warknął do Billa. Skrzaty wykorzystując chwilę, która mogła się już nie przydażyć na znak ich władcy, Pingolta rzuciły się całą grupą na centaury, które w większości zaskoczone zaistniałą sytuacją poupadały na ziemię. Tylko nieliczni podjęli kontraatak. Jeden z centaurów, jakoś dziwnie zaczął się ruszać. Nagle jego kopyta nabrały niesamowitego pędu. Wybiegł z tłumów biegających i walczących ze sobą w piaskach. Światło słoneczne lekko zasłaniało Felixowi obserwację sytuacji. Chyba unosił się nad ziemią, ale tylko trochę. Poczuł, że ktoś trzyma go za rękę. On wyskoczył z kontroli i upadł na coś. Dopiero teraz zauważył, że siedzi na centaurze. Z tyłu siedział Ryptemliusz, a z przodu chyba Lion i Samanta.
- Dobrze, że się właśnie teraz zmieniłeś Robercie. - powiedziała uśmiechnięta Samanta trzymana na biodrach przez Liona - Och, kochanie łaskoczesz mnie. - Lion podniósł ręce i zatrzymał je na brzuchu Samanty.
Do Samanty odwrócił się centaur... który o dziwo miał twarz Roberta.
- Do mnie mówisz? - powiedział.
- Nie, do Liona. Poza tym...hmmm... patrz na drogę. - powiedziała uśmiechnięta, chyba jeszcze bardziej niż przedtem Samanta.
- Jak sobie Madame zażyczy. - powiedział Robert odwracając się w przeciwną stronę, także uśmiechnięty.
Ryptemliusz stuknął dwa razy w ramię Felixa. Ten odwrocił się. Ryptemliusz pokazał dwoma palcami skierowanymi w jego otwarte usta, coś w stylu ''Łeeee''
- Heh! - zaśmiał się Felix.
Obaj chłopcy obrócili się, żeby jeszcze ostatni raz spojrzeć na pole bitwy. Wtedy Lion, nieco zdziwiony, zapytał:
- Gdzie jest Rajmund?
- Teleportował się, gdy Skrzaty zaatakowały Centaury. - odpowiedziała spokojnym głosem Samanta. - Mamy spotkać się przy ruinach chatki Hagrida. Robercie, kieruj się na północny-wschód.
- A więc. Do jakiej szkoły idziecie? - powiedziała Samanta odwracając się do chłopakow.
- Yyyyyy....no....no tenn. - powiedzieli jednocześnie, nie wiedząc w ogóle co mieliby powiedzieć. Jąkali się tak, ale Samanta im przerwała.
- Czyli?
- Ryffiond. - powiedział w końcu Ryptemliusz - Ale mamy na stacji nasze rzeczy, musimy się tam teleportować.
- Aha. - powiedziała Samanta.
- Samanto, nie mamy czasu. - powiedział stanowczo Lion. - Musimy jak najszybciej dostać się do Hogwartu.
- Ale chyba nie zostawimy ich tutaj w środku lasu? Przecież oni nie potrafią się teleportować. - odpowiedziała histerycznym tonem Samanta.
- A co się stało z Williamem? - zapytał Ryptemliusz.
- Przywiązałem go do drzewa zaklęciem, zanim Robert nas stamtąd zabrał. Nie będzie nas śledził. Centaury już się nim zajmą. - oznajmił Lion.
- To co robimy? - zapytał Centaur o twarzy Roberta. - Bierzemy dzieciaki ze sobą?
- Chyba nie mamy innego wyjścia - odpowiedziała Samanta.
- Mam pomysł! - powiedział Ryptemliusz - A gdyby tak świstoklik? Mam jeden przy sobie. - uśmiechnął się i wyjął spodnie - Tylko taki, ale jest! - uśmiechnął się, tym razem trochę krzywo, ale przekonał wszystkich.
- Przenosi na stację? - powiedziała Samanta.
- Niezupełnie.... - zatrzymał się Ryptemliusz - przenosi do podziemi, ale łatwo z tamtąd wejść na stację!
- Ale w podziemiach czycha niebezpieczeństwo... - powiedziała trochę smutna Samanta - Chyba jedna...
- Polecisz z nami, wejdziesz na stację i się deportujesz do przyjaciół! - wykrzyknął Ryptemliusz - Na pewno umiesz.
- Samanto... - powiedział Lion.
- Nie chce odbierać dzieciakom frajdy, jaką jest uczęszczanie do szkoły magii! Zgoda! - powiedziała Samanta.
- Dzięki, Samanto. - powiedzieli chłopcy.
Robert się zatrzymał, a Samanta z chłopcami poleciała do podziemi...
Podziemia były naprawdę ciemne i tajemnicze, ale w końcu Ryptemliusz znalazł odpowiednie schody prowadzące na stację.
***
- Wróciłaś! Nareszcie. - powiedział Robert już z powrotem w postaci ludzkiej.
- A ty się zmieniłeś! Och, kochanie! - złapała Liona za biodra i zaczęli się całować, a Robert udawał obrzydzonego.
- No dobra... - mówił Robert, lecz oni nie przestawali - Okej! Pięć minut się nie widzieliście! Trochę wyluzujcie!!!!
Para już przestała się calować, ale wciąż byli do siebie przytuleni.
Musimy iść! - zażądał Robert.
- Dobra, nie denerwuj się tak - powiedziała z uśmiechem Samanta
- Nadal zastanawiam się, co ten gnojek tutaj robił. - oznajmił Lion. - Co go tutaj sprowadziło? Chyba nie wie, że Złota Różdżka jest w podziemiach Hogwartu?
- Nie sądzę. - wtrącił Robert - Co najwyżej mógł się dowiedzieć, że wybieramy się tutaj..
- A to by oznaczało, że mamy szpiega w organizacji. Kolejny dowód - teraz chyba już nie ma wątpliwości - przerwała mu Samanta.
- Dobra, musimy teraz szybko dostać się do Hogwartu. Rajmund czeka na nas przy ruinach chatki Hagrida - oznajmił Robert - W drogę...
Gdy wszyscy troję przybyli do niskiego wzgórza, pod którym znajdowała się chatka Hagrida. Widzieli tam lekko zapalone światło. Zeszli do okolic tylnego wejścia i ogromnych dyń, które były już zwiędłe. Niektóre spalone przez słońce. Sama chatka bez prawowitego właściciela wyglądała jak dawno zwiędły kwiat. Pusty, szary... bez wartości. Miomo to widać tu było przebłysk piękna. Niesamowitą panoramę natury, która przyspażała Liona i Samante o jeszcze większą chęć pocałunku. Lecz powstrzymali się widząc minę Roberta.
- Wejdźcie! - powiedział Rajmund przez malutkie okno, które o dziwo zmieściło jego twarz.
Trójka posłusznie weszła tylnym wejściem. Lion i Samanta wpatrzeni w siebie weszli jako pierwsi, a Robert przytrzymując im drzwi spoglądał, czy nikt, ani nic ich nie śledzi.
- No wchodź! - powiedziała po długiej chwili obserwacji prowadzonych przez Roberta.
- Aaaa...No tak! - ocknął się Robert, jakby dopiero co wrócił do świata żywych wszedł powoli i spoglądając jeszcze ostatni raz do tyłu zamknął drzwi.
- Rozgoście się. - powiedział Rajmund, a Samanta czując ogromne ciepło dochodzące z kominka przytuliła się do swego ukochanego, na co Robert zareagował krzywym uśmiechem doprawionym paplaniem pod nosem typu : ''Ojejku! Miłość mojego życia ma sweterek, a tu jest na tyle ciepło, że można spalić dwustu ludzi, więc się jeszcze do niego przytulę'', na co Samanta zareagowała śmiechem.
- Herbaty z klifiondów ważkowych? - powiedział Rajmund, na co wszyscy skrzywili miny ze zdziwienia - Może po prostu jaśminowej.
Trójka kiwnęła głowami, a Rajmund przygotował czajnik i nalał do niego wody. Nagle BUMMM!!!!
Nasi bohaterowie usłyszeli ogromny chałas dochodzący z ruin Hogwartu.
- Nie, nie, nie. - powiedziała Samanta - Nie jestem jescze gotowa, by iść.
Rajmund i Robert odwrócili się w jej stronę robiąc sarkaztyczne miny typu: ''Naprawdę?!''
- No cóż, chyba musicie iść sami - powiedział Lion do Roberta i Rajmunda.
- Że co? Stary, ona może zostać sama. Ma już dwadzieścia dziewięć lat! - krzyknął Robert.
- Ale gdyby wzburzyła się kolejna bitwa?! Musimy kontrolować sytuację w Zakazanym Lesie, może ona zepsuć całą operację. A Samanta nie poradzi sobie z dziesiątkami centaurów i setkami skrzatow domowych! Pomyśl też o tym! - powiedział Lion wstając z fotela, na którym dopiero sekundę temu usiadł - A mnie najbardziej ufa, ja ją uczyłem dziewięć lat i to ja ją kocham!
- No dobra... - powiedział Robert ze spuszczoną miną i dał znak Rajmundowi, że powinni już iść, co też zrobili.
Lion usiadł obok Samanty i przytulił się do niej.
- Kochanie, może Robert ma rację. W końcu ty masz dwadzieścia dziewięć lat, a ja kończę w tym roku pięćdziesiąt. - powiedział Lion, bawiąc się włosami Samanty z spuszczoną miną.
- Czyszbyś w ten sposób chciał mi przypomnieć o swoich urodzinach?! Wiesz co? No wtakiej chwili...Chamski jesteś. - powiedziała Samanta i skrzyżowała ręce pod piersiami w komiczny sposób.
Lion zaśmiał się i pocałował Samantę w policzek.
Już nie myśleli o tych sprawach, nie musieli. Zaszumił las. Wszystko było idealne.
***
Rajmund był potomkiem Hagrida, a Robert przekonał się o tym, gdy razem biegli w kierunku ruin dawnej szkoły. Ledwo nadążał za dwu i półmetrowym czarodziejem.
- Widzisz coś? - zapytał Robert.
- Nie - odpowiedział natychmiast Rajmund - i to mnie niepokoi. W ogóle niczego nie znaleźliśmy! Gdzie niby to słyszeliście!?
- Ten chałas dochodził z... O nie! - właśnie Robert uświadomił sobie jaki błąd popełnił. Usłyszał on w krzyku słowa ''Ades Viddo'', formułkę przenoszącą do baru niedaleko stacji, na której mieli być Ryptemliusz i Felix, zaczął szybciej wchodzić - Niech to dochodzi z ruin Hogwartu, niech to nie będzie to co myślę! Bo jeśli tak, to chłopaki są w śmiertelnym niebezpieczeństwie...
Oboje, nieco zdenerwowani, ale bardzo czujni, podążali w stronę gruzów, które pozostały po Hogwarcie. W pogotowiu mieli różdżki, których użyliby w razie niespodziewanego ataku. Gdy zbliżyli się pierwszych pozostałości ścian zamku, których części od lat leżały na błoniach, zauważyli coś niesamowitego. Było to jajo smoka.
- Jajo smoka? Skąd ono się tu u licha wzięło. - powiedział Rajmund.
- Takiego jeszcze nie widziałem - powiedział zdyszany Robert - Jest złote, ma łuski i... jakieś napisy! - podbiegł pędem do jaja. - Dotknij jaja za czubek i... - wyczytywał napisy, aż coś go zdziwiło - Że co? No dobra... miejmy nadzieję, że to podziała - dotknął czubka jaja i wykrzyknął formułkę ''Ades Viddo!''.
Robert zamienił się w proszek, który upadł na ziemię.
- Robercie! - krzyczał Rajmund, ale robet go już nie słyszał. Był w podziemiach. - Nie, nie nie... yyy... musi byc jakieś wyj... Boże uchroń mnie! - przeżegnał się na koniec zwrócony do nieba, ukląkł, dotknął czubka jaja i powiedział tą samą formułkę, którą Robert wypowiedział przzed chwilą, po czym sam przeszedł ten sam proces jak i jego towarzysz dosłownie przed chwilą.
- Rajmundzie, tutaj.
Rajmund obrócił się i zobaczył Roberta machającego rękami, stojącego kilka metrów dalej. Byli w podziemiach Hogwartu. Dookoła panowała ciemność, tak że trudno było się zorientować, jak wyglądało pomieszczenie, w którym się znajdowali. Jedno było pewne - zapach unoszący się w powietrzu był najmniej przyjemnym zapachem,, jaki kiedykolwiek poczuli. Była to mieszanka słodkiego zapachu waty cukrowej i zgniłego odoru nieświeżych ryb.
- Lumos maxima - oboje wypowiedzieli zaklęcie.
- Coś czuję, że jesteśmy co raz bliżej naszego celu - oświadczył podnieconym głosem Robert.
Znajdowali się w małej komnacie, której ściany pokryte były złotem. Jednak to co przykuło ich uwagę, były drzwi, również ze złota.
- Jedno jest pewne, nikt dawno tutaj nie wietrzył i wszystko wskazuje na to, że jest to jedyne wyjście z tego pomieszczenia - zażartował Rajmund - Mam nadzieję, że tam znajdziemy Złotą Różdżkę Hogwartu.
Ostrożnie podeszli do drzwi. Robert chwycił klamkę próbując jen otworzyć.
Drzwi upadły na niego, prawie rozbijając mu głowę, ale Rajmund w porę je przytrzymał, podrzucił jak piłkę do góry, szybko łapiąc ją i wyrzucając do tyłu.
- A więc tu jest złota różdżka! - powiedział tajemniczo szyderczy głos, który już gdzieś słyszęli. Odwrócili się w jego stronę, a z ciemności wyłoniła się twarz i sylwetka Williama...
Za nim stali troje mężczyzn, którzy jak on byli ubrani w wiktoriańskie płaszcze. Rajmund przyjrzał im się uważnie, doskonale wiedział kim są.
- Ministrala.- powiedział donośnym głosem - Wiedziałem, że macie powiązania z Inkwizycją.
William się tylko zaśmiał i pokazał na swojej dłoni kulę ognia. Rzucił nią w dwóch towarzyszy, którzy zatrzymali to różdżkami i skierowali w stronę Ministrali. William dotknął kuli różdżką, a ona wybuchła.
- Atak!!! - krzyknął z całej sily i wraz z swymi kompanami pobiegli szybko by stoczyć bitwę z Rajmundem i Robertem.
Po kilku minutach czterech członków Ministrali, którzy posługiwali się magią żywiołów wygrało bitwę, zabijając Roberta. Rajmund poddał się od razu. William czuł już zapach zwycięstwa, już za chwilę dotknie złotej różdżki.
Nagle przed jego oczyma ukazała się sylwetka Samanty, która od razu żuciła na niego zaklęcie Pertificus Tottalus, a za nią ukazał się Lion strzelając dziesiątkami zaklęć w pozostała dwójke. Rajmund wyrwał się trrzeciemu i zaatakował go, a z powodu jego wielkości Miniistral poddał się nawet nie stawiając oporu.
- Avada Kedavra - wszyscy usłyszeli zaklęcie uśmiercające
Zielone światło uderzyło w Samantę, która padła martwa na podłogę.
- NIEEEE! - krzyknął zrozpaczony Lion podbiegając do ciała swojej ukochanej
Z ciemności wyłonili się kilkoro ludzi, należeli do Inkwizycji. Wśród nich był mężczyzna, który zabił kobietę. Był młody i dobrze zbudowany.
- To koniec Lionie - powiedział Kirk mierząc w niego różdżką
- Ty żyjesz? - zdziwił się Lion.
- Nie mogła mnie zabić! Zbyt mnie kochała! Ava... - niestety, nie zdążył wypowiedzieć zaklęcia.
- Kinsuss! - krzyknął Lion, a z końca jego różdżki wyleciało malutkie ostrze, skierowane w szyję Kirka.
Kirkowi polała się ciemna krew, czyli tętnicza. Upadł na ziemię. Lion wziął złotą różdżkę, wykorzystując sytuację. Gdy wrócił zobaczył, że Samanta ma tylko bliznę na czole i się rusza z otwartymi oczami. Jest tylko nieco oszołomiona. Za to Rajmund leżał na ziemi martwy. Lion zachwycony podniósł z ziemi Samantę, przytulili się i spojrzeli w stronę Rajmunda.
- On oddał za mnie życie. - powiedziała Samanta, a z jej i oczu Liona polały się łzy rozpaczy.
Rozdział 7
Tajemnicza, niewidoma i zamknięta w sobie...
...Kera Helena Hughus - Riccos
- Co się dzieje? - zapytał zaniepokojony Ryptemliusz.
- A, nic. Miałem po prostu zły sen - odparł Felix - Śniła mi się jakaś walka. Ktoś zginął, ale nie wiem kto to był.
Chłopcy byli w drodze do Ryffiondu. Sami siedzieli w przedziale i odpoczywali po pełnym przygód dniu. Felix był tak bardzo zmęczony, że zasnął.
- Już dojeżdżamy do szkoły. Musimy jeszcze się przebrać. Nie mogę się doczekać zobaczyć Ryffiond. - powiedział podekscytowanym tonem Ryptemliusz.
- Ja też. - odparł bez entuzjazmu Felix.
Koszmar, który był tak realny, jak gdyby był świadkiem tej walki, bardzo go niepokoił. Miał złe przeczucie. Obawiał się, że wydarzyło się coś strasznego.
W tym momencie do przedziału weszła Anna, która spacerowała po pociągu. Była szczęśliwa widząc chłopaków, którzy jeszcze niedawno potrzebowali jej pomocy. Usiadła obok Felixa.
- Co słychać? - zapytała
- A lepiej nie pytaj. Przez ostatnie dni tyle się wydarzyło i niekoniecznie były to miłe zdarzenia - powiedział Felix, a Ryptemliusz przytaknął.
- O widać już szkołę - wskazała na ogromny budynek, który znajdował się na szczycie góry
- Czy ten pociąg jedzie na samą górę? - zapytał Felix patrząc z niedowierzaniem
- Nie - odparł Angus wchodząc do przedziału - Trzeba iść długimi stromymi schodami, które są bardzo śliskie.
Obaj chłopcy patrzyli na niego z ogromnym zdziwieniem, mieli przy tym otwarte usta. Natomiast Anna się śmiała.
- On żartuje - powiedziała z uśmiechem na twarzy
Pociąg zatrzymał się na stacji. Wszyscy zauważyli pewną postać na koniu. Był to mężczyzna około czterdziestki, wyglądał na sympatycznego.
- Kto to? - zapytał Felix
- Dungar - odpowiedział Angus - Stajenny, zajmuje się końmi w szkole. A także jest strażnikiem kluczy Ryffiondu. Naprawdę fajny gość.
- O! Już są powozy tygrysie! - zauważyla Anna, a przed oczyma jej, Felixa, Ryptemliusza i Angusa ukazała się jakby czarna kareta, powóz ozdobiony w żółtą i fioletową wstążkę z przodu, a z tyłu zieloną i granatową.
Były to barwy dormitoriów Ryffiondu. Przed nimi ukazał się także ogromnych rozmiarów tygrys, ciągnący powóz, który ku zaskoczeniu Felixa mówił.
- No wskakujcie już! Nie mam całego dnia! - powiedział, a wszyscy posłusznie weszli do pojazdu.
Był w nim ktoś jeszcze, dziewczyna z bardzo dziwnie zwróconym wzrokiem.
To ta dziwaczka Hughus - Riccos - powiedział szeptem Angus do reszty, gdy wsiadali do powozu. - Jest niewidoma i nieźle zakręcona.
Cała trójka pierwszoroczniaków wpatrywała się w dziwnie wyglądającą dziewczynę. Była ubrana na czarno, a jej długie, niemalże białe włosy opadały na jej ramiona. Siedziała tam, wyprostowana i nieco sztywna, jak gdyby wpatrując się w jeden punkt między drzewami lasu przy stacji kolejowej.
- Jak to niewidoma? - zapytał szeptem Ryptemliusz. - To jak ona uczęszcza na zajęcia?
- Normalnie - odrzekł Angus nieco zdziwionym głosem - Przecież jest coś takiego jak alfabet Braille'a - nie tylko w świecie mugoli.
- Ano, tak - wyjęknął Ryptemliusz.
- Ruszamy! - zawołał tygrys, który ciągnął powóz, w którym znajdował się Felix i jego znajomi oraz ta tajemnicza dziewczyna.
- Chodzi do drugiej klasy. - powiedział Angus. - A jej dormitoriu... - lecz ktoś mu przerwał, a była to Kera Hughus - Riccos z bardzo niezadowoloną miną.
- Wybacz, Angusie, ale wolałabym sama się przedstawić. Witajcie, nazywam się Kera, i tak jestem niewidoma! Ale jeżeli uważacie mnie za dziwadło, to... to... - schowała swoją twarz w ręce i zaczęła płakać.
Zapadła niezbyt przyjemna cisza. Felix nienawidził takich sytuacji. Wiedział, co musi czuć ta dziewczyna, bo sam był podobnie traktowany przez rówieśników w sierocińcu swojego wuja. Na szczęście Anna odezwała się, by uspokoić płaczącą dziewczynę:
- Ale my cię nie znamy - popatrzyła zdenerwowanym wzrokiem na swojego brata, który zrobił dziwną minę tak jakby chciał powiedzieć "przecież ja jej nic nie zrobiłem". - Jestem Anna, a to jest Felix i Ryptemliusz, no a mojego przemiłego brata już znasz.
- Cześć! - powiedzieli równocześnie Felix i Ryptemliusz.
- Cześć - odpowiedziała przez łzy Kera.
Chłopcy zrobili miejsce dla niewidomej dziewczyny, i pomogli jej usiąść między nimi. Następnie wdali się w rozmowę. Jednak zawsze, gdy próbowali dowiedzieć się czegoś więcej o rodzinie dziewczyny, ta nic nie odpowiadała, udając że nie dosłyszała pytania.
- Coś ukrywa - powiedział Felix na ucho Annie, gdy Kera rozmawiała z Ryptemliuszem o smokach.
Nie warto pytać się o takie rzeczy, jego ojciec jest pijakiem, a matka nie żyje. - powiedział Angus.
- Nie, no nie... straszne rzeczy! - Ryptemliusza naprawdę przejeła ta sytuacja.
Kera rzuciła się mu w ramiona, widocznie miał on z nią najlepszy kontakt z wszystkich, a Angus wciąż okazywał wygląd typu ''No i wszyscy o to oskarżają mnie, niesprawiedliwość!''
- Mógłbyś się wreszcie zamknąć? - krzyknęła Anna do swojego brata - Nie widzisz, że sprawiasz ból Kerze?
- Mnie to nie obchodzi - odparł Angus.
Na szczęście w tym momencie powóz zatrzymał się. Angus zszedł z niego jako pierwszy. Anna i Felix patrzyli na Ryptemliusza, który ze zniesmaczoną miną obejmował płaczącą Karę.
- Kara, jesteśmy na miejscu - powiedziała Anna, kładąc jej rękę na ramieniu.
- Dobrze, idziemy - zaszlochała Kara.
Chłopcy chcieli chwycić Karę za ręce, aby pomóc jej zejść z powozu, ale ona odparła:
- Nie trzeba, sama sobie poradzę. Możecie wziąć mój kufer - dodała.
I wszyscy zeszli z powozu, a to co zobaczyli przyprawiło ich o zdumienie. Wielki zamek prezentował się z bliska jeszcze piękniej, niż z dala. Monumentalne ściany z małymi okienkami, z których biło światło, wiele większych i mniejszych wieżyczek oraz ogromny dziedziniec z fontanną na środku przedstawiającą wielkiego czarodzieja. Podziwiali ten widok z otwartymi ustami.
Kera przestała płakać, pożegnała Ryptemliusza i okazało się, że będą chodzić na te same zajęcia dodatkowe. Powiedziała, że w poprzednim roku antykologia była naprawdę świetna, ale teraz będą mieli zajęcia z tą babą, Pompus, według niej wydaje si podejrzana, matka przed śmiercią czytala jej książki Madame na dobranoc. Przytulili się na koniec i odeszli w różne strony. Pierwszoroczniacy wchodzili, a raczej wlatywali do szkoły na główną wieżę latającymi dywanami.
- No wchodźcie, wchodźcie dzieci! - powiedziała pani Forman, którą Felix przypominał sobie, lecz nie wiedział skąd.
Była ona wicedyrektorką szkoły, czego dowiedział się od Anny.
Wszyscy zobaczyli mistyczny dziewięciokąt narysowany kredą na podłożu, nauczyciele rozstawili się na kątach dziewięciokątu i powiedzieli, że już są gotowi. Nauczyciele zlapali się mocno za ręce, zaczęli mówić dziwną formułkę, która brzmiała mniej więcej tak:
- Hifru dakate ins fill du takate szidzi zo quatare wi to nazate chakana uaa!
Głowy nauczycieli niesamowicie gwałtownie zwróciły się w górę. Zamknęli oczy i buzię stojąc długą chwilę w milczeniu. Niektórzy uczniowie mruczeli coś pod nosem. Nagle, zupełnie z nienacka nauczycielom otworzyły się oczy i usta wydając z siebie dziwne dziwęki i wypuszczając z otworow niebieskie światło. Ich głowy zapadły. Ocknęli się.
- Kto jest pierwszy na liście? - spytał jeden z nauczycieli, a racze jedna z nauczycieli.
- Ritta Zoeo. - powiedziała pani wicedyrektor, a nauczycielka szybko przydzieliła ją do grupy.
- Finclean
- Ahia Sheo.
- Quixin - powiedział następny nauczyciel.
Wybrano już chyba z trzydziestu uczniów. Przyszedł czas na Ryptemliusza.
- Ryptemliusz Liddo.
Tu nauczyciele wachali się, lecz w końcu jeden powiedział:
- Quixin.
Ryptemliusz odetchnął z ulgą, do tej grupy należała Anna i Kera.
- Felix Rubill.
Tu nauczyciele mieli już poważne problemy, zaczęli prowadzić małą dyskusję. Felixa zestresowała, jak on to lubił muwić, MAKSYMANLNIE, ta sytuacja. W końcu jednak z lekkim wacahaniem podjęli ostateczną decyzję co do dormitorum, która dla Felixa wydawała się bardzo, a to bardzo satysfakcjonująca po tych chwilach presji.
- Quixin.
Felix założył szatę w żółte oraz czarne kwadraciki z znakiem tygrysa. Tak samo jak i jego nowo poznani przyjaciele. Angus także należał to Quixinu.
Rozdział Ósmy
Pierwsze kroki
Po obfitej kolacji uczniowie otrzymali rozpiskę przedmiotów, których będą się uczyć na pierwszym roku.
Lista Felixa:
Zaklęcia i uroki - ? (jeszcze nie został przydzielony, później się napisze, że zostanie nim Lion)
Transmutacja - prof. Dexter Rinns
Eliksiry - prof. Richard Wills
Zielarstwo - prof. Edeline Horman
Obrona przed czarną magią - prof. Shane Beckett
Latanie na miotłach - prof. Nora Vox
Mugoloznawstwo - prof. Ismina McKarlsen
Numerologia i Astronomia - prof. Kasandra Forman
Starożytne runy - prof. Evangellyn Gondeo
Wróżbiarstwo - prof. Madame Pompus
Opieka nad magicznymi stworzeniami - prof. Bob Roug
Historia magii - prof. Gordon Dicks
Wykorzystywanie uroków i własnych formuł w praktyce. Chrisa Gondeo
Mit i Prawda w magii. Podstawy antykologii wg. Madame Pompus
Oraz tygodniowy plan lekcji:
PON.
8.00 - Eliksiry - 2 godziny lekcyjne
10.00 - Transmutacja - 1 godzina lekcyjna
11.00 - Mugoloznawstwo - 1 godzina lekcyjna
12.00 - Latanie na miotłach - półtorej godziny lekcyjnej
koniec zajęć 13:30
WTO.
8.00 - Eliksiry - 2 godziny lekcyjne
10.00 - Transmutacja - 1 godzina lekcyjna
11.00 - Obrona przed czarną magią - 2 godziny lekcyjne
13.00 - Historia magii - 1 godzina lekcyjna
koniec zajęć 14:00
ŚRO.
8.00 - Starożytne runy - 1 godzina lekcyjna
9.00 - Wróżbiarstwo - 1 godzina lekcyjna
10.00 - Obrona przed czarną magią - 1 godzina lekcyjna
11.00 - Numerologia i Astronomia - 1 godzina lekcyjna
12.00 - Latanie na miotłach - 1 godzina lekcyjna
13:00 - Wykorzystywanie uroków i własnych formuł w praktyce - 2 godziny dodatkowe
koniec zajęć 15:00
CZW.
8.00 - Zaklęcia i uroki - 2 godziny lekcyjne
10.00 - Zielarstwo - 1 godzina lekcyjna
11.00 - Opieka nad magicznymi stworzeniami - 2 godziny lekcyjne
13.00 - Obrona przed czarną magią - 1 godzina lekcyjna
14.00 - Mit i Prawda w magii. Podstawy antykologii - 2 godziny dodatkowe
koniec zajęć 15:00
PIĄT.
8.00 - Numerologia i Astronomia - 1 godzina lekcyjna
9.00 - Mugoloznawstwo - 1 godzina lekcyjna
10.00 - Starożytne runy - 1 godzina lekcyjna
11.00 - Zaklęcia i uroki - 1 godzina lekcyjna
12.00 - Wróżbiarstwo - 1 godzina lekcyjna
13.00 - Zielarstwo - 1 godzina lekcyjna
14.00 - Obrona przed czarną magią - 1 godzina lekcyjna
15.00 - Historia magii - 1 godzina lekcyjna
koniec zajęć 16.00
- I jak ci podoba plan lekcji? - zapytał Ryptemliusz
- Może być - opowiedział Felix - W tym tygodniu nie będzie zaklęć i uroków. Więc możliwe, że w czwartek będziemy mieli na dziesiątą. - ucieszył się, że dłużej się wyśpi
- Do tego czasu mogą już kogoś zatrudnić - powiedziała Kera, która stała kilka metrów od nich i czytała zapisany Braillem plan lekcji
- Słyszałaś nas? - zapytał zdziwiony Felix podchodząc do dziewczyny
- Jestem niewidoma, a nie głucha. Takie osobę mają lepszy słuch. A do tego mam jeszcze podzielność uwagi.
Yhy... - powiedział Felix obojętnie, bowiem jego twarz wpatrzona była w plan lekcji, co przerywał czasami patrząc na swoje nieczyste odbicie w oknie. Poczuł się swojsko i uśmiechnął do siebie, był on szczęśliwy.
Szczęśliwy jak nigdy w życiu, spojrzał ostatni raz na rozkład zajęć wygrawerowany na kawałku pergaminu i schował go do swojej bujnej i roztrzepanej torby. Zamknął ją z żelaznym trzaskiem, bowiem takim uchwytem była złączona i podniósł twarz do góry, którą oczywiście zwrócił w stronę nowych przyjaciół, stojących z boku. Na tle Ryptemliusza, po lewej grzebiącego w torbie podobnie roztrzepanej do tej Felixa, Kery, stojącej po stronie prawej i najwyraźniej próbującej wyobrazić sobie świat zewnętrzny Felix zobaczył biegnącą pędem w stronę przyjaciół z jakąś gazetą pod pachą. Kafelki, na których biegała Anna wyglądały zupełnie jak wielkich rozmiarów plansza do szachów, a tuż obok kolumny o jasno brązowym kolorze tworzyły przepiękną konsystencję. Okna były wysokie, lecz wąskie na najwyżej czterdzieści centymetrów. Wpuszczały wąsko światło słoneczne, co często wyłowywało wśród uczniów zaskoczenia. Na przykład Ryptemliusz biegając po zamku przewrócił się z przerażenia i przez prawie minutę wrzeszczał ''Nie widzę!!! Zupełnie nic nie widzę!''
- Co tam masz? - zapytał Felix Anne
- "Świat magii" gazetę mojego ojca - odpowiedziała dziewczyna
Owa gazeta została założona przez przodka Anny - Henryka Scrima w roku 2050. Doprowadził on do upadku "Proroka codziennego". Nie jest zależny od Ministerstwa Magii, jak to było z tamtą gazetą. Jest bardzo wiarygodną i najlepiej sprzedającą się gazetą w świecie magii, ponieważ opisuje wyłącznie prawdę.
- Piszą tutaj, że nie żyje Ambasador Magii, który pomógł Inkwizycji dostać się do Hogwartu.
- O kurczę! Czy to nie jest przypadkiem Rajmund Hagrid? - powiedział Feix, a Anna tylko przytaknęła - Ilu jeszcze mogło zginąć? - tym razem zamruczał do siebie.
Jednak Anna to usłyszała.
- Jakich ilu? Wiesz coś o tej sprawie? - powiedziała Anna, jakby była przemądżała i próbowala wywieść Felixa w pole, wcisnąć mu do głowy inną ''prawdę''. Jej oczy tonęły w nerwach, ona pragnęła odpowiedzi, jak ludzie bogactwa. Felix patrząc na jej minę przez chwilę uważał, że jest jakaś stuknięta, chciał pokazać znak Ryptemliuszowi, żeby to on wypowiedział się w tej sprawie, jednak przyjaciel nie reagował, Felix w końcu odpowiedział pełen presji i stresu, który właściwie doskwieral mu przez całe ostatnie dni wakacji.
Wyjaśnienie jej całej tej historii z Robertem, Willem, Ramoną, Lionem i Samantą oraz znanym mu tylko z słyszenia Rajmundem potrwało nie więcej niż dziesięć minut, lecz już zabił dzwon. Oznaczał on lekcje. Zakończenie jej sygnalizował dzwiny dźwięk, podobny do walenia wielkimi kontenerami w ziemię. BUM! Co chwilę. Jednak tym razem Felixa napotkał jedynie dzwon. Młody chłopak już przed samym wydażeniem popadał w euforię. Nie mógł się on bowiem doczekać tego wydarzenia. Czekała go pierwsza lekcja w magicznej szkole. Eliksiry...
***
- To nie jest złota różdżka! - krzyknęła Złota Pani na stojących przed nią Samantą i Lionem
- Ale jak to? - zdziwił się Lion
- Przynieśliście mi bardzo udany falsyfikat - rzekła przerażającym głosem
- Jak to możliwe? - zapytała Samanta - Czyżby ktoś nas ubiegł? Inkwizycja lub Ministrala byli tam prędzej od nas?
Drzwi do gabinetu Złotej Pani się otworzyły, do środka wszedł niski, gruby mężczyzna. Obszedł dookoła ich trójkę, a następnie usiadł przy biurku na fotelu Złotej Pani. Zerknął do dokumentów, które tam leżały, a następnie przemówił nie patrząc na nich.
- Lionie byłeś tak blisko złotej różdżki Hogwartu, ale osobę którą ją posiadała odesłałeś na dworzec.
Złota Pani i Samanta spojrzały na Liona, ten wyglądał na zdziwionego, nie wiedział o co chodzi. Gdy nagle mu się przypomniało. Zakazany Las, dwoje chłopców, których uratował przed śmiercią. "Czyżby jeden z nich miał złotą różdżkę." - pomyślał.
- Oni nawet nie byli w Hogwarcie, więc jak ... - nie miał słów, w ogóle nie mieściło mu się to w głowie.
- Tyronie - zaczęła Złota Pani - Kto ma różdżkę?
- Felix Rubill. Uczeń Ryffiondu. - odpowiedział Tyron - W śnie odwiedził go Albus Dumledore, który wręczył mu różdżkę i pewien papirus. Jest zupełnie nieświadomy tego co posiada.
Tyron był jakby wyrocznią. Wiedział o wszystkim.
- I co teraz? - zapytał Lion
- Pomogę ci się dostać do Ryffiondu. Mam tam swojego człowieka. - uśmiechnął się Tyron - Zostaniesz tam nauczycielem zaklęć i uroków.
- Ja? - zdziwił się Lion
- Twoim zadaniem będzie oczywiście nauczanie tych dzieciaków, ale również chronienie Felixa i jego przyjaciół. Jest on bardzo ważną osobą, jeśli chodzi o Skrzydło Gryfa.
Lion zerknął na Złotą Panią, która kiwnięciem głowy zgodziła się na tą misję.
Lion niewyraźnie skrzywil swoją minę. Mruknął coś do Samanty na ucho. Jednak tylko Tyron i para popleczników Złotej Pani wiedzieli co powiedział.
- Chcesz zabrać Samantę do szkoły? - spytał się ironicznie Tyron, na co Lion odpowiedział tylko czerwono-fioletowym zabarwieniem rumieńców - Ale ona jest naznaczona, ona jest ostatkiem...Kirka, nie może iść z tobą do Ry... - tu Złota Pani mu przerwała.
- Czy ona jest horkruksem? - powiedziała z zmarszczoną złością na twarzy.
- Yyy...ale...
- Żadnych ale, czy ona jest horkruksem? - powiedziała, tym razem wyraźnie nabuzowana Złota Pani i ironicznie odwróciła się w stronę zakłopotanej tą sytuacją pary, Liona oraz Samanty, przy tym co chwila zerkając na próbującego dopuścić do słów prawdy Tyrona.
- Yyyy...ach... ona, włąściwie... jakby to ująć... - usiłował bardzo natarcie, ale w ostateczności nie skończył swojej mowy, ktoś znów mu przerwał.
Samante nagle złapał ostry ból w gardle, ktory bylo widać po zaczerwienieniu na szyi i górnej części klatki piersiowej. Chrypkwaty głos wydobywał z jej ust słowa, jakby ''Macie sto dni! Pamiętajcie!''. Ale zauważywł to tylko Lion, reszta osób tylko przyglądała się Samancie z wielkim przerażeniem. Jej oczy wibrowały oraz kręcily się w tę i drugą stronę. Nagle jej nogi, sprawiając wrażenie braku żadnego wysiłku, mimo to uniosły się lekko nad barwną podłogę sali. Jej gumka do włosów z prędkością światła spadła jej z głowy, a włosy wyrwały się do góry, i jednocześnie w różne strony. Jej oczy wibrowały z każdą chwilą, coraz, a to oraz szybciej. A ból gardła uwieral jej stan oddechowy jeszcze bardziej. Jej nos naczerwienił się, i jakby ktoś niewidzialny dla ludzkich oczu go walnął, głowa przesunęła swój kierunek w bok bardzo szybko. Z jej nózdż polała się mocna, granatowa krew.
***
Tymczasem Felix przeżywał zarazem wielkie emocje, jak i koszmar na swojej pierwszej lekcji eliksirów. Jednocześnie bardzo go to rajcowało, ale nie szło mu zbyt dobrze. Czuł się cały czas obserwowany przez prof. Willsa - nauczyciela eliksirów. Charakteryzowały go blond dredy sięgające do ramion. Przyprawiał on Felixa o dreszcze. Na dodatek w ręce trzymał jakiś mały kamyk, który co jakiś czas podrzucał. Chłopaka to rozpraszało, dlatego nic mu się nie udawało. W końcu mężczyzna położył kamyk na biurko, wstał i przeszedł się po klasie spoglądając na uczniów. Gdy dotarł do ławki, przy której siedzieli Felix i Ryptemliusz, spojrzał na tego pierwszego i mruknął coś pod nosem. Następnie chwycił go za rękę i wywlókł go na środek sali.
Felix staną na środku sali przed cała klasą. Niepewny co się zaraz stanie, obszedł wzrokiem cała klasę. Dopiero teraz zauważył jak dużo w niej jest uczniów. Wszyscy patrzyli się to na prof. Willsa to na Felixa, ciekawi co się zaraz wydarzy. Felix zatrzymał swój wzrok na Ryptemliuszu, a ten tylko wzruszył ramionami, co oznaczało że on też nie wie co się dzieje. W tej chwili prof. Wills powiedział:
- Pokaż nam Felixie co się dziś nauczyłeś.
- Yyy ... N-no t-tego - wyjąkał zaczerwieniony. Już pierwszego dnia znienawidził tego nauczyciela. Chciał zapaść się pod ziemię ze wstydu. Uciec jak najdalej, schować się. Słyszał szepty innych uczniów, a także śmiechy.
- No chłopcze - rzekł profesor zachęcając Felixa do zaprezentowania czegoś
- Mogę ja? - zapytała wstając Anna
Mężczyzna spojrzał na dziewczynę, uśmiechnął się szyderczo.
Starał się cierpliwie doczekać się odpowiedzi chłopka. Ale i jego cierpliwość miała swoje granice. Zdenerwowany ciągłym piszczeniem Anny, pozwolił jej pokazać czego się nauczyła. Uradowana Anna wyszła skocznym krokiem na środek sali. Ze sobą przyniosła malutka fiolkę do której już wlała przygotowany eliksir Rozśmieszający.
- By zrobić dobry eliksir trzeba go dobrze wymieszać - zaczęła Anna - Do gorącej wody wsypałam utłuczone skarabeusze, korzeń imbiru i żółć pancerniaka. Potem wszystko mieszałam aż wywar stał się żółty. - Pokazała wszystkim swoja fiolkę
Prof. Willis jak i reszta klasy byli bardzo zszokowani tym, że udało się dziewczynie za pierwszym razem uwarzyć eliksir.
- Bardzo dobrze Anno, odejdź na swoje miejsce - Powiedział profesor, dodając w myślach "Będziemy mieli klasową prymuskę". Usiadł przy swoim biurku i obserwował klasę. Po paru minutach był dzwonek oznaczający koniec lekcji.
- Ciekawy jestem co będziemy robić na Transmutacji - Powiedział Felix wychodząc z klasy. Za nim szedł Ryptemliusz i Anna.
Przycialele szli spokojnie. Felix czuł się tak, spontanicznie jak jeszcze nigdy w życiu. Chciał ugiąć się pod nogami z wrażenia, które całkowicie ogarnęło jego umysł. Wciąż nie mógł w pełni uwierzyć w to, że jest czarodziejem. Ale czemu tu się dziwić? Nie co dzień okazuje się czarodziejem i przeżywa różne przygody. Nagle przypomniał sobie o strasznych czasach jego życia na wyspie Orkady. Przypomniał sobie najokropniejszą chwilę w swoim życiu. W jego oczach widniał obraz staroświeckiego sierocińca zapełnionego młodymi dziećmi. Wszyscy śmiali się z jednego chłopaka, leżącego na podłodze. Miał potłuczone okulary. Był definytywnie najmłodszy z nich. W kręgu śmiejących się z niego chłopców, wyróżniało się tylko dwóch, przepychających się w tłumie, wyraźnie pędzących do małego chłopca, byli to młodsi o rok Felix i Ryptemliusz. ''Hej! Ryptusiek Szminkusiek i Feliksik Rękościsk ratują małego Jonasza Gówniarza! Pewnie umyślnie chcą się ubrudzić!'' - powiedział jakiś niechlujnie wyglądający chłopak i zaśmiał się chrypkowatym śmiechem szyderczo, a reszta chłopców zrobiła dokładnie to co on. Ryptemliusz wstał z podłogi i pędem wygiął ręke w stronę chłopca ostrzegawczo.
''Jeszcze raz wyciśniesz taki tekst, a ja wycisnę z ciebie życie.'' Jednak młody chłopak nie posłuchał się i od razu wdał się w bujkę. Wszyscy chłopcy prócz Felixa i młodego okularnika zebrali się wokół miejsca potyczki, jeszcze bardziej się uciskając i przepychając. Razem zaczęli wrzeszczeć mocno podnieconymi głosami ''LAWRENCE! LAWRENCE!'' Tak bowiem brzmiało imię drugiego uczestnika bójki. ''Stop!!!Stop!!!'' krzyczał z calej siły Felix, lecz nikt go nie słuchał, spróbował jeszcze kilka razy. Nagle grupka niebezpiecznie wyglądających chłopców skierowała się ku niemu z niezbyt dobrymi zamiarami. Rzucili Felixa na ziemię z niesamowitą łatwością. Felixowi biło serce jak nigdy. Teraz wszyscy chłopcy, nawet Ryptemliusz i Lawrence byli zwróceni ku całej akcji z Felixem. Felix pocił się ze strachu, bał się. Jeden z większych chłopaków wyjął nóż kuchenny i zaczął powoli kierować go w dół, w szyję Felixa. Zaczął on powoli zamykać oczy, usłyszał tylko zapach krwi i zamach nad jego ramionami. Gdy otworzył oczy okazało się, że leży na chłopcu z zakrwawionym nożem w ręku i przed nimi stoi równie przerażony jak Felix, wuj Edward.
Nagle Felix powrócił do rzeczywistości. Nadszedł czas kolejnej lekcji.
***
Pięć godzin później Felix był całkowicie wykończony. Najbardziej we znaki dała mu ostatnia lekcja, czyli nauka latania. Był cały obolały, bo kilka razy spadł z miotły, na szczęście nie poszybował zbyt wysoko. Jego przyjaciel Ryptemliusz, który już na pierwszej lekcji, pokazał jak się powinno latać na miotle, był teraz podziwiany przez kolegów z klasy. Zabrali gdzieś go, zostawiając Felixa samego z obolałym tyłkiem. Teraz chłopak szedł przez dziedziniec szkoły, który był pusty, najwidoczniej inni uczniowie mieli jeszcze lekcje. Chciał usiąść na kamienną ławkę, ale w ostatniej chwili, uświadomił sobie, że to nie najlepszy pomysł. Nagle ujrzał mężczyznę, którego widział na dworcu. Wychodził on prawdopodobnie ze stajni, w której były trzymane konie, ponieważ było słychać ich prychanie. Pamiętał jak co roku na festynie, który odbywał się w wiosce niedaleko sierocińca, jeździł na kucach, były to naprawdę fajne przeżycia.
- Witaj - przywitał się mężczyzna ujrzawszy Felixa - My chyba się jeszcze nie znamy?
- Nie, proszę pana - odpowiedział chłopaka.
- Jaki pan. - zaśmiał się - Jestem Dungar, a ty?
- Felix, miło mi - podali sobie ręce na przywitanie - Zajmujesz się końmi?
- Tak - odparł Dungar - Może mi pomożesz porozrzucać im siana?
- Z chęcią - Felix zupełnie zapomniał o tym, że był wyczerpany po lekcjach. Weszli do stajni.
Koni było mnóstwo, około pięćdziesięciu. Felix przyglądał się im z nagłą satysfakcją. Konie były naprawdę, wyjątkowo piękne. One także wpatrywały się w niego jak opętane. A ich charakterystyczny wygląd i ruch twarzy tłumaczył zdziwienie.
- Dawno nie widziały młodych czarodziejów. - powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha na twarzy Dungar i poprowadził Felixa dalej.
Znajdowali się przy pięknym koniu, o wyraziście wyróżniającej się szatynowej cerze i mocno ciemnych oczach. Felix, z powodu lekkiej znajomości koni, rozpoznał go od razu i uśmiechnął się.
- To mustang! - powiedział podniecony odwracając się do Dungara.
- Tak - potwierdził mężczyzna - Nazywa się Crayk (czyt. Krejk)
- Ładnie - powiedział Felix głaskając konia po grzywie
- Polubił cię - oznajmił Dungar - Chciałbyś być jego opiekunem i zajmować się nim w wolnym czasie?
- Ja, naprawdę mógłbym? - zapytał z uśmiechem na twarzy, a Dungar tylko przytaknął - Pewnie, że chcę. Chodź to na pewno ciężka praca, myślę że dam sobie rade. - Uradowany podał Crayk'owi siano, a ten zjadł z apetytem.
- Mógłbym nawet Cię nauczyć na nim jeździć. Będziesz śmigał, że ho ho.
- Super - ucieszył się Felix
Spojrzał jeszcze raz na mustanga, uśmiechnął się i rzegnając się z Dungarem umówili się na dzień jutrzejszy po lekcjach, na pierwszą lekcję jazdy.
***
Felixowi spało się wyjątowo ciężko tej nocy. Miewał różne sny, które nieczyście jak na poruszonym zdjęciu pokazywały niewyraźny obraz, jakby szerokiej i niskiej jednocześnie miski z dziwną zawartością. Wyglądała wodniście i galaretkowato jednocześnie. W tajemniczej cieczy znajdowały się niewyraźne, jakby białe, mokre chustki świecące charakterystycznym światłem. Wszystko wokoło było w ruinach. Jedynie kawałek ściany i lewitująca miska pozostały nienaruszone. Usłyszał chałas, zerwał się i zobaczył płomienie. Krzyk kobiety i dziecka ogarnął jego uszy, a przed oczyma widniał palący się napis:
HOGWART.
- Aaaaaaa!!!!! - obudził się ledwo czując dech w piersiach i krzycząc Felix.
Rano Felix nie mógł zapomnieć o swoim śnie. Postanowił spróbować nie myśleć o nim przynajmniej na czas zajęć. Dziś w swoim rozkładzie zajęć miał min. eliksiry. Uznał, że nie cierpi nauczyciela od eliksirów, chociaż sam przedmiot jest interesujący. Bardzo spodobała mu się Historia Magii. Głównie dlatego, że nic wcześniej o niej nie wiedział. Cofneli się w czasie o paręset lat. Nauczyciel streścił uczniom historie tak żeby się nie przestraszyli jej szczegółami. Niebył pewny czy są już gotowi poznać wszystkie fakty. "Są jeszcze za młodzi" pomyślał prof. Gordon Dicks. Widząc zafascynowanych historia uczniów postanowił wyjąć z starej szafki wielki album ze zdjęciami sprzed 100 lat. W tamtych czasach prof. Slughorn, będący wówczas opiekunem Slytherinu, uwielbiał zbierać fotografie swoich ulubionych uczniów. Zdjęć miał tysiące i szczęście dopisało, że jeden album został ocalony.
- Album przechodził przez długie lata z rąk do rąk aż trafił do naszej szkoły. - Powiedział prof. Dicks, pokazując album. Poprosił uczniów o delikatne oglądanie ruszających się fotografii.
Pod koniec lekcji nauczyciel poinformował uczniów co będą przerabiać przez najbliższe tygodnie. Uczniowie byli cały czas podekscytowani nowymi informacjami których się dowiedzieli.
- Te zdjęcia są wspaniałe - Powiedział Felix do przyjaciół wychodząc z klasy. - Hogwart i wszystko dookoła niego wygląda pięknie i tajemniczo...
Lekcje się już wszystkie skończyły i teraz przyjaciele szli w kierunku ogrodu. Była bardzo ładna pogoda i mogli chwile odpocząć zanim będzie czas na obiad. Felix rozmyślał o tym czego się dowiedział o Hogwartcie i próbował rozszyfrować swój sen.
Jednak teraz przyszedł czas ostatniej lekcji, specjalnie dla niego... Felix po dłużącej się bez przerwy rozmowy z przyjaciółmi, udał się do stajni Dungara, jednak tuż przed nimi zobaczył, że sam Dungar wyszedł z Cryack'iem.
- Chodź ze mną na dwór, konie wolą tam działać, a ty się od razu przyzwyczaisz - powiedział tylko jego nowy przewodnik po świecie koni i już znajdowali się na szkolnym podwórku o jesienno - letnim charakterze.
Żyzna gleba powodowała, że skukot koput konia był mocny, czego Felix jednocześnie się bał, a z drugiej strony intrygował się tym. Gdy w ostateczności dosiadł konia nie spadając z niego po dwuch minutach, możnabyło jego starania nazwać przyzwoitą ''jazdą''. Mimo to Dungar był z niego zadowolony.
Rozdział dziewiąty
Harry Potter
Ron Rubill siedział w jednej z londyńskich kawiarni, popijając popołudniową herbatę. Czekał on bowiem na swoją siostrę, która niedawno wzięła ślub. Nieco się spóźniała, więc mężczyzna się denerwował, ponieważ nigdy jej się to nie zdarzało. Chciał już do niej dzwonić, gdy wyjmował komórkę, zauważył samochód parkujący pod kawiarnią, z którego wyszła Alexa. Wyglądała pięknie, najwyraźniej małżeństwo jej służyło. Weszła do środka, szukała swojego brata, ujrzała go dopiero, gdy do niech machnął. Podeszła do stolika, a Ron osunął jej krzesło. Gdy tylko usiadła przyszedł kelner, który przyniósł wcześniej zamówione przez Rona herbatę i jej ulubione ciastko.
- Cieszę, że zgodziłaś się spotkać - powiedział Ron
- W końcu jesteś moim bratem, choć nie pojawiłeś się na moim ślubie - burknęła popijając herbatę
Ron nie lubił swojego szwagra, którego znał prędzej od siostry. Chodził z nim razem na studia, z których został wywalony, przez spisek Paula i jego przyjaciół. Kiedy dowiedział się, że on i Alexa ze sobą chodzą, próbował zniszczyć ten związek. Alexa nie słuchała brata, gdy mówił jaki on jest. W końcu gdy się pokłócili, wyjechał na kilka miesięcy do Irlandii. Zaszył się w małym miasteczku. Pewnego zimowego wieczoru, odwiedził go wuj Edward.
Proponował oddanie mu dziecka, które dostał osiem lat temu, działo się bowiem wokół niego wiele, wiele dziwnych rzeczy. Jednak Ron nie zgodził się, powiedział Edwardowi, żeby pojechał do WinsVille, gdzie mieszkała jego siostra, Alexa. Nie zgodziła się i ona, wuj Edward zagroził jej patykiem, który widziała w jego domu w dzień przekazania mu Felixa. Była to tajemna różdżka, o której mocy wiedzieli tylko najbardziej zaufani wujowi. Od tamtego dnia Alexe nawiedzają sny o śmierciach ludzi, które wychodzą na jaw miesiąc później. Tym razem przyśnił jej się Ron, co właśnie zamierzała powiedzieć.
- Musze ci coś pow... - popiła długi łyk słodzonej, zielonej herbaty z czerwienią na twarzy i wzrokiem wbitym w oczy Rona, po czym odłożyła białą filiżankę na miejsce - powiedzieć... ty... tttyyyy..... UMRZESZ!!!!! - krzyknęła i z burakiem na twarzy, rzuciła mu się przez stół w ramiona rycząc, jak nigdy...
Ron wyprostował ramię i przytulił zrozpaczoną siostrę. Poczuł jak jej drobnym ciałem wstrząsa spazm płaczu i nagle z niewiadomych przyczyn zrodziła się w jego głowie diabelska myśl. Powoli, ostrożnie, tak by jej nie przestraszyć sięgnął po długi nóż, niedbale rzucony na stół. Nie był to jakiś kunsztowny sztylet -zwykły kuchenny nóż, ale teraz w jego zaćmionej i zgorączkowanej głowie urósł do rangi czegoś magicznego.
- Alexo - przemówił, wolno, nienaturalnie metalicznym głosem -nadszedł twój czas. W tej chwili cała siłą ugodził nożem w wstrząsane płaczem plecy siostry. Alexa jęknęła wysoko i nienaturalnie, zacisnęła swoje drobne dłonie wokół jego ramion i padła martwa tuż obok nóg brata.
Ron spojrzał spojrzał w jej twarz skurczoną przez grymas bólu i oczy wilgotny od świeżych łez.
W tej chwili kiedy rozkoszował się tym widokiem ktoś głośno zadudnił w drzwi..
- Nie!!!! - krzyknął wysoki człowiek za drzwiami o czarnej czuprynie skrytej pod brązowym kapeluszem zbierającym ostatki zachodzącego słońca, po czym szybko otwierając drzwi z trzaskiem rozbił ich szybę. Polała mu się krew z lewej, bladej ręki, ale on tego nie zauważał.
Jego kapelusz przez spowity pomarańczowym słońcem wicherek spadł mu z głowy, a ona okazała swoje oblicze. Był to Paul, mąż Alexy...
W kawiarni bylo niewielu ludzi, ale wszyscy wiedzieli, co sie przed chwila wydarzylo. Zarowno Paul, jak i kelner ruszyli w kierunku stolika, przy ktorym stal Ron pochylony nad martwym cialem Alexy. Jednak to, co wydarzylo sie w nastepnej chwili, nie tylko zdziwilo patrzacych na cale zajscie mugoli, ale takze samego Paula. Ron obrocil sie w strone przeslizgujacego sie miedzy stolikami meza swojej siostry i zanim rozplynal sie w powietrzu, zdarzyl wykrzyczec: "Twoj plan poszedl na marne!"
Okna w restauracji wybuchły z trzaskiem, a ostatki z szyb poleciały w stronę zaskoczonych klientów.
- Aleeeeeexxxxxxxxaaaaaaaa!!!!!!!! - wykrzyknął na całą restaurację Paul.
Kelner zemdlał.
Zrozpaczony Paul podbiegl do ciala swojej zony i takze zniknal, pozostawiajac za soba smuge pylu. Patrzacy na siebie mugole nie wiedzeli co przed chwila zaszlo. Nie wiedzeili, ze smierc Alexy bedzie miala decydujacy wplyw na los swiata, zarowno magii jak i ich wlasnego.
***
Tymczasem mijaly kolejne dni w Ryffiondzie. Felix co raz bardziej lubial szkole - poznal nowych znajomych i jeszcze bardziej zaprzyjaznil sie z Ryptemliuszem i Anna. Bardzo dobrze radzil sobie na wszystkich przedmiotach, z wyjatkiem latania na miotle. Wolne chwile spedzal u Dungara, ktory opowiadal mu wiele historii o koniach. Pewnego wieczora Dungar zaprosil Felixa do siebie na piwo kremowe.
Kiedy tak sobie pili, Felixa wzięło na to, aby opowiedzieć o snach, które go prześladują od jakiegoś czasu. Nikomu o nich nie mówił, Dungar był pierwszą osobą która to usłyszała. Gdy chłopak skończył, mężczyzna wstał z drewniane klocka na którym siedział i podszedł do okna. Wpatrywał się w niebo, które było zachmurzone. Zbierało się na deszcz i burzę. Następnie spojrzał na Felixa, wziął łyk kremowego piwa.
- Te sny mogą oznaczać coś bardzo ważnego - powiedział
- Ta miska - zaczal Dungar - to moze byc Myslodsiewnia Dumbledore'a.
- Myslo..co? - odezwal sie Felix.
- Myslodsiewnia to misa, za pomoca ktorej mozna odczytac rozne mysli. Bardzo przydatna jest ludziom, ktorzy maja wiele spraw na glowie. Wtedy przenosza swoje mysli za pomoca rozdzki do myslodsiewni. Ostatnia misa, ktora przetrwala do dzis nalezala do prof. Dumbledore'a, dawnego dyrektora Hogwartu, znajduje sie Ryffiondzie i jest pilnie strzezona. O Albusie Dumbledore bedziesz uczyl sie na historii magii, bo to WIELKA postac.
- A kim moze byc ta kobieta? - zapytal zaciekawionym glosem Felix - I jeszcze to dziecko. - dodal.
- Hmmmm, nie jestem pewien, ale przypuszczam, ze moze to miec zwiazek z Harrym Potterem, a o nim pewnie slyszales.
Dungar zobaczyl blysk w oczach Felixa, ktory oznaczal chec poznania historii Harry'ego Pottera.
Harrym Potterem? - zdziwił się Felix.
- Także będziesz się o nim uczył na historii magii, ale jeśli chodzi o coś przydatnego do twojego snu, hmm... mogę ci powiedzieć, że Harry także miewał takie sny, jednak on był horkruksem, najważniejszym horkruksem Lorda Voldemorta, a tworząc Ogromną Biografię Harry'ego Pottera. Hmmm... Hermiona Granger, zeznała, że często słyszał krzyk kobiety, przy ataku dementorów, prawdopodobnie jego matki... a to dziecko, to jakby... Harry Potter? I płonący napis Hogwart... Niektórzy, niektórzy znawcy antykologi... hmmm... sądzą, że ogień i myśl-odsiewnia oznaczają wizję przyszłości w myśl-odsiewni... to tak... tak jakby oznacza,że w myśl-odsiewni można zamieścić nie tylko wspomnienia, ale myśli ''wizje'', które widzieliśmy kiedyś... - powiedział Dungar, a Felix wpatrzony w niego z otwartą buzią, lekko obślinił dolną wargę.
Dungar zaśmiał się widząc minę Felixa. Naglę usłyszał grzmot, podszedł do okna, zaczynało padać.
- Już jest dosyć późno, a na dodatek zbiera się na burzę, więc lepiej wracaj do swojego dormitorium - oznajmił Dungar popijając ostatni łyk kremowego piwa.
- Dobra. To do jutra - powiedział Felix, a gdy chciał już wychodzić, mężczyzna go jeszcze na chwilę zatrzymał
- Poczekaj. Dam ci coś na spanie - wyjął z apteczki, która wisiała na ścianie jaką małą buteleczkę - To eliksir dobrego snu - wręczył go Felixowi
- Dziękuje - podziękował chłopak i wyszedł
Kiedy biegł przez dziedziniec, aby za bardzo się nie zmoczyć, jednego z okien patrzył na niego Lion. Mężczyzna pojawił się w szkolę tydzień temu, kiedy odbywała się środowa kolacja. Dyrektor - Rumus Gllinder przedstawił go jako nowego nauczyciela zaklęć i uroków.
Historia Dungara nie dawala Felixowi spokoju. Gdy przybyl do dormitorium, natychmiast pobiegl do sypialni, gdzie sciagnal swoje mokre ubrania, przebral sie w pizame i wyciagnal swoj podrecznik do "Historii magii". Chcial sie wiecej dowiedziec o Albusie Dumbledore i Harrym Potterze. W dormitorium przebywalo juz tylko kilku uczniow. Felix mogl wiec w spokoju szukac informacji o tych dwoch postaciach. Niestety, po 15 minutach wertowania kolejnych stronic, Felix nie znalazl zadnych informacji. Wtedy sobie przypomnial, ze o historii najnowszej bedzie sie uczyl dopiero w piatej klasie.
Nastepnego dnia, zaraz po zajeciach, Felix pobiegl do biblioteki, gdzie szukal podrecznika "Historii magii" dla piatoklasistow. Byl jednak tak zmeczony, ze nie chcialo mu sie biegac pomiedzy regalami. Poprosil wiec pania Bloomberry, ktora pelnila funkcje bibliotekarki. Ta wskazala mu z usmiechem na twarzy dokladne polozenie podrecznika.
Jedtak i tym razem ktoś przerwał mu poszukiwania, a mianowicie jego najlepszy przyjaciel, Ryptemliusz.
- Hej, Felix! Chodź, bo wybierają nową drużynę Quixinu!!! - powiedział kilka metrów za jego plecami.
Felix patrząc na panią Bloomberry odpuścił, zmartwionym głosem powiedział:
- Może... może ja przyjdę kiedy indziej, proszę pani.
Bibliotekarka tylko uśmiechnęła się przytakując, a uśmiechnięty Ryptemliusz, w ogóle nie zważając na cel obecności tu Felixa, czekał na niego przy ogromnych, lekko uchylonych, drewnianych drzwiach biblioteki. Felix podszedł i z spuszczoną miną odwrócił się do pani bibliotekarki, mówiąc:
- Do widzenia...
I odwracając się z powrotem. Ryptemliusz prowadząc go do miejsca całej sytuacji wciąż uśmiechnięty i wielce podniecony na twarzy wreszcie podołał urzeczywistnić propozycję wyjaśnienia mu co się dokładnie wydarzy, co okazało się wiecej pożyteczne, niż Felix się spodziewał i zaintrygowało go to.
- Teraz uczniowie i uczennice pierwszych i drugich klas są sprawdzani, jeżeli chodzi o różne pozycję w Quidittchu... No bo wiesz... od czasów Harry'ego Pottera, uważa się, że młodzi też mają tale... - ale felix przerwał mu podniecony.
- Harry'ego Pottera? Wiesz o nim jakieś rzeczy? - wyraził się przyjaciel z każdą chwilą podniecony jeszcze bardziej, wyraźnie oczekując odpowiedzi.
- Tak, ale teraz już jesteśmy na miejscu, chodźmy! - powiedział Ryptemliusz.
Stanęli w kolejce, a wyraźnie zaskoczeni zobaczyli tam Kerę, której strasznie dobrze szło łapanie znicza, gdy zeszła z miotły powiedziała im, że to jej nadprzyrodzony słuch, najlepszy zmysł niewidomych, a jeszcze dziwniejsze było przyjęcie jej do drużyny, jednak przyjaciele poczuli się raźniej.
- Brakuje nam jeszcze bramkarza, ścigającego i pałkarza. Hmm... może wy! - kapitanka drużyny wskazała na Ryptemliusza, Felixa i długowłosego bruneta o zmarszczonej minie i czerwonych oczach za nimi - I wy! - pokazała na zaskoczoną Annę, cały czas zaczytaną w połowie ''Podręcznika do osiągnięcia perfekcji w praktykach zaklęć i uroków dla młodzieży. Maddy Filsers'' oraz chłopaka i dziwczynę o rudych włosach i piegach, którzy wydawali się bać.
Felix także bał się, nie że nie przyjmą go do drużyny, bał się czegoś gorszego... że będzie do niczego.
Ćwiczenia na zupełnie różnych pozycjach wykończyły go. Jednak nie było aż tak źle jak mu się wydawało, Ryptemliusz oczywiście był świetny jako pałkarz broniący szukającego, jak i ścigający, strzelając trzy bramki na minutę przeciwnej drużynie, jednak jako bramkarz nie obronił aż dziesięciu strzałów, co było przeważającą większością. Obroną mógł się zaś pochwalić...
Felix, sam Felix. Który nie obronił tylko jednego strzału, a obrona w jego wykonaniu miała niesamowity styl i właściwości. Annie szło słabo, a rudowłosi zupełnie sobie nie radzili, jednak dziwny, zamknięty w sobie czarnowłosy chłopiec był światnym, perfekcyjnym wręcz pałkarzem.
Po trudnej i wyczerpującej godzinie latania, ku podziwie Felixa, sam został przyjęty na pozycję bramkarza. Ryptemliusz oczywiście został ścigającym, a na pałkarza wybrano długowłosego bruneta, który jak się okazało nazywał się Brombartty Potter, drugoklasista, potomek Harry'ego i Ginny Potterów...
- A wiec mamy kompletna druzyne - zawolala Roberta Payne, kapitanka druzyny Quixin, tak ze jej glos mozna bylo uslyszec na calym stadionie Quidditch'a.
- Haha, slyszales? Jestesmy w druzynie - podekscytowany Ryptemliusz podbiegl wlasnie do Felixa, ktory z lekko zdziwiona mina patrzyl to na swojego przjaciela, to na Roberte, ktora wydawala sie byc wieksza od niego o co najmniej osiem cali.
- Zapraszam wszystkich do naszego dormitorium na impreze z okazji wyboru druzyny - powiedziala na sam koniec Roberta, gdy juz wiekszosc gapiow kierowala sie w strone zamku.
Okolo pol godziny pozniej cale dormitorium zalane bylo w barwach Quixin. Felix jeszcze nigdy nie widzial tak wielu uczniow w dormitorium. Nic dziwnego - byla to pierwsza wspolna impreza uczniow tego dormitorium w tym roku. Zazwyczaj nie ma tu tylu uczniow w tym samym czasie, gdyz wiekszosc jest albo na zajeciach, w bibliotece, na dworze albo w Sali Glownej Ryffiondu.
Felix, Ryptemliusz i Anna siedzieli na kanapie w kacie dormitorium. Na okolo balo tak glosno, ze ciezko bylo rozmawiac. Wyraznie zdenerwowana Anna nadal wertowala strony 'Podręcznika do osiągnięcia perfekcji w praktykach zaklęć i uroków dla młodzieży. Maddy Filsers''.
- Wspominales cos o Harrym Potterze, jak szlismy na kwalifikacje. Wiesz cos o nim? - Felix zwrocil sie do Ryptemliusza.
- A ty nie wiesz? - zapytal zdziwiony Ryptemliusz, po tym jak przelknal lyk piwa kremowego
Nie, ale... Czy wiesz może czym kierowały się jego sny, co powodowały? Przewidywały przyszłość? Czy co... - powiedział Felix sięgając po kubek bezalkoholowego napoju o żółtej barwie z pianką na górnej części i popijając łyk piwa wciąż wlepiał w Ryptemliusza wyczekujące odpowiedzi spojrzenie.
- Yyyy... Coś tam z... on... tak jakby czytał w myślach Voldemortowi, jego odwiecznemu wrogowi. A co? - powiedział Ryptemliusz kończąc swój kubek.
- Też miewam podobne sny. Ale Voldemort już nie żyje, co nie?
- No...
- Więc w czyich myślach czytałem?
- Nie wiem... - Ryptemliusz obojętnie odpowiedział.
Felix myslal cala noc o tym, co w swojej opowiesci powiedzial mu Dungar i o tych strzepkach informacji od Ryptemliusza. "Czytanie w myslach - brzmi ciekawie" - pomyslal Felix i postanowil isc nastepnego dnia zaraz po lekcjach do Dungara, zeby dokladnie wypytac go o Harry'ego Pottera i jego nadzwyczajny dar czytania w myslach. Skoro Ryptemliusz cos o tej sprawie wiedzial, to od Dungara moglby wyciagnac jeszcze wiecej informacji.
Jednak, gdy nadszedł już świt, Felix nagle zasnął, nie trwało to długo, lecz okropny sen dziejący się na wsi pełnej przeszywającego ludzi ognia, płaczących dzieci i postaci o wysokich posturach w czarnych, skórzanych płaszczach, był nadmiar przejrzysty. Felix nie czuł się sobą, rzucał uśmiercające zaklęcie o zielonej barwie we wszystkich mieszkańców wioski. Nagle spojrzał na ziemię. Wokół niego znajdywała się ciemna krew, Felix zaśmiał się, ktoś powiedział do niego ''Lucjuszu, idziemy!'', a on wyjął nóż spod płaszcza i zabił nim matkę w ciąży, po czym poszedł do swoich kompanów.
Felix obudzil się z wrzaskiem, a Ryptemliusz już stał nad nim z kubkiem wody.
- Nie martw się.- powiedział zdenerwowany i trzęsącą się, czerwoną w świetle porannego słońca, ręką podał mu kubek.
A zapocony i zgorączkowany Felix z przerwami na oddychanie i wykrzywianie dziwnych min na czerwonej twarzy, co było zastanawianiem się nad kolejnym snem, pił wodę.
- Spokojnie, dzisiaj sobota. - pocieszył zmęczonego snem Felixa - Dziś zero lekcji.
Postanowił to wykorzystać na spędzeniu trochę czasu w bibliotece. Chciał również iść opowiedzieć Dungarowi o swoim śnie, ale dowiedział się od Angusa, że wybrał się z dyrektorem na przejażdżkę. Kiedy Felix wchodził do biblioteki, od razu zauważył siedzącego przy jednym ze stolików Brombartty'ego. Po dłuższym namyśle zdecydował się do niego przysiąść i zapytaj o Harry'ego Pottera, na pewno coś o nim wie, w końcu był jego przodkiem.
Rozdział Dziesiąty
Skrzydło Gryfa
Samanta siedziała na swoim krześle przy kominku i czekała, aż pojawi się w nim twarz Liona. Zajadała chińskie danie i trzęsła się dziwacznie. Jej brązowe włosy były sklejone ciemną krwią płynącą po jej
Rozdział Dziesiąty
Skrzydło Gryfa
Samanta siedziała na swoim krześle przy kominku i czekała, aż pojawi się w nim twarz Liona. Zajadała chińskie danie i trzęsła się dziwacznie. Jej brązowe włosy były sklejone ciemną krwią płynącą po jej czole. Makaron wypadał jej z zaschniętych i popękanych ust, śliniła się, a ślina łączyła się z krwią. Lały jej się solidne łzy rozpaczy, a sama nie mogła kontrolować trzęsienia się i na dodatek uwierającej czkawki. W jej oczach coś było nie tak, nie była całkowicie zasmucona, ona taka nie była. Samanta była odważną dziewczyną zawsze i wszędzie, tylko myśląc o niebezpieczeństwie ukochanych, nagle łapała ją silna i przeszywająca rozpacz. Tego dnia wszystko wydawało się zupełnie inne, ona w ogóle nie wiedziała co ma zrobić bez Liona…
Przecież okazała się horkruksem… horkruksem Kirka! Zaczęła szlochać jeszcze bardziej.
W zupełnie niespodziewanym momencie, w kominku pojawił się Lion, a z jego skórzanego i śliskiego do przesady płaszczu spadał pył koloru zieleni, a raczej awokado.
- Kochanie! - krzyknął Lion, i od razu pobiegł w stronę Samanty.
- Och, kotku! - wrzasnęła podniecona Samanta wstając z swojego krzesła, przy czym wyrzucając za siebie pudełko z chińskim jedzeniem i także pobiegła w stronę ukochanego, a jej zapłakana sukienka ruszała falbankami.
Dobiegli do siebie, przytulili i wypłakali obojgu w ramiona.
Kiedy wreszcie wypuścili się z objęć, Lion zaczął nadawać, a Samanta wpatrzona w niego zapłakanym wzrokiem podała mu i sobie krzesło.
- Wierz mi, wszystko ma swoje granice, a poczynania Ministrali już są… no… zbyt wielkie! Nie mogę uwierzyć, że ten mały chłopiec mógłby być nosicielem Wszechmocnego Pyłu! Jeżeli się nie myle ta moc nie istnieje od ponad pięćdziesięciu lat! Po prostu wyginęła, a świat magii byl na to gotowy! Powinni wiedzieć jakie są granice wytrzymałości społeczeństwa magików i czarnoksiężników! Jednak, jednak z tą różdżką to… to się chyba zgodze…
No bo niby jak inaczej byłoby możliwe zamieszczenie mocy Skrzydła Gryfa w tajemnej różdżce? Moje jedyne obawy są to takie, że nie wiadomo skąd Felix ma tą różdżkę… Nie wiem w co wierzyć!
- Kochanie mu ci coś powie... - Samanta nie dokończyła bo ktoś jej przerwał
Do pokoju gdzie znajdowała się para wszedł Tyron i dwóch młodych mężczyzn. Ten pierwszy spojrzał groźnie na zakochanych. Podszedł bliżej nich i oparł się o fotel.
- Lionie doskonale wiesz, że nie powinieneś opuszczać Ryffiondu - powiedział chłodnym głosem - Dlatego muszę umieścić gdzieś Samantę, abyście się nie kontaktowali.
- Co? - wrzasnął zdziwiony Lion
- Ci panowie się nią zajmą - oznajmił Tyron
Gdy mężczyźni szli w stronę Samanty, Lion chwycił ją za nadgarstek i pociągnął do kominka. Chciał się gdzieś przenieść za pomocą proszka Fiuu, ale nie udało się.
- Przykro mi ale zamknąłem ci drogę ucieczki. To jest dla waszego dobra - wyjaśnił
Mężczyźni podeszli do kominka i wyciągnęli z niego Samantę. Kiedy przechodziła obok Tyron, wtargnął do jej myśli i powiedział "Jeszcze nie czas na to." Dziewczyna spuściła głowę, a Lion po dłuższym namyśle wybiegł z kominka.
- Samanto! - krzyknął i chciał do niej podbiec, aby się przytulić na pożegnanie. Lecz Tyron go zatrzymał jednym ruchem ręki i skierował go z powrotem do kominka, w którym zniknął.
***
- Brombartty, Brombartty, Brombartty, Brombartty... - gadał pod swym nosem Felix, podchodząc do przodka wielkiego czarodzieja, a jego zapocona twarz trzęsła się - Brombarttyyyy - powiedział po raz ostatni, tym razem, już obok Bromabtty'ego, cały w stresie, co miało go poinformować, aby odwrócił się w jego stronę.
Po krótkiej chwili ciszy Brombartty pytająco odwrócił się w strone Felixa.
- Siemano - przywitał się Felix siadając obok Pottera - Co czytasz?
- "Legenda o Skrzydle Gryfa" - odpowiedział Brombartty
- Aha. Ciekawe? - spytał drapiąc się po głowie
- Naprawdę cię to interesuje? - zapytał z naburmuszoną miną, po czym wstał
- Zaczekaj - Felix zerwał się krzesła - Pogadajmy
- Ciszej - zwróciła uwagę Felixowi pani Bloomberry
Felix przeprosił bibliotekarkę i udał się za Brombarttym, który udał w głąb biblioteki. Rubill szukał go za każdym regałem, lecz nigdzie go nie było. "Czyżby już wyszedł, a ja go nie zauważyłem." - pomyślał. Zrezygnowany chciał już wychodzić, gdy nagle zauważył na podłodze niebieski proszek. Wziął go trochę koniuszkiem palca, przyjrzał mu się uważnie i posmakował. Nie wiedział dlaczego to zrobił, ale był to jakiś impuls, przecież nigdy nic nie smakował co leży na ziemi. W pewnym momencie usłyszał jakieś kroki, uchylił głowę za regału i zauważył idącego w jego stronę Liona.
Nagle, z półek znajdujących się tuż za jego plecami zaczęły spadać różnego rodzaju książki, więc zakłopotany Felix wyjął swoją tajemniczą różdżkę.
Obserwował całą sytuację z szybkim namysłem. W pewnym momencie, różdżka jakby poparzyła go. Jego prawa ręka, w której trzymał magiczny patyk zaczęła się trząść i nabierać stosunkowo nowych kolorów różdżki, która zmieniała swój kolor na złoty.
Chyba wczorajsze morze kubków słodkiego piwa kremowego dało po sobie znać, bo w jelitach coś zaczęło go boleć. W końcu cały był obolały i... Och!
Był złoty, Felix był cały wypełniony złotą kolorystyką!
- Aaaa!!!! - zaczął wrzeszczeć z bólu, zanim zorientował się, że jest wraz z Ryptemliuszem i Lionem w Ciemnym Korytarzu na szóstym piętrze, gdzie mieściła się klasa do nauki zaklęć i uroków sprzed pięćdziesięciu lat.
Wchodzenie do tej sali było zakazane, z powodów organizacyjnych i tym podobnych, co było jedynie przykrywką, czego Felix miał dowiedzieć się tego poranka.
- Felix? Co mu jest?! - powiedział trochę zaniepokojony na twarzy Ryptemliusz i szybim ruchem twarzy pytająco odwrócil się do krzywo uśmiechniętego Liona, który trzymał swoje palce na brodzie i marszczył czoło.
- Zastanawiające... - powiedział zagryzionymi zębami Lion, a Felix przestał wrzeszczeć, bo powrócił wreszcie do rzeczywistości - Zupełnie, jakby moc jego różdżki wywarła na nim takie powalenie intelektualne, że zewnętrznie stali się tą samą materią, to tak jakby był... Och tak! - krzyknął Lion, a w jego głowie, jakby zapaliła się żarówka, oświeciło go.
Zerwał się i pędem podbiegł do niezgorszej półki, pełnej zakurzonych, starych ksiąg magicznych i wszedł na drabinę, aby dosięgnąć wybranej przez siebie.
Felix mrugliwym wzrokiem dojrzał złoty kolor oprawy książki i jej tytuł ''Nosiciele Pyłu, Skrzydło Gryfa. Magiczne nieścisłości. Krótka recenzja i historia Elvedny Kai''. Lion otworzył książkę gdzieś w polowie i zaczął czytać.
- Tak, Elvedna Kai... Hinduski czarodziej, który żył dwieście lat temu. Był on bowiem pierwszym czarodziejem, któremu udało zamieścić się część mocy potężnego, a jakże Skrzydła Gryfa, w małej różdżce... Przy pierwszej próbie efekt nie był zachwycający, ponieważ Elvedna sam stał się złoty, a różdżka miała tylko lekki połysk. Wymyślił więc aby stworzyć eliksir zamieszczenia, ponieważ moc przetrwałaby więcej i dłużej w różdżce. Jednak, niektórzy niegodziwi czarodzieje twierdzili, że po wielu latach pracy zasłużyli sobie na zapłatę, chcieli, aby zamieszczono w nich tę moc, ale.... bla, bla, bla... - zaczął przeglądać strony - Ach! Eliksir Zamieszczenia wyważa się dwa dni, czyli akurat! W poniedziałek będziesz jak nowy! - spojrzał na Felixa i uśmiechnął się.
- Felix ma moc Skrzydła Gryfa? - zapytał się Ryptemliusz.
- Nie on, tymczasowo to znaczy... Ale w końcu moc zostanie przeniesiona na różdżkę... - powiedział troszeczkę speszony Lion, wciąż zamyślony w Samancie - Ale... - otrząsnął się - na razie weź swojego złotego kolegę i naucz go zaklęcia obronnego Rictusempra, wiem, że potrafisz, widziałem co umiesz. - uśmiechnął się do Ryptemliusza, a jego policzki ogarnęło nagłe ciepło i czerwień.
Ryptemliusz posłusznie wziął Felixa na swoje ramiona i podniósł go, a Felix lekko zdezorientowany, jak małe dziecko, ledwo utrzymywał pisaną mu równowagę. Gdy w końcu ją złapał, Lion już ważył eliksir, a Ryptemliusz postanowił go nauczać zaklęcia.
- Rictusempra! - wykrzyknął Ryptmliusz i machnął reakcyjnie różdżką.
Strumień biało-żółyego światła rozdzielil się na kilkanaście krótkich części i złapał tułów Felixa, po czym szybko uniósł go do góry i obkręcił kilka razy, po czym upuścił Felixa na ziemię z łoskotem.
Wszystko działo się jedynie dwie sekundy...
Felix nie był zupełnie świadomy, tym co się właśnie działo. Wkurzony, że ktoś rzucił na niego zaklęcie, chwycił swoją różdżkę i skierował na Ryptmliusz.
- Crucio! - wypowiedział zaklęcie, a chłopak padł na podłogę krzycząc z niewyobrażalnego bólu
- Na brodę Merlina - krzyknął Lion podbiegając do Ryptmliusz - Felix coś ty zrobił?
Felix podniósł się i powolnym krokiem szedł w stronę chłopaka i mężczyzny, mierząc w nich różdżką. Lion szybko wyjął swoją i rzucił na Felixa zaklęcie rozbrajające "Experialmus", lecz odbiło się ono od chłopaka i trafiło w Liona, którego wyrzuciło do tyłu. Felix patrząc na nich uśmiechnął się szyderczo, podniósł swoją różdżkę do góry i zniknął w kłębie złotego dymu. Felix przeniósł się z powrotem do biblioteki. Nie bardzo wiedział co się właśnie wydarzyło, przed chwilą znów poczuł się jak w ostatnim śnie... Jakby był Lucjuszem...
I nagle... zobaczył ptaka w klatce umierającego w płomieniach, a w chwilę później powstającego z prochu. Jednak po chwili zniknął, było to tylko elementem jego wizji, w której widział także palącą się szkołę. Wszystko działo się przez sekundy, ale Felixowi wydawało się, że trwało to minutami, a może nawet godzinę...
***
- Jak ci idzie? - zapytał Edward
- Tak jak kazałeś wkręciłem się do drużyny Quidditcha, żeby nie robić podejrzeń - oznajmił
- Bardzo dobrze - poklepał chłopca po plecach - Masz cały czas na oku Felixa?
Brombartty pokiwał twierdząco głową, a Edward się uśmiechnął. W tym momencie zauważył, że z jego bluzy wystaje jakaś książka. Chwycił ją i wyjął, gdy przeczytał tytuł, aż wstał z jeszcze większym uśmiechem na twarzy. Okładka była gruba i skórzana. Wyjął z pochwy nóż i przeciął ją.
- Tak myślałem - powiedział wyjmując kartkę i pióro, które były ukryte w okładce
- Co to? - zapytał zaciekawiony Brombartty
- Długa historia - odpowiedział i wstał - Chodź poznasz kogoś.
Brombartty uśmiechnięty wstał i chwilę później wraz z Edwardem przechadzali się przez różne zakątki plaży, wbrew pozorom pełnej wyrastających z piasku, chudych drzew. Niesamowicie zdumiony tym wydarzeniem, Brombartty poczuł się po raz pierwszy ważny, po raz pierwszy w życiu ucieszył się na myśl o swoim zaangażowaniu w jakiejś sytuacji.
Całe obrośnięte mchem o szmaragdowej, wyróżniającej się wśród piachu i wyschniętych drzew barwie kamienie, o które potykał się jeszcze przed chwilą Brombartty niespodziewanie zniknęły, teraz dla oczu chłopaka była widoczna jedynie wieczorna przestrzeń uliczek, których młodzieniec się nie spodziewał. Lampy mrugliwie gasiły się, wraz z każdym krokiem Edwarda i jego młodszego przyjaciela. Ich kroki pozornie wydawały się być małe, gdy tak naprawdę w kilkanaście sekund przeszli około stu metrów i doszli do obrośniętych wilgotną zielenią, ciemnych bram. Deszczowa panorama zachodu słońca, wśród betonowych uliczek wydawała się zupełnie nie pasować do rdzy znajdującej się na metalowej bramie.
Edward marszcząc brwi uśmiechnął się i wyjął z płaszcza różdżkę.
Chłopak również to uczynił. Szli powolnym krokiem w stronę drzwi. Brombartty'emu wydało się, że wokoło słyszy jakieś szepty. Obracał więc głową, aby ujrzeć kogoś kto je wydaje.
- To iluzja. Próbuj nie zwracać na to uwagi - oznajmił Edward idąc i patrząc w stronę drzwi.
Kiedy mężczyzna wszedł na pierwszy stopień kamiennych schodów, skierował różdżkę na drzwi.
- Bombarda Maxima - zaklęcie rzucone przez Edwarda wywołało zniszczenie drzwi razem z framugą.
Szybko weszli do środka. Brombartty nic nie widział z powodu gęstego kurzu. Chciał za wszelką cenę przypomnieć sobie zaklęcie dzięki któremu znika kurz. Lecz nie mógł sobie przypomnieć, a pyłki kurzu dały mu się we znaki wpadając do oczu i gryząc w nos. Nawet zaczął kaszleć i ciężko oddychać. Upadł na podłogę i z trudem wołał:
- Edwardzie. Edwardzie. Edwardzie - lecz ten go nie słyszał
Nagle poczuł ktoś go podnosi i bierze na ręce. Ale czuł, że to nie był Edward, tylko zupełnie ktoś inny. Ten kurz nie był zwykłym kurzem, coś musiało być w powietrzu, co spowodowało takie osłabienie chłopaka. W końcu stracił przytomność.
- Ronaldzie, odsuń się - Brombartty miał zamknięte oczy, ale słyszał gdzieś głos wuja Edwarda.
- Przecież nic nie robię. Chcę mu się tylko przyjrzeć. - odparł roztargnionym głosem Ron Rubill.
Brombartty otworzył oczy. Znajdował się w jakimś małym, ciemnym pomieszczeniu, które oświetlał jedynie płomień świecy stojącej na stoliku w kącie pomieszczenia, zaraz przy drzwiach. Leżał na łóżku i rozglądał się, skąd dochodzą te głosy. Teraz dopiero zauważył, że na fotelu w przeciwległym kącie pokoju siedzi wuj Edward, a o obok stojącą szafkę opierał się jakiś wysoki mężczyzna, z długimi po ramiona i świecącymi w blasku świecy tłustymi włosami.
- Kto to? - zapytał wystraszony Brombartty, przyglądając się postaci, której tylko ponura twarz była oświetlona.
- To Ronald Rubill, mój chłopcze. - odparł spokojnie Edward.
Chłopak nie bardzo wiedział co się wokół niego dzieje, jednak dał się ponieść fali sytuacji. Edward zwrócił swoje spojrzenie z powrotem na Rona.
- Co ci się stało z włosami? Co działo się ostatni miesiąc?! Gadaj!!!!! - warknął plując Ronaldowi twarz i rozciągając skórę rąk złapał drewniany kubek, po czym chaotycznie, wciąż wpatrzony zmarszczonym wzrokiem w Ronalda, wypił z niego kilka łyków.
- Lucjusz sądzi, że to on ma rację, ale trzeba wybić wszystkich jasnowidzów Martrona!!! Moja siostra nie była wyjątkiem, dlatego uznał, że jestem psycholem. W przeciwieństwie do niego nie mam za sobą listów gończych!!!! - wrzasnął bez przerw na oddech i chaotycznie powrócił z zgarbionej pozycji, aby oprzeć się na krześle.
- Lucjusz zawalił wiele spraw. Muszę z nim poważnie porozmawiać. - powiedział spokojnie Edward. - A ty się uspokój. - dodał.
- Jak mam się uspokoić? - krzyknął Ron. - Od kilku dni siedzę w tej dziurze i powoli wariuję.
- To dla TWOJEGO DOBRA! - wuj podniósł lekko głos, ale daleko było mu do zdenerwowania. Następnie wstał i podszedł do łóżka, w którym siedział wystraszony chłopak, przyglądający się tej rozmowie. - Teraz zapoznamy kochanego Brombartty'ego z naszymi planami.
- Ufasz mu? - zapytał Ron. - Przecież on ma 12 lat. Przez niego możemy wpaść w tarapaty.
Po chwili milczenia w pomieszczeniu rozległ się głos Edwarda.
- Wiem co robię! Najwidoczniej to ty MNIE nie ufasz, a ja tego nie toleruję. - odpowiedział wuj, a w jego głosie można było usłyszeć groźbę.
Zapadła cisza, a Ronald obrócił się w stronę szafki i oprał na niej ręce.
- Wiesz może co się niedawno stało? - wuj zapytał Brombartty'ego, a jego oczy wbite były w oczy chłopca. Czoło Edwarda prawie dotykało czoła chłopaka siedzącego na łóżku. Wuj trzymał Brombartty'ego za ramiona. Ściskał go tak mocno, jakby bał się, że chłopiec nagle ucieknie. - Wiesz dlaczego Ronald Rubill ukrywa się tutaj? Wiesz dlaczego tutaj przyszliś... - przerwał mu jakiś trzask.
Brombartty ledwo poruszając swą szczęką krzywo uśmiechnął się. Dopiero teraz zorientował się, że rzucono na niego zaklęcie ''Pertifikus Totalus'', które było zaklęciem... zamrażającym, obezwładniającym, w języku magów pertyfikującym.
- Stop! - wykrzyknął jakiś żeński głos za nim, a po chwili szczęk tłuczących się szyb zaczął odbijać się wielce akustycznym echem dźwiękowym.
Przed oczyma wszystkich ukazała się kobieta, około trzydziestki. Jej czarne włosy sięgały kolan, a zielone oczy błyszczały w wiktoriańskiej panoramie ciemności.
- Finkcja Balboe! - wykrzyknął zestresowany Edward, odruchowo odwracając się w stronę Brombartty'ego i patrząc na niego takim wzrokiem, jakby chciał powiedzieć mu ''No i co? Czemu nic nie robisz?'' zupełnie jakby byla to tylko i wyłącznie jego wina, a przecież nie spowodował niszczenia okien.
- Avada Kedavra! - wykrzynęła Fikcja, a akrobacje jej różdżki, spowodowały, że zaklęcie o kolorze szmaragdu i śmiercionośnej klątwie wystrzeliło w górę, w sufit, niszcząc go zarazem.
Edward i Ron zaczęli trząść się jeszcze bardziej.
- Zabij ją! - Edward krzyknął do Ronalda - Ona jest jednym z JASNOWIDZÓW.
- Avada Ke.. - zaczął Ron celując różdżką w Finkcję, ale ta rozpłynęła się w powietrzu pozostawiając za sobą smugę kurzu.
- Lucjusz miał ją załatwić - zaczął tłumaczyć się Ronald. - Mówiłem, że przez niego możemy wpaść w tarapaty.
- Zabiję go! Po prostu rozwalę! - wściekły Edward kopnął z całej siły w pustą skrzynię stojącą obok łóżka, na którym siedział sparaliżowany Brombartty. Po chwili przerwy dodał - Musimy stąd uciekać, wszyscy. Ty też, Ronaldzie. Znajdziemy ci inną kryjówkę. A! I jeszcze... A więc - zaczął - Ron Rubill zabił swoją siostrę, ponieważ ona, razem ze swoim mężem Paulem, miała wziąć pod opiekę Felixa podczas ferii i wakacji. O tym zadecydował dyrektor Ryffiondu. Przysłał mi list z informacją, że Felix nie wróci do mojego sierocińca po tym, jak oskarżono mnie o kontakt z Ministralą i Inkwizycją. Paul jest także czarodziejem, ale nie takim jak ty, czy Ronald, czy nawet ja. To wyjątkowy czarodziej i gdyby dowiedział się jakie znaczenie w sprawie Skrzydła Gryfa odgrywa Felix Rubill, mogłoby nam to pokrzyżować plany. Teraz, gdy Alexa nie żyje, Paul nie ma żadnych praw by zaopiekować się Felixem. Pewnie nawet nie wie o jego istnieniu - i to nie może się zmienić.
Brombartty siedział na łóżku z otwartymi ustami przysłuchując się opowieści Edwarda. Nie wiedział jednak, co on ma z tym wszystkim wspólnego. Teraz, złapali go i wypowiedzieli dziwne formułki, teleportując się wraz z nim.
***
Pani Bloomberry uważnie obserwowała za swojego biurka, dziwnie wyglądającego Felixa. Chłopak szedł przez bibliotekę nie zważając na stoły i inne przedmioty. Dosłownie się o nie obijał, jakby był pijany. Bibliotekarka natychmiast powiadomiła pielęgniarkę - panią Collman za pomocą latających listów przypominające samolot z papieru tzn. przesyłki wewnętrzne.
Felix kierował się jednak z powrotem do Ciemnego Korytarza. Lion... on... on musi, musi, musi mi wszystko wyjaśnić! Mówił sobie w myślach Felix, jednak był realistą, wiedział, że niewiele zdziała nadzieją, trzeba działać. Wyjął pędem różdżkę i z jeszcze większą prędkością pobiegł po schodach z twardą miną na twarzy. Wydawało się, jakby każdy stopień na schodach był dla niego ciężarem nie do zniesienia, jednak po tym co wydarzyło się przez ostatnie tygodnie, sam Felix bardzo zmienił się psychicznie i zdobył nastawienie fizyczne. A wszystko za sprawą przyjęcia do drużyny Quidditcha, która reprezentowała Quixin. Felix z każdym krokiem czuł jakby spadało na niego tysiące większych i większych kamieni. Ciężar był nie do zniesienia, jednak Felix zdał sobie sprawę z pokonywania ostatnich stopni. Jeszcze tylko kilka... powtarzał sobie w myślach. Już! Gdy doszedł na odpowiednie piętro, skierował się bez wahania w odpowiedni korytarz.
Wbiegł do sali najszybszym pędem, jaki potrafił osiągnąć. Zauważył jedynie Ryptemliusza, który uważnie warzył eliksir. Och! Jak Felix nie nienawidzi eliksirów.
- Ryptemliusz! - ucieszył się krzycząc i wyjął ręce by się przytulić, jednak to co zobaczył spowodowało u niego niechęć do jakichkolwiek miłych zachowań.
Ryptemliusz odreagowując wyjął różdżkę spod płaszcza i trzęsąc oraz pocąc się, skierował jej czubek w stronę Felixa, który powoli otwierał buzię ze zdziwienia, jednak stał w miejscu. Ogarnij to zło! Krzyczał do siebie w myślach... Nie możesz ponieść się fali zła! Nie atakuj najbliższego ci człowieka!
- Niczego mmmi nnieeee zzzzzzzzrrrrrrooooooooobbbbbiiiiszzzzzzz?! Prawda? Ykm... - powiedział dziwnie trzęsącym się głosem Ryptemliusz, a pot skapywał mu na usta, po czym przełknął ślinę.
Felixa na chwilę zamurowało to co powiedział Ryptemliusz, jego wierny przyjaciel, jednak widząc oczekującą odpowiedzi minę, powiedział:
- Nie! Nie chcę, proszę... nie atakuj mnie! Jestem twoim przyjacielem!
Ryptemliusz powoli zaczął opuszczać rózdżkę wciąż jednak z wbitym wzrokiem w Felixa. Gdy wreszcie ją odłożył, przetarł zapocone czoło i powrócił do swojej wyczerpującej pracy, którą było robienie eliksiru.
- Gdzie jest Lion? - spytał się po krótkiej chwili ciszy Felix.
***
Brombartty czuł się okropnie, bolał go brzuch i plecy, a to wszystko za sprawą drastycznego i niespodziewanego upadku na powierzchnię z kamieni. Deszcz lał się wszędzie, a słońce właśnie zaszło. Wieczorowe pasmo gwiazd powiększało się z każdą chwilą na granatowym niebie. Tylko jedna lampa na deszczowej ulicy była zapalona i przekazywała jedyny połysk, światło na ulicę. Wytworna prowincja tuż obok trójki oświetlana była właśnie przez tą lampę i światło na tarasie. W pustce dźwięku Brombartty usłyszał szepty wydobywające się z prowincji, jednak gdy próbował je rozszyfrować, światło na tarasie zgasło, a osoby przestały rozmawiać, jedyne co usłyszał to okrutne, ciemne i niebywałe słowo ''Śmierć!''
- Wstawaj chłopcze! - powiedział po tej krótkiej chwili ciszy, jednocześnie wstając na nogi Edward do Brombartty'ego.
Rozprostował kości i poprawił kołnież. Ronald i Brombartty wstali jednocześnie szybkim ruchem i energicznie powycierali ciemne, skórzane płaszcze własnymi rękoma.
Edward w panoramie nocy, naświetlony jedynie mrugającą lampą i gwiazdami uśmiechnął się marszcząc twarz.
- Chodźmy! - wykrzyknął zdzierając gardło, jakby specjalnie chciał kogoś wybudzić ze snu, po czym odwrócił się do swych dwóch kompanów i wskazał obłoconą, kościstą i starą ręką na schody prowadzące do ogromnej prowincji.
Brombartty obejrzał cały budynek od części dolnej, aż po dach i odruchowo poszedł za kompanami. Wciąż czuł ból w brzuchu i na plecach, lecz wiedział, że jego znaczenie w całkowitej historii Skrzydła Gryfa jest bardzo wielkie. Stawiał mocny opór wyzwaniom i tym razem nie było wyjątku. Złapał się drewnianej, staroświeckiej obręczy z wzorami mitycznymi i zaczął powoli wchodzić po schodach, uważnie przyglądając się każdemu kroku, który robi. Na swych plecach poczuł lekkie ciepło wydobywające się z góry. Wiedział, że to księżyc. Nastała noc. Brombartty postawił ostatni krok. Edward stojąc już przy drzwiach wyjął różdżkę szybkim ruchem. Młodzieniec usłyszał jedynie skrzypienie drzwi, zobaczył wyskok kobiety w białym kostiumie teatralnym. Błyski światła, nazwy zaklęć i... Ponowny ból, znów... ból...
Upadł plecami na schody. Jednym okim przyglądał się walce i polały mu się łzy, na równinie z krwią. Postąpił błąd... I niestety był tego całkowicie świadomy...
- Ciocia Magda? - Brombartty tuż przed ponownym straceniem przytomności usłyszał głos Rona
Ronald był zdziwiony spotkaniem z dawno niewidzianą ciotką. Nie wiedział o tym, że jest czarownicą, ale w końcu mógł się tego spodziewać. Przecież on i wuj Edward umieją czarować. Magdalena wyglądała na potężną czarownice, ponieważ umiała sobie poradzić z nimi obojgiem. Jej celem było schwytanie Rona, a nawet jeśli by dała radę to i Edwarda - swojego kuzyna mogłaby zabrać. Musiał się jednak śpieszyć, ponieważ pojawiło kilku członków Inkwizycji. Więc aby mieć choć jednego z nich, odepchnęła Edwarda i chwyciła ciało Rona jakimiś niewidzialnymi łańcuchami, po czym zniknęła.
***
- Do cholery! Lion!!!! On zniknął, po prostu zniknął! - wykrzyknął, teraz już z łzami w oczach Ryptemliusz i włożył głowę w ręce.
Felix czuł się nieswojo...
- Ale jak to zniknął? - zapytał chłopak
- Źle wyważył eliksir, który wybuch i zniknął - odpowiedział Ryptemliusz przecierając łzy - Próbuje je dokończyć.
Felix zastanawiał się na co im ten eliksir, bo przecież był zupełnie nieświadomy jak Lion o nim mówił. Skoro jego przyrządzenie jest takie groźnie, to niech lepiej jego przyjaciel go nie przyrządza. Nie chce go stracić.
Jednak Felix zaryzykował i spytał się Ryptemliusza:
- A po co wam niby ten eliksir?
Ryptemliusz otarł łzy, zaciągnął nos i zrobił dziwną minę, jakby chciał powiedzieć ''To ty nie wiedziałeś?'', jednak widząc zmęczenie i trudność z kontaktem z innymi Felixa powiedział:
- By przenieść moc Skrzydła Gryfa na różdżkę, nie ciebie...
- A jak to Skrzydło Gryfa działa? - zapytał się Felix.
Ryptemliusz sam nie wiedząc, zajrzał do książki.
To co przeczytał było skomplikowane, nic z tego właściwie nie zrozumiał. Usiadł na podłodze zrezygnowany i rzucił ze wściekłością książkę gdzieś w kąt. Felix podszedł tam podnosząc ją i zaczął powoli czytać.
- Hmm - powiedział myśląc - Może Dungar będzie umiał to zrobić?
Felix ustalił, że on pod osłoną wczesnej nocy pójdzie w płaszczu do Dungara po przeczytaniu całościowego tekstu. Ryptemliusz zgodził się, a Felix tak też zrobił.
Gdy doszedł na miejsce, cały zapocony zapukał.
- Kto tam?! - zawołał Dungar.
- Felix... inny... - powiedział młodzieniec.
- Inny? - zdziwił się Dungar i otworzył drzwi - O! Kurdę w blaszkę! To o to się dzisiaj rozchodziło w bibliotece? - zachwycił się tym co zobaczył i w pośpiechu wpuścił chłopca do stajni.
- Już wiedzą? Będzie obciach. - powiedział ze spuszczoną miną Felix, a w chwilę później otrząsnął się i pokazał Dungarowi księgę, otworzoną na odpowiedniej stronie.
- Czytaj... Ja nie zrozumiałem... - powiedział po chwili Felix, cały czas wpatrzony w tresera koni.
- Och... - Dungar zwrócil swe oczy ku Felixowi - Skrzydło Gryfa? - zapytał się zaskoczony Dungar, któremu serce podskoczyło do szyi, a chłopak tylko przytaknął.
Złapał księgę w swe ręce i zaczął czytać w myślach, lecz gdy był już w połowie, jakby przypomnial sobię całą skomplikowaną historię i odłożył książkę.
- Nie będzie nam potrzebna... Wszystko już wiem - powiedział zestresowany, po czym poprawił kołnierz swetra - A więc - zaczął opowiadać - Jest pewna moc, ona funkcjonuje... to moc Skrzydła Gryfa i... dzięki niej można nie tylko żyć wiecznie, ale i być nosicielem Pyłu, najpotężniejszej mocy na całym świecie. - tu Felix na dobre wlepił w niego oczy - Jest ona zamieszczona jednak w dziewięciu złotych różdżkach, znajdujących się w rożnych szkołach świata, między innymi w Czechach, w Australii, Polsce i tutaj, w Szkocji... Właśnie w Ryffiondzie znajduje się złota różdżka z największymi złożami jej mocy... Dzięki której można z łatwością stworzyć własne zaklęcia... Z powodu wielu problematycznych sytuacji związanych z ludźmi domagającymi się chociaż jednej różdżki, zostały schowane w najważniejszych szkołach świata i poddane Najświętszym Przepowiedniom, Przepowiedni Średniej, ujawnionej trzydzieści lat temu i... Przepowiedni Głównej... jeszcze nie ujawnionej, dzięki przepowiedniom można będzie dowiedzieć się, kiedy nastała AKA, czas uwolnienia mocy... jednak ostatnio Inkwizycja i podobno Ministrala próbują odnaleźć Przepowiednie Głowną, według legendy znajdującej się w Hogwarcie albo w Myślodsiewni... która jak wiesz jest tutaj, jednak jest osiem gildii czarodziejskich badających tę sprawę i z pewnością w końcu uda się powstrzymać przestępców...
- Skoro Ministrala zdradza ministerstwo magii, czy gildiom także można ufać? - zapytał się wciąż niesamowicie wpatrzony i zaskoczony Felix, a Dungar ponownie poprawił kołnierz.
- Nie wiem... może nie wszystkim, ale nowej... ósmej zapewne można, jest pod nadzorem Mickiey'a Dinkreysa, twórcy maski obronnej czarodziejów, która sprawdza się niesamowicie, zaklęcia skierowane w twarz z niewidzialną maską na niej są odpychane, więc mamy do czynienia z profesjonalistą.
- Ale, jeśli nawet przepowiednia znajduje się w Myślodsiewni, czy Inkwizycja przyjdzie po to? - zapytał się Felix.
- Wystarczy tych pytań na dziś, idź już spać... - powiedział Dungar i oddając Felixowi książkę pożegnał się z nim.
Felix wciąż myślał tylko i wyłącznie o Skrzydle Gryfa i jaki ono może mieć na niego, a nawet całą resztę szkoły wpływ. Biegl przez zablocone, mokre trawy w poświacie nocy i nie mógł przestać zastanawiać się nad dalszym losem szkoły. Dobiegł na czas... w całej szkole, w wszystkich dormitoriach pogaszono już światła, a on zdąrzyl usadowić się w swoim łóżku, kiedy nikt nie patrzył jak wygląda, tylko Ryptemliusz nie spał, tylko on i Felix całą noc mieli oczy otwarte...
Felix bał się znów zasnąć i wybudzić się, myśląc, że jest Lucjuszem, a Ryptemliusz z zapaloną różdżką czytał przepis na eliksir pod kołdrą.
Rozdział Jedenasty
Trybunał Jasnowidzów
Wuj Edward chodził nerwowo w te i wewte depcząc kwiaty posadzone w ogródku Magdy. Wokół stało kilku członków Inkwizycji, czekających na rozkazy ich przywódcy. Lecz ten milczał, patrząc w ziemię. Wykończony Brombartty siedział na pierwszym schodku wejścia do domu i przyglądał się tej całej sytuacji.
- Hmmm..to niemożliwe..skąd ona wiedziała..mamy problem - mruczał pod nosem Edward.
Nagle stanął w miejscu. Przemówił donośnym głosem do Inkwizycji.
- Mamy problem. Magda schwytała Ronalda. Niestety nie wiem, dla kogo ona pracuje, ale przypuszczam, że na pewno nie wspomaga naszych oddziałów. Ronald w jej rękach staje się wielkim zagrożeniem dla naszego przedsięwzięcia. Gdy trafi w ręce Ministerstwa, o czym nie chcę nawet myśleć, to może zdradzić nasze plany w związku z Skrzydłem Gryfa. Dlatego musimy go jak najszybciej odnaleźć i zgładzić wszystkich świadków. Smith, Johnson i Plymouth - wy się tym zajmiecie. Natomiast Albury i Boyle znajdziecie Paula, męża Alexy i także go załatwicie. Nie miałem tego w planach, ale ostatnie wydarzenia zmuszają mnie do tego. Gdyby Paul dowiedział się czegokolwiek o Skrzydle Gryfa, a w szczególności o ważnej roli jaką odgrywa Felix Rubill w tej całej sprawie, to jesteśmy skończeni. A jeżeli Ronald znajdzie się w rękach Ministerstwa, to jest więcej niż pewne, że Paul się o tym dowie. A więc, do dzieła.
Na chwilę zawiesił głos, po czym zwrócił się do Brombatty'ego. - Ty wrócisz do szkoły i będziesz pilnował młodego Rubilla. Będziesz śledził każdy jego krok, każde poczynanie. Dowiedz się, czym zajmuje się między zajęciami. Zrozumiano? - Przerwał. - A co wy tu jeszcze robicie?! Jazda, mamy mało czasu! - krzyknął w stronę nieporuszających się członków Inkwizycji, którzy w następnej sekundzie rozpłynęli się w powietrzu. Chwilę później także Edward, trzymający Brombartty za rękę, teleportowali się. Nad urwiskiem, gdzie stał domek Magdy, zapanowała błoga cisza. Noc była piękna. Na czystym niebie było widać wyraźnie nawet najmniejszą gwiazdę. W wilgotnym powietrzu unosił się zapach walki i mokrej ziemi.
Edward i Brombartty stali na wzgórzu. Obaj patrzyli na Zamek Ryffiondu, który na tle nocnego nieba zdawał się być jeszcze bardziej majestatyczny.
- No, idź już, bo będziesz miał niepotrzebne kłopoty.
- Ekm, mógłbym jeszcze się o coś zapytać? - Brombartty popatrzył się na Edwarda, a prośbę można było odczytać w jego oczach.
- No dobra, byle szybko. - odparł niezbyt uprzejmie Edward.
- Jak to się stało, że Ronald ma magiczne moce, a jego siostra ich nie miała? Czy pochodzi on z mugolskiej rodziny?
- Długo by opowiadać. Co ci mogę powiedzieć - i tu można było zauważyć złość w głosie - matka Ronalda i Alexy była moją siostrą, śmierdzący charłak. Poślubiła tego mugola Rubilla, podły gnojek. No i razem mieli dwójkę dzieci, Alexę i Ronalda. I właśnie u Rona ujawniły się magiczne moce. Geny mojej rodziny ujawniły się u niego. Dlatego zależy mi tak bardzo na nim. Nie chcę by stała mu się krzywda. A teraz już idź.
- Dziękuję - odpowiedział Brombartty. - Do zobaczenia.
- Nie zapomnij o zadaniu!
***
Następnego dnia, gdy wszyscy zmierzali do Wielkiej Sali na śniadanie, nie było wśród nich jednej osoby, Felixa Rubilla. Poprosił on Ryptemliusza, aby przyniósł mu śniadanie i gdy nikt nie będzie ich widział, bo wszyscy będą jeść udać się do Ciemnego Korytarza, by kontynuować wyważanie eliksiru zamieszczenia.
Ryptemliusz szybko podbiegł do Felixa i powiadomił:
- Gotowe, chodźmy...
- Nareszcie - odparł Felix.
Obaj szli pustym korytarzem.
- Widziałeś dzisiaj Brombartty'ego? Nie no, nie mogłeś go widzieć. - zażartował Ryptemliusz. - Wyciera podłogi na trzecim piętrze. Podobno nie było go przez noc w szkole. I gdy go złapano, nie chciał powiedzieć, gdzie był. No i dostał karę - musi wycierać podłogi.
- Żartujesz? - zdziwiony Felix nie mógł się pozbierać. - Ja go wczoraj spotkałem w bibliotece. Chciałem go się zapytać o Harry'ego Pottera. I wtedy nagle zniknął między regałami, jakby rozpłynął się w powietrzu. Dziwna sprawa.
Gdy w końcu dotarli na miejsce, byli tam Dungar i Lion. Chłopcy ucieszyli się na jego widok, bo już myśleli o najgorszym. Okazało się, że wybuch nie był groźny, przeniósł go tylko na niewielką polanę znajdującą się kilka kilometrów od szkoły. Niestety nie mógł się teleportować z powrotem, wyglądało jakby wybuch odebrał mu moc. Więc musiał pójść na piechotę. Gdy po półtorej godziny wrócił do zamku i wchodził przez główną bramę, zauważył wychodzącego od Dungara, Felixa. Coś mu w środku mówiło, że musi on go odwiedzić. I tak, też zrobił. Po krótkiej rozmowie postanowili zrobić wspólnie eliksir. Lecz najpierw muszą odnaleźć magiczną cząstkę, która z powodu wybuchu rozdzieliła się z ciałem Liona. Na szczęście nie musieli jej długo szukać, znaleźli ją pod stertami książek w Ciemnym Korytarzu.
- Mamy tu coś dla Ciebie Felixie - powiedział Lion pokazując butelkę z eliksirem
Chłopak szedł do nich pewnym i szybkim krokiem, aby jak najszybciej wypić substancję. Lion zasugerował, aby pił ją bardzo powoli. Tak też Felix zrobił. Całą sytuacje obserwował Brombartty, który był ukryty pod peleryną niewidka.
Felix bardzo starał się nie wypuścić ani kropli z butelki, bo wiedział, że nie liczy się jedynie sam eliksir, ale jego ilość. Przyciągal do siebie nawet małe ostatki z dna, a gdy już dokładnie wypił wszystko, odlożył butelkę na stół... Nic się nie działo. Nie czul nic szczególnego, ale i tamtym razem, gdy zmienił swój kolor na złoty nie czuł zbyt wiele.
- Nic się nie dzieje... - powiedział z zmartwioną miną Felix patrząc na swoje wciąż złote odbicie w staroświeckim, popękanym lustrze.
- Yyyy... Moż...może pooo... powinieneśśś - zaczął się jąkać Lion - Złaa... złapać różżżżżż... róóżżżdżżżkęę wwww - wymówił coś przypominający ''wiy'' - pięć... a! Przepraszaaa....mmm, nie pięć chciałem powiedzieć, tylko pięść. Może po prostu złap tą różdżkę.
Felix lekko zdezorientowany powiedział:
- Jeśli to pomoże... - złapał różdżkę w prawą rękę i poczuł, że coś po nim przeleciało.
Lekkie wibracje ust mieszały się z dziwnym, wewnętrzyn zimnem i głosem w głowie mówiącym ''Nie przestawaj, Felixsie, nie przestawaj'', lekki ból barków chciał zrzucić go na nogi lecz w chwilę odpowiednią złapał się rogu stolika obok. Nagle w brzuchu, poczuł coś kojącego, lecz to uczucie trwało jedynie przez chwilę, ponieważ zaraz miał runąć na ziemię.
- Felix! Felix!!!! - wykrzykiwał nad nim znajomy głos przyjaciela, lecz z każdą następną chwilą jeszcze bardziej i bardziej oddalony, w końcu zniknął.
Felix znajdował się w ciemnościch, beztworzach jego magicznego umysłu.
***
Pięciorgo ludzi w dziwnych, szarych płaszczach z skórzanymi łatami chodziło po kamiennej uliczce zalane potem. Bowiem przed chwilą zostali zaatakowani przez grupę rzezimieszków na jednej z ulic Nowego Yorku. Dziewczyna o białych włosach i krwisto czerwonych oczach stojąca na przodzie zatrzymała się wyciągając swoje ręce do tyłu by zatrzymać pozostałą czwórkę, która składała się jedynie z mężczyzn.
Dziewczyna szybkim ruchem odwróciła się do nich i powyginała palcem do jednego, najwyższego z mężczyzn by do niej podszedł. Mężczyzna posłusznie wykonał polecenie. Dziewczyna powiedziała mu na ucho:
- Czas przenieść się na wyspę Orkady, a to zadanie dla ciebie Televtarkes, jesteś jedynym czarodziejem wśród nas, deportuj się na Flipp Street przy śmietnikach, by nie robić podejrzeń i złap Inkwizycyjnego Mandlatora, jest nam potrzebny, zastosuj legilimencję, gdy dostaniesz się do jego umysłu, wyczytaj wszystko co ważne i go zabij.
Televtarkes posłusznie kiwnął głową i zniknął teleportując się na Flipp Street. Znajdował się on na opuszczonym i zrujnowanym osiedlu, gdzieś w północnej części wyspy. To miejsce zostało zniszczone kilka miesięcy temu przez urkanów, które poszukiwały pewnej rodziny.
Urkany były to wstrętne i groźne stworzenia. Były małe, grube i bardzo zwinne oraz waleczne. Ich twarz przypomina świński ryj, mają duże wyłupiaste oczy, długie ostre zęby, małe uszy, ale za to duże i długie rogi, jak u byka. Ubrani są w srebrne zbroje, na głowie mają hełm. Posługują się charakterystycznymi złotym sztyletami z łacińskim napisem "inferus" co oznacza śmierć. W III bitwie o Hogwart walczyli u boku Inkwizycji i Śmierciożerców, którą wygrali. Ponieśli klęskę w walce z nieznaną armią, która tożsamość nie jest znana do dziś. Ci co przeżyli ukryli się, na paręnaście lat. Zbierali siły, aby powrócić do łask dziewięć lat temu.
Televtarkes spojrzał jeszcze kilka razy na zburzoną uliczkę i zaczął iść wzdłuż niej. Porozrzucane śmietniki, krew na ziemi zupełnie nie przykuwały jego uwagi, jedyne co go na chwilę obecną interesowało był sierociniec.
- Tak. - powiedział spoglądając na niego z daleka - To on.
***
Tymczasem w Ruinach Azkabanu, niegdyś wielkiego więzienia czarodziejów zebral się składający się jedynie z siedmiu osob Trubunał Jasnowidzów.
- Gdzie reszta? - zapytała Fikcja Balboe czarodzieja, który szedł w jej kierunku na dziedzińcu Azkabanu.
- Są w Nowym Jorku, dostali polecenie i je wykonują - odpowiedział niskim, ale donośnym głosem wysoki czarodziej w czarnej szacie. Jego długie po ramiona czarne włosy lśniły w blasku księżyca. Miał ok 40 lat.
- Więc nie będzie ich na zgromadzeniu? - niepewność w głosie Fikcji była słyszalna - Po co więc mnie tutaj wezwałeś?
- Chcę się dowiedzieć, czy widziałaś Ronalda Rubilla. - oznajmił, po czym dodał - Chodzą plotki, że odkryłaś jego kryjówkę, a razem z nim byli Edward i jakiś chłopak.
- Nie wiem, czy mogę ci to powiedzieć. - Fikcja zaczęła się lekko dygotać, tak jakby bała się czarodzieja.
- Nie wiesz, czy możesz mi to powiedzieć?! - Wysoki czarodziej wyraźnie zdenerwowany wyciągnął różdżkę celując ją w Fikcję. - Jestem twoim przełożonym i masz mi mówić o wszystkim, co pomoże nam zapewnić bezpieczeństwo Skrzydłu Gryfa. A Ronald oraz Edward zagrażają nam w tych poczynaniach. Więc mów albo tego pożałujesz.
Fikcja nie wiedziała co robić. Po chwili przerwy odezwała się:
- Spotkałam się z nimi w małym domu nad morzem, niedaleko Holby. Był tam Ronald Rubill, Edward i jakiś mały chłopak. Miałam wizję, w której zobaczyłam ich oraz miejsce,w którym się znajdują. Postąpiłam źle, nie pomyślałam. Chciałam ich zabić, bo myślałam, że to wszystko się skończy. Fikcja szlochała. Była tak roztargniona, że wymachiwała rękoma w powietrzu. Miała nadzieję, że jej przełożony wybaczy jej.
Mężczyzna chciał coś powiedzieć, ale podbiegł do niego skrzat domowy i pociągnął go za nogawkę spodni, po czym rzekł:
- Sir Philipie przybyła Magdalena Bucker wraz z więźniem Ronaldem Rubillem
- Dziękuje Dok, możesz odejść - skrzat się pokłonił i poszedł w swoją stronę. Philip zwrócił się do Fikcji - Powiadom zgromadzenie, że Trybunał zmienia dzisiejszy przebieg zebrania
- Tak jest - powiedziała kobieta
W następnej chwili Fikcja rozpłynęła się w powietrzu, a Philip szedł za domowym skrzatem do ogromnego gmachu Azkabanu. Ciemne mury mogły przyprawić o gęsią skórkę, a chłód i zapach soli w powietrzu dochodzący z morza, jeszcze bardziej dawały uczucie niepokoju. Czarodziej zszedł schodami do holu, który był długi na kilkadziesiąt metrów, a po obu jego stronach znajdowały się wejścia do dawnych cel. Przy jednym z nich stała Magdalena Bucker, celując różdżką w osobę, która siedziała w klitce. Był to Ronald Rubill, trzęsący się z zimna, z rozczochraną czupryną i zapadniętą twarzą. Philip podszedł do otyłej czarownicy i poklepał ją po ramieniu.
- Dobra robota, Magdo. Nie spodziewałem się tego po tobie.
- Dziękuję - odparła nieco zniechęconym głosem Magda.
- Cóż, pora dowiedzieć się więcej o planach Edwarda. - wysoki czarodziej parzył na skulonego Rona.
- Nic ci nie powiem - wykrzyczał Rubill. - Już dawno powinieneś nie żyć. Gdyby Lucjusz nie popełnił błędów, to ty i cała twoja zgraja kopnęlibyście w kalendarz.
- Nie wiem czy wiesz, ale jesteśmy JASNOWIDZAMI. - powiedział to z taką satysfakcją, że mu się oczy zalśniły. - Co nieco przewidujemy, czytamy w myślach i takie tam - dodał cynicznie.
- To dziwne, że już wcześniej nas nie nakryliście - zaśmiał się więzień.
- No cóż, z wami mieliśmy trochę większy problem, pewnie przez Edwarda. Na pewno postarał się o to, żebyśmy was tak szybko nie znaleźli, co? - Philip zbliżył twarz do kraty, która oddzielała go od Rubilla.
- Jak już powiedziałem, nic ci nie powiem. Muszę jednak przyznać, że ta Balboe to spryciara. Mało co nas nie załatwiła. No, ale chyba jest zbyt DOBRA, żeby zabić kogokolwiek.
- Milcz! - krzyknął Philip, odwracając się. - Magdo, wyciągnij go na dziedziniec. Tam z nim porozmawiamy.
- Tak jest. - odparła bez entuzjazmu.
dy Philip wyszedł na dziedziniec, zastał tam Fikcję i czterech innych Jasnowidzów, których wysłał do Nowego Jorku.
- Witajcie! - zawołał Philip, a cała czwórka ukłoniła się. Tylko Fikcja stała nieruchomo z nieco wystraszoną miną. - Mam dobrą wiadomość, którą pewnie oznajmiła wam już Fikcja.
- Tak, wiemy co się stało - odpowiedziała dziewczyna w białych włosach. Miała na imię Oksana Delvanova. Trzej mężczyźni stojący obok niej tylko pokiwali głowami.
- A gdzie jest Televtarkes? - zdziwił się Philip - Nie był z wami?
- Wysłałam go na Orkady - odrzekła Oksana niepewnym głosem. - Miałam wizję związaną z tamtym miejscem.
- Rozumiem. A czy ktoś go poinformował o naszym zgromadzeniu? - zapytał.
- Tak, ja wysłałam mu patronusa z informacją - odezwała się Fikcja. - Zaraz tu będzie.
Nie minęło 5 minut, a pojawił się Televtarkes. Był zdyszany i strach można było zobaczyć w jego oczach. Upadł na ziemię i ciężko oddychał, a po jego dłoniach spływała krew.
- Kurwa, coś ty najlepszego narobił! - wrzasnął na cale gardło cyniczny Philp i od razu z obojętną troską na twarzy podszedł do zakrwawionego jasnowidza.
- No to będzie. - powiedziała Finkcja do czwórki jasnowidzów znajdującej się obok niej, a oni jedynie obojętnie kiwneli głowami na ''tak''.
Televtarkes wcale nie zakrwawił się cudzą krwią, lecz własną. Wszyscy zamarli słysząc o tym, że złapali go strażnicy, kiedy miał dokończyć zadanie. Ostatetcznie udało mu się deportować do miejsca, gdzie jest obecnie, jednak zdążył zostać bardzo poraniony przez barbarzyńczych zwierzchników Edwarda.
Niebo coraz bardziej poczerniało się, jedynie jasne światło migającego odblaskami księżyca, pozostawało na mrocznym tle bezgwiezdnej nocy.
Philip mruczał coś pod nosem. Były to magiczne formułki, które uwolniły Televtarkesa od krwi i ran. W tym samym czasie Magda wyprowadziła skutego Ronalda na dziedziniec. Swoją różdżkę trzymała cały czas w pogotowiu. Nagle zatrzymali się. Ron stał przygarbiony, w łachmanach. Wyglądał, jakby od kilku lat więziony był w Azkabanie. Gruba czarownica odeszła na bok, a siedmiu Jasnowidzów stanęło w kręgu, dookoła więźnia. Jeden z nich rzucił na niego zaklęcie paraliżujące.
- Może najpierw pobawi się z nim Televtarkes, jak myślicie? - cynizm w głosie Philipa był wyraźnie słyszalny, a dwóch Jasnowidzów zaśmiało się.
- Nie wiem czy to dobry pomysł - odezwała się Oksana - Nie jest zbyt osłabiony, żeby użyć legilimencji?
Tylko Televtarkes miał ten dar. Był jednym z trzech czarodziejów w Trybunale Jasnowidzów. Moce magiczne wykazywali jeszcze Philip i Fikcja. Oksana i pozostali trzej byli urodzonymi Jasnowidzami, posiadali dar swoich przodków, ale nie potrafili czarować.
- Czuję się dobrze - odrzekł niezbyt uprzejmie Televtarkes. Zamknął oczy i wypowiadał jakieś formułki. Wszyscy patrzyli się na niego, gdy ten wykonywał swoje zadanie. Ronald zaczął krzyczeć, a jego oczy były całe białe. Nagle nastała cisza, a Televtarkes zamilkł. - Nic nie widzę. Ktoś musiał zamknąć jego umysł. Mówię "ktoś", bo zwykły czarodziej tego nie potrafi.
- Hmmm..Nie mamy innego wyjścia. Musimy zastosować Mocy Jasnowidzów, aby czegoś się dowiedzieć.
Wszyscy wyciągnęli różdżki i skierowali je w niebo. W jednym momencie zaczęli wypowiadać na głos formułki, a z ich różdżek wypłynęły promienie niebieskiego światła, które skupiły się nad głową Ronalda, tworząc wielką niebieską kulę. Nagle zaczęli iść do tyłu, tym samym sprawiając, że kula zaczęła się zniżać, aż dotknęła głowy sparaliżowanego czarodzieja. Jego umysł połączył się z umysłami Jasnowidzów, którzy poznali sekrety Rona Rubilla.
Czarodzieje wyciągnęli różdżki, reszta wyciągnęła ręce ku niebu. W jednym momencie wszyscy zaczęli wypowiadać na głos formułki, a z różdżek i rąk wypłynęły promienie niebieskiego światła, które skupiły się nad głową Ronalda, tworząc wielką niebieską kulę. Nagle zaczęli iść do tyłu, tym samym sprawiając, że kula zaczęła się zniżać, aż dotknęła głowy sparaliżowanego czarodzieja. Jego umysł połączył się z umysłami Jasnowidzów, którzy poznali sekrety Rona Rubilla.
Wszyscy jasnowidzowie widzieli teraz w swojej głowie, w umyśle, rzeczy związane z jego dzieciństwem i ogólnie z wujkiem Edwardem. Jednak Finkcja, która miała zupełnie wyjątkowy dar, widziala wszystkie okropne wydarzenia w jego życiu, śmierć przyjaciół, pierwszych miłości, upokarzanie przez wuja Edwarda. To ona zawsze przewidywała mniej ważne rzeczy, jednak dzięki temu znała słabe punkty wroga, znała także jego zalety, dzięki czemu była najlepszą kobietą w Trybunale.
Po chwili cała siódemka wyszła z transu. Teraz wiedzieli wszystko o Ronaldzie, który leżał na posadzce nieprzytomny. Finkcja spojrzała na Philipa, wyglądał on na zmartwionego.
- Stało się coś? - spytała podchodząc do niego
- Muszę przemyśleć na spokojnie to co ujrzałem - odpowiedział smutnym głosem - Zamknijcie go w celi - rzekł udając się do swojej kwatery nie patrząc na nikogo
- Co on takie zobaczył, że się tak zmartwił - zapytała Oksana. Finkcja wzruszyła tylko ramionami.
Gdy Philip siedział w swojej kwaterze, przyglądał się jakieś fotografii. Z oczu leciały mu łzy, był cały zdruzgotany i załamany. W umyśle Rona, ujrzał chłopca, którego znał od urodzenia. Nie mógł uwierzyć, że jego wnuk zadawał się z kimś takim jak on i Edward. Teraz było doskonale widać, że na zdjęciu widnieje twarz Brombartty'ego.
***
W całej szkole mówiony o trafieniu Felixa Rubilla z nieznanych przyczyn do skrzydła szpitalnego. Krążyły różne plotki na jego temat i jego tajemniczej chorobie, którą miałby niby posiadać. Nawet sam dyrektor Gllinder się nim zainteresował i go odwiedził. Chłopak długo był nieprzytomny. W śnie znów spotkał się z prof. Dumbledorem, który opowiedział mu o swojej osobie i Harrym Potterze. Felix był zafascynowany tymi opowieściami, słuchał by bez końca dawnego dyrektora Hogwartu, ale usłyszał jakieś głosy.
- Twoi przyjaciele cię wołają, lepiej już wracaj - powiedział z uśmiechem Dumbledore - Jeszcze się kiedyś spotkamy we śnie - po tych słowach zniknął
- Felix! Felix słyszysz mnie? - chłopak słyszał kobiecy głos, ale go nie znał był on coraz bardziej wyraźniejszy - Felix! Felix obudź się - teraz gdy otwierał powoli oczy ujrzał przed kobietę około trzydziestki, była ubrana w fartuch pielęgniarski. Była to zapewne pani Collman pielęgniarka szkolna.
- Gdzie ja jestem? - zapytał Felix trochę zmieszany, próbował wstać
- Leż, jesteś jeszcze słaby - powiedziała kobieta
Dopiero teraz Felix zauważył, że wokół jego łóżka stali od lewej: Anna, Ryptemliusz, Kera, Angus, dyrektor Gllinder, Dungar i Lion.
- Ccczyyyy, czy wciąż jestem, no wieeecieee... yyy... ZŁOTY? - spytał się zdenerwowany Felix, nie chciał on bowiem, by jego przyjaciele i dyrektor zobaczyli go pod tą postacią.
Anna, Kera, Angus, dyrektor Gllinder i Ryptemliusz udając zdziwili swoje miny.
- Nie. - powiedział Dungar.
Felix odetchnął z ulgą, zauważył, że za wszystkimi ukryta jest pewna ciemna postać, był to chłopak, chłopak, który ostatnimi razy nie wydawał się być zbyt miły. Stał tam bowiem Brombartty Potter, udający, że zakrywa twarz i oczy dużym kołnierzem.
Przyszedłeś? - zpytał się zupełnie zdezorientowany Felix.
- Taaa... tak... - powiedział Brombartty odkrywając swą ukrytą twarz, gdy zauważył, że nagle wszyscy obrocili się w jego stronę z dziwnymi minami na twarzach.
- Pewnie przyszedł wyczyścić czwarty przedział, hehe. - powiedział Angus śmiejąc się, po czym odparł szeptem do Anny - Tam są czyjeś odhody. - tym razem już wybuchnął śmiechem i zaczął wywijać rękami w powietrzu w różne strony i ocierać łzy, które powstały w wynik nagłego śmiechu.
Brombartty zmarszył brwi i wypiął się energicznie, na co odreagowała Anna, waląc Angusa łokciem.
- Uspokój się. - powiedziała stanowczo, po czym dziwnie odwróciła twarz do Brombartty'ego, zupełnie niespodziewanie uśmiechając się od ucha do ucha i pokazując błyszczące jak kryształ zęby - Cześć. - pomachała do niego ręką, mimo iż był tylko metr od niej.
- To jej wymarzony facet, przy nim kompletnie traci kontrolę. - powiedział Angus na ucho Ryptemliuszowi, i obaj wybuchli cichym śmiechem.
- Yhm - dyrektor chrząknął na chłopaków - Panowie, nie musicie czasem się przygotować na jutrzejsze zajęcia?
Angus i Ryptemliusz przestali się śmiać, biorąc głowy na dół. Zakrywali tym swoje rumieńce na twarzy.
- To my już pójdziemy - powiedzieli chórem - Do widzenia - pożegnali się i wbiegli z sali z szpitalnej
- Na razie - odpowiedział Felix, ale oni już go nie słyszeli
Brombartty chciał już też iść, kierował się do wyjścia, gdy nagle poczuł, że ktoś go dosyć mocną chwycił za nadgarstek. Był to dyrektor Gllinder, który patrzył na niego stalowym wzrokiem, jego mina była dość surowa.
- Poczekaj chłopcze - jak na taki wyraz twarzy jego głos był bardzo miły - Mógłbyś za godzinę przyjść do mojego gabinetu? - zapytał patrząc mu się głęboko w oczy, tak jakby chciał odczytać jego myśli. Lecz niestety nie posiadał tego daru.
- Oczywiście, panie dyrektorze - odpowiedział trochę zmieszany. Mężczyzna go puścił z lekkim uśmiechem na twarzy - Czy mogę już iść? - dyrektor przytaknął
Chłopak spojrzał jeszcze na Felixa, który uważnie się mu przyglądał, po czym wyszedł. Rubill widział jak masuje sobie nadgarstek, który najwyraźniej go bolał. Teraz skierował wzrok na dyrektora, który stał przy Lionie i Dungarze, mówił im coś szeptem, a oni przytaknęli głowami.
- Dziewczęta chodźmy, dyrektor chciałby porozmawiać z Felixem - rzekł Dungar
Cała czwórka wyszła z sali szpitalnej, gdzie zostali tylko Rubill i Gllinder. Pani Collman też już nie było, wyszła jeszcze przed Angusem i Ryptemliuszem. Dyrektor wziął krzesło i przysiadł się bliżej Felixa.
Chłopak cofnął się odruchowo na łokciach.
- Czego pan chce? - powiedział bojac się o to, że dyrektor także zrobi mu coś złego, tak jak to zrobił Brombartty'emu, zaledwie uściskując jego nadgarstek.
Dyrektor wykrzywił minę.
- Nie wiesz? - spytał się zdezorientowany.
- O czym? - niepewny swojej decyzji Felix przysunął się do staruszka.
- Jesteś nosicielem Pyłu.
- O co chodzi z tym pyłem?
- No... jeżeli dobrze rozumiem przekaz Azteckich Gorłonów, z ich zapisków wynika, że to kulminacyjna potęga władania różdżką, co dopiero, gdy zawiera w sobie pióra ze Skrzydła Gryfa!
- Kim są Azteccy Gorłoni?
- Będziesz się o nich uczył na antykologii.
- Z Madame Pompus? - zapytał się z obojętną miną Felix.
- Tak... - widać było po minie, że dyrektor także nie był tym zachwycony.
Wbrew pozorom Felix utrzymał świetny kontakt z dyrektorem Ryffiondu, szkoły magii, nie wiedział tylko o co chodziło z Brombartty'm, jednak nie chciał teraz zawracać dyrektorowi głowy tymi powieżchownymi sprawami.
- Co ma pan wspólnego ze Skrzydłem Gryfa i tym Pyłem?
- Och! - wykrzyknął pan Gllinder, jakby właśnie wybudził się z głębokiego snu - Zapomniałem ci o tym powiedzieć! Jestem pół-kvirdaczem!
- Kim? - zapytał się zdezorientowany Felix krzywiąc minę.
- Jestem, jakby nosicilem Pyłu, tylko że w połowie, czyli jestem mistrzem różdżki, jedynie w połowie, rozumiesz? - powiedział pan Gllinder.
- Yhy... - powiedział Felix i wdał się w dalsze słuchanie dyrektora.
- A więc mógłbym nauczyć cię wykorzystywać twój potencjał w praktyce! Szykują się przed nami mroczne czasy, na które niestety musimy być przygotowani, a ty, tak ty! Felix! Jesteś kluczem do rozwiązania, kluczem do ocalenia! Kluczem do obrony!
Nastała teraz krótka chwila ciszy, jednak dla Felixa przeżycie to było aż tak wielkie, że trwało minutami w zakamarkach jego świadomości, jego wyobraźni. Z każdym dniem czuł, że jest coraz ważniejszy w tej operacji i może mieć wielkie wpływy na przyszłość świata czarodziejów, lecz wiele rzeczy wciąż nie było dla niego jasnych. Nagle oświeciło go! Harry Potter był wielkim czarodziejem i miewał sny, które pomagały mu w pozbyciu się Voldemorta i odkrywały wiele rzeczy. Skoro Felix także jest taki ważny, może jego sny mają podobne znaczenie? Co jeśli Przepowiednie Główną zamieszczono w Myślodsiewni Dumbledore'a? Przecież już mu się śniła, a później sam Dumbledore, możliwy był fakt tego, że wizję przyszłości zamieszczono w Myślodsiewni, co potwierdził Dungar.
- Halo? Felix. - mówił dyrektor.
- Yyyy... - Felix wybudził się z swoich zamyśleń - Tak? - odparł po krótkej chwili.
- Co się stało? Wyglądałeś jakbyś zobaczył ducha.
- Tutaj to jest możliwe - powiedział Felix.
Oboje zaśmiali się.
- A teraz poważnie... Felix! Muszę wiedzieć co się dzieje, Inkwizycja już planuje atak, a osiem gildii nie wystarczy, to spisek Ministerstwa Magii!
- Hmmm... Macie tu Myślodsiewnie, co nie?
- Tak. - odparł zdziwiony dyrektor - Ale... - Felix przerwał mu.
- Możliwe jest, że treść Przepowiedni Głównej znajduje się właśnie w Myślodsiewni.
- Trzeba będzie to sprawdzić, ale po świętach, czyli za ''niestety'', za aż dwa i pół miesiąca. Tymczasem musisz przykładać się bardzo uważnie do zklęć i uroków, historii magi, antykologii i co najważniejsze obrony przed czarną magią. Przez następne miesiące, aż do nowego roku będę zajęty, ale możemy zacząć praktyki wykorzystywania pyłu już w styczniu, a do tego czasu musisz znać wiele zaklęć, umawiaj się na korepetycję i tak dalej. Na razie najważniejsze zaklęcia dla ciebie to zaklęcia obronne i atakujące, czyli mędy innymi Rictusempra, Drętwota i Mivininis*.
Rozumiemy się?
- Jak najbardziej. - odparł podniecony Felix.
- Wyjdziesz stąd jutro, czyli w poniedziałek i pamiętaj, masz ćwiczyć.
- Obiecuję. - powiedział Felix, po czym pożegnał się z dyrektorem, który zniknął w zmugach szarego pyłu...
Następnego dnia Felix obudził się w pełni wypoczęty.
Gdy szedł korytarzem do Wielkiej Sali na śniadanie, natknął się na dwóch profesorów. Byli to Wills i Beckett, którzy o czymś rozmawiali, ale kiedy ujrzeli Felixa zaraz zmienili temat. Chłopak zdążył tylko usłyszeć słowo "mapa".
- Rubill! - rzekł donośnym głosem Wills - Widzę, że po twojej tajemniczej chorobie, o której mówi się w całej szkole, nie ma już śladu.
- Tak, profesorze - odpowiedział Felix
- Zastanawia mnie co to mogło być, że byłeś cały złoty - warknął podchodząc bliżej chłopaka
- Każdy się na tym zastanawia, ale nikt nie wie, panie profesorze - powiedział - Na szczęście pani Collman, udało się mnie uzdrowić - uśmiechnął się szczerząc zęby
- Doprawdy niezwykłe - zakpił
- Może już pozwolimy odejść panu Rubillowi, bo jeszcze się spóźni na lekcje? - odezwał się w końcu Beckett - Przecież nie chcielibyśmy, aby odjęto 10 punktów Quixin.
- Bez obaw Shane, to ja mam dziś pierwszą lekcje z klasą pana Rubilla.
Felix uśmiechnął się krzywo i odparł:
- Mają państwo racje, ale chyba nie wziąłem książki do eliksirów, więc może już pójdę.
Beckett zagryzł zęby i spojrzał na Felixa przeszywającym wzrokiem.
- Tak... dobrze byłoby, gdybyś wszystko sprawdził. - powiedział praktycznie nie odrywając od siebie górnych i dolnych zębów, po czym zmieniając minę odwrócił się ku profesorowi Willisowi i szepnął mu coś na ucho, chyba ''kridnacz''.
- To do widzenia. - owiedział powoli odchodząć Felix, a nauczyciele tylko obejrzeli się za nim.
Zastanawiające. Już gdzieś słyszał podobne słowo do kridnacza. Tak, kvirdacz! Czyli mistrz władania rożdżką, przypomniał sobie, że dyrektor mówił mu to słowo wczorajszego wieczoru, a właściwie Pół-Kvirdacz, opisując swoje do połowy wypełnione perfekcją umiejętności władania Pyłem. A mapa... moze prowadzi do jakiegoś miejsca w szkole, może prowadzi do!
Och... Myślodsiewni!
Nagle ktoś przerwał mu myślenie krzycząc.
- Felix?! - zdziwiła się zapłakana Anna, która na chwilę obecną była jedyna w korytarzu, po czym wytarła nos w jedną z chusteczek. - Co ty tutaj robisz?! - odparła zatkanym głosem i wykrzywiła twarz, jakby próbowała go rozpoznać.
Wprawdzie wyglądał lepiej niż poprzedniego dnia, gdy był blady, a wcześniej jeszcze złoty, ale czy to powód do wykrzywiania min?
- Cześć. - powiedział jeszcze kończąc swe zamyślenia - Uciekam od profesorów.
- Aha. - Anna znów wytarła nos z chałaśliwym echem, rozciągającym się chyba na całą szkołę i dudniącym jeszcze kilka sekund.
- Co ci się stało? - spytał się zupełnie zdezorientowany Felix, po chwili próbując przeczyścić uszy.
Anna zaciągneła nos i streściła wszystko.
- A więc - zaczęła - Wczoraj, o dziewiętnastej, kiedy wróciliśmy do dormitoria od ciebie, ja i Angus kłóciliśmy się, czy miałabym jakiekolwiek szansę u Brombartty'ego Pottera, nie żeby był taki super, ale lubię go, - tu nastała chwila ciszy - no... bardzo - odparła niepewnie - no i tak sie na niego zesłościłam, no wiesz, jak to kobieta, że założyłam się z nim, że jeszcze dziś rano uda mi się go zaprosić na wspólne piwo kremowe, no i kiedy chciałam mu to zaproponować! - tu zaczęła wrzeszczeć i płakać jeszcze bardziej i praktycznie każde słowo przerywała wydmuchiwaniem nosa w ostatki chusteczek - to... - dmucha nos - kiedy jeszcze nie skończyłam... - dmucha nos - to.. - dmucha nos - on odmówił! A potem, gdy już zdążył zatrzasnąć za mną drzwi usłyszałam upadek jakiejś szafy i krzyk ''Crucio!'' - on ćwiczy zaklęcia niewybaczalne!!!!!! - odparła wrzeszcząc jak tylko mogła i nie pozostawiła żadnej przerwy na oddech.
Felix podszedł do niej i przysiadł się.
Ona tylko wtulila się w jego szatę, o żólto-czarnych barwach, po czym ponownie zaczęła szlochać i wnerwiać się na wszystko dookoła.
"Czyżby dyrektor Gllinder zakazał nauczyć się Brombartty'emu zaklęć niewybaczalnych" pomyślał Felix. "Przecież to niedorzeczne." pokręcił gwałtownie głową próbując wymazać te myśli. W tym momencie podszedł do niech Ryptemliusz, mówiąc.
- Nie chciałbym wam przeszkadzać gołąbeczki - zaczął - Ale jeśli się spóźnimy na eliksiry to...
- Wills odejmie nam 10 punktów - dokończył Felix
- Aż tyle? - krzyknął zaskoczony Liddo - To na co czekacie, jazda - pociągnął ich za ręce żeby wstali
- Zaraz, zaraz to ty sugerowałeś mówiąc "gołąbeczki"? - zapytała oburzona Anna
Ryptemliusz nic nie odpowiedział, tylko machnął ręką i zaczął biec, a oni za nim. Sala do eliksirów znajdowała się na pierwszym piętrze. Gdy wchodzili po schodach, zauważyli Willsa, który był już na górze. Doskonale wiedzieli, że już jest za późno i nie zdążą. Ale nagle Ryptemliusz sobie o czymś przypomniał.
- Angus mówił mi, że za którymś z tych obrazów jest przejście ze skróconą drogą do sali z eliksirami.
- Wierzysz w te bójdy Angusa - odwracając się do Ryptemliusza powiedziała z obelgą Anna, wciąż jeszcze ocierając łzy.
- Co do jednego miał racje. - powiedzial Felix.
Dobrze wiedziała o co chodzi, podobał jej się Brombartty.
W ostateczności trójka weszła za jeden z obrazów, a tam już czekal na nich ogromny, zielony smok, pełen ostrych jak brzytwa kolców.
- Niedobrze. - odparł Ryptemliusz.
Wszyscy skrzywili miny i już mieli zabierać się do ucieczki, gdy zobaczyli, że za nimi nie ma już obrazu.
A wszędzie nastala ciemność
- Chyba jesteśmy zmuszeni iść na te skróty - odparła szyderczo Anna.
- Kto wyłączył światło - powiedział przerażony Felix.
***
Trybunał Jasnowidzów zebrał się ponownie tego ranka, aby omówić pewną sprawę, dotyczącą Myślodsiewni Dumbledore'a
Wśród z nich brakowało tylko Philipa Pottera, który przebywał właśnie w celi Rona. Miał przyparte go do ściany, różdżkę miał skierowane na jego gardło.
- Mów co Brombartty ma wspólnego z Inkwizycją? - wrzeszczał w niebo głosy - Gadaj - przytknął jeszcze bardziej różdżkę do gardła.
Rubill nic odpowiadał, śmiał mu się tylko twarz. Wkurzony Philip puścił go, rzucając na podłogę. Nadal miał wymierzone na niego różdżkę, w końcu wypowiedział zaklęcie:
- Crucio! Crucio! Crucio!
- Aaaa - Ronald krzyczał wijąc się z bólu
W zebraniu przewodniczyła tym razem Oksana, którą wyznaczył Philip na czas jego nieobecności.
- Jak wiecie Myślodsiewnia Dumbledore'a znajduje się w Ryffiondzie i jest bardzo strzeżona, tak twierdzi Ministerstwo Magii - przerwała wypijając łyk kawy - Ale to nie prawda. Gdyby przyszło co do czego, Rumus Gllinder nie da rady jej uchronić. Jest zbyt słaby. Nie można go porównywać z Albusem Dumbledor'em, który był wielkim czarodziejem. To są dwie inne osoby. Dlatego trzeba Myślodsiewnie przenieść w inne bezpieczniejsze miejsce. A Ryffiond takim nie jest. Dobrze w takim razie głosujmy za podnoszeniem ręki, kto jest za.
- Nie powinniśmy zaczekać na Philipa? - zapytała Magda i dodała - Chciałabym również, aby trybunał rozpatrzył wtrącenie Ronalda Rubilla do Twierdzy Ezkrybun za zamordowanie Alexy Ribill i inne poczynania m.in współpracowanie z Inkwizycją.
-
Rozdział Czternasty
Wielki mecz Quidditcha
Od wyjścia Felixa ze skrzydła szpitalnego minął tydzień. Rubill jak i reszta uczniów, którzy uczęszczają na lekcje antykologii przez ten czas, byli poświęceni nieustanną nauką. Miał się bowiem odbyć ważny test. Zestresowani uczniowie nie mogli się skupić na czwartkowych zajęciach. Do lekcji z Madame Pompus dzieliło ich jeszcze dwie godziny, Felix i Ryptemliusz mieli właśnie Opieka nad magicznymi stworzeniami.
- Wiesz co to jest Runewus Horlandzki? - spytał się Ryptemliusz Felixa, który już otworzył usta, by coś powiedzieć, ale Anna go poprzedziła.
- To taki mały stworek, wyginął z pięćdziesiąt lat temu, ale żywił się głównie liśćmi, i wyglądał jak skrzat, z ogromnymi bąblami na ciele oraz był czarnoskóry. - powiedziała na jednym tchu i zrobiła minę, jakby była jakimś profesorem z najwyższej półki, po czym odwróciła się z powrotem wlepiając swoje oczy w podręcznik do opieki nad magicznymi stworzeniami.
- Umiecie coś na test? - zapytał nerwowyo Ryptemliusz.
- Ja myślę, że nie będzie tak źle - odpowiedziała spokojnie Anna.
Felix był zamyślony. Nadal rozmyślał o walce z Brombarttym, który od tego czasu nie pojawił się w szkole. Poszukiwania Liona i Dungara nie dały rezultatu. Potter jak gdyby rozpłynął się w powietrzu. Dyrektor Gllinder polecił także przeszukanie całej szkoły. Felix nie mógł przestać myśleć o tej całej zawiłej sytuacji. W ostatnich dniach nie potrafił skupić się na nauce. Choć godzinami siedział przed podręcznikiem z antykologii, w jego głowie pozostały tylko strzępki informacji.
- Co z tobą? - zapytała Anna zaniepokojonym tonem patrząc się na Felixa.
Felix nie zdążył odpowiedzieć, bo nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami przerwał ich pogawędkę.
Proszę nie rozmawiać u mnie na lekcji, bo dostaniecie szlaban. - wyraził się profesor Bob Roug, wciąż wszczepiając w nich niebezpieczne spojrenie, przejżysztych, zielonych oczu.
- Przewrażliwiony. - powiedział Ryptemliusz, gdy pan Roug już odszedł, a cała trójka zaśmiała się.
Następną lekcją było OPCM, na której był dawno zapowiadany wykład jakiegoś urzędnika z Ministerstwa Magii. Był on strasznie nudny, nawet dla prof. Becketta. Z chęcią by go wyrzucił, nie zważając na konsekwencje.
W końcu przyszedł czas na test z antykologii.
Dopiero teraz Felix uświadomił sobie, że musi jeszcze wiele rzeczy sobie przypomnieć, a jeśli nie przypomni sobie tego teraz, będą czekały go konsekwencje, szybko wyjął z torb podręcznik do antygologii, madame pompus, jednak znalazł jedynie coś o Azteckich Gorłonach i alfabecie elfów. Za oknem zaczął padać gromki deszcz, a waląc ciągle w szyby dekoncentrował Felixa, miał mało czasu, już za chwi... Właśnie z lewej strony korytarza zaczęła iść Madame Pompus, więc Rubill przewrócił jeszcze kilka kartek, po czym pędem schował do swojej skórzanej torby.
- Dzieńdobry, klaso. - powiedziała Madame Pompus.
- Dzień dobry, pani profesor - odpowiedzieli uczniowie.
- Gotowi na test? - zapytała z uśmiechem, a gdy nie usłyszała odpowiedzi, kontynuowała - Test ma 200 zadań, myślę że w dwie godziny dacie radę je rozwiązać.
W klasie było słychać głosy niezadowolenia ze strony uczniów, lecz Madame Pompus nic z tego sobie robiła. Czekała, aż się wszyscy uspokoją, a wtedy rozda testy. Po pięciu minutach każdy miał już swój arkusz. Felix trochę zdenerwowany bał się zajrzeć do testu, lecz zdopingował go widok rozwiązującego zadania Ryptemliusza.
No bo jeśli Ryptemliusz jest taki wgłębiony, to chyba on też da sobię radę, to przecież tylko... ech, na pewno mi się uda - pomyślał sobie Felix i uśmiechnął się w swoim imieniu zaglądając do całego tekstu sprawdzianu, który wyglądał mianowicie:
Test Nr.1
Strona Nr.1
Madame Pompus
Podpis ucznia : _______________________
W tym miejscu Felix podpisał się i przeszedł do zadań. Nie mineło pół godziny zanim znalazł się na drugiej stronie testu, w czterdziestym zadaniu.
Zad. 40
Znajdź elfickie litery i utwórz z nich słowo : dynastja
adry∂revsknknmŌhd
naka¨misjxmxkksmm
derevene√serekmxp
ehdh&p art;hsjj∂ertyv
gshxjsk††snxjjs^njju
dhdujwusajxnshhjjkl
sgqds78gwSG yuuu
słowo klucz: ____________
Felix ocierał pot z czoła, nie zapamiętał języku elfów z lekcji, więc postanowił ominąć to i przystąpić do zadań następnych. Wystarczy mieś sto trzydzieści poprawnie na zaliczone - pomyślał sobie Felix, gdy nagle wyjął brwi z obięć swojej ręki i zobaczył, że ktoś wstaje i oddaje test, gdy się odwrócił, Felix zauważył twarz Ryptemliusza. No cóż - pomyślał - dobrze mu idzie, przynajmniej na zaklęciach, eliksirach, lataniu i... antykologii, z reszty dostał parę nagan, nie jestem gorszy, ale, ech... - wciąż wpatrywał się w zawikłane zadanie czterdzieste pierwsze, starając się je rozwiązać.
W ciągu następnych 90 minut Felix rozwiązał większość zadań testu, chociaż niektóre z nich przyprawiły go o bicie serca. Nie wiedział czy dobrze mu poszło. Cieszył się, że mimo niezbyt dobrego przygotowania zrobił większość zadań. Miał nadzieję, że większość rozwiązał poprawnie. "Wszystko okaże się za tydzień", pomyślał Felix i odłożył pióro. Wstał z krzesła i rozejrzał się po klasie. Jeszcze tylko kilku uczniów, których znał jedynie z widzenia, siedziało na swoich miejscach pochylonych nad swoimi testami. Zasunął krzesło i chciał już podejść do biurka, przy którym siedziała Madame Pompus, gdy ta nagle oznajmiła donośnym głosem, że czas na rozwiązywanie dobiegł końca. Felix odetchnął z ulgą, a za sobą usłyszał coś w rodzaju miauczenia. To reszta piszących powiedziało chórkiem "nieeee!". Madame Pompus przywołała zaklęciem testy wszystkich uczniów. Także kartka Felixa wyrwała mu się z dłoni i powędrowała do biurka nauczyciela.
- Dziękuję wam, możecie iść - oznajmiła Madame Pompus swoim piskliwym głosem.
Felix odwrócił się i wyszedł z klasy, a za nim także inni, którzy nie wyglądali na zadowolonych. Na korytarzu skręcił w prawo i poszedł w stronę dormitorium. Sądził, że spotka tam Ryptemliusza i Annę.
Lecz zastał tam tylko siedzącego na fotelu Franka, który wpatrywał się trzymaną w ręce fotografie. Gdy ujrzał Felixa, wstał zmieszany i szybko schował zdjęcie do kieszeni.
- Jak tam test z antykologii? - zapytał nie patrząc na Rubilla.
- Mam nadzieje, że dobrze. Okaże się za tydzień. - odpowiedział - Widziałeś może Ryptemliusza?
- Nie, od OPCM go nie widziałem.
Frank nie uczęszczał na lekcje z antykologii, wraz ze swoją siostrą miał zupełnie inne zajęcia dodatkowe.
Felix lekko się zasmucił, lecz ujrzał jeszcze kogoś.
Krenfonliura, kolegę Anny i jego znjomego z widzenia, no, ich łóżka były tuż obok siebie, więc na swoim położył torbę i okrężnym ruchem obrócił się w stronę chłopaka, po czym używając jedynie prawej nogi, jednym, żwawym krokiem podszedł do Krenfonliura, a widząc jego zdezorientowaną minę, przeszedł do sedna.
- Ykhym... - zaciągnął ślinę - Czy wiesz może, gdzie właśnie podziewa się panna, ech... - westchnął - Wiesz gdzie jest Anna, może?
- Nie, nie, nie, nie... - odparł Krenfonliur i odwrócił się z powrotem zaglądając do swojej książki od Obrony Przed Czarną Magią, gdzieś na rozdziale o rozwścieczonych skrzatach domowych, bo z lekcji wiadomo, że mogą przysparzyć o wiele kłopotów.
Felix jedynie krzywo się uśmiechnął i szybkim ruchem, wręcz pędem wybiegł na korytarz, na celu mając poszukiwania Anny i Ryptemliusza. Szukał i szukał i szukał, zagubiony w wielu zawiłych korytarzach szkoły Ryffiond, jednak bez skutku, po jakimś kwadransie dał sobie spokój i zaczął się zastanawiać , gdzie mógłby spędzić wolny czas. U Dungara był już wielokrotnie, więc postanowił pójść przejść się po prostu po okolicach Ryffiondu.
Gdzie możnaby tu pójść - myślał sobie Felix, po czym wpadł na pomysł, że mógłby pójść na boisko do Quidittcha. Bez wachania założył skórzaną bluzkę i czapkę o barwach Quixinu, czarnych i żółtych. Nie mógł uwierzyć w okropne zimno na dole, a wiatr zapowiadał koniec wiosny. Zbliżał się listopad, nic dziwnego, stwierdził Felix i wtulając się w bluzę poszedł lekko chwiącym się od zimna krokiem. Wiatr, lodowaty wiatr spowodował, że Felix dotarł na boisko w prawie dwadzieścia minut, mimo iż znajdowało się zaledwie sto lub dwieście metrów od szkoły. Jego nogi były jak z waty, opadały pod własnym ciężarem, jednak z daleka usłyszał śmiechy i chichotanie pełne satysfakcji. Uśmiechnął się i podszedł bliżej, boisko było naprawdę, bardzo wysokie, składało się z czterech małych i wąskich wież dla reporterów szkolnych, czasami profesjonalnych oraz opiekunów dormitoriów i nauczycieli, a tuż obok nich, lekko niższe szersze wieże pełne ławek, dla widzów, jak i robiących biznes, ludzi sprzedających prażoną kukurydzę, która ma smak takiego pożywienia, jakie się chce jeść lub pić w ustach, i ma te same właściwości, Felix miał ochotę na sporą dawkę gorącej czekolady więc od razu wszedł przez ogromne drzwi na stadion, a w powietrzu, zdumiony zobaczył świetnie latającego Ryptemliusza.
- Czyli ćwiczenia! To go porwało! - powiedział, lecz nikt go nie usłyszał, na ławkach siedziało kilka osób,a wśród nich Anna i Angus, którzy stale dopingowali Ryptemliusza krzykiem.
Felix rozszerzył swój uśmiech, a potem go olśniło.
Przecież on także należy do drużyny! Jest bramkarzem! Jak mógł ominąć ćwiczenia!
"Ale zaraz, zaraz. Przecież dziś nie miało być treningu." pomyślał drapiąc się po głowie. Anna, która dopiero teraz zauważyła Rubilla, pomachała do niego, krzycząc:
- Felix! Felix chodź tutaj.
Chłopak zupełnie jej nie słyszał, głos Anny zagłuszał wiatr. Jednak domyślił się, że machanie oznaczało, aby do niech przyszedł. Gdy szedł w stronę trybun podleciał do niego kapitan drużyny - Howard Beckett.
- Rubill na co czekasz, bierz miotłę, jazda. - rozkazał.
Jego nazwisko mówiło samo za siebie, że jest spokrewniony z profesorem OPCM. Był on jego bratankiem. Chodził do ostatniej klasy.
- Ale... - odparł zdezorientowany felix, lecz Howard mu przerwał.
- Żadnych ale! Bierzesz miotłę, ochraniacze i wskakujesz! Za tydzień miesięczna seria meczy, więc musimy być gotowi! - wykrzyknął i powrócił na miotle do drużyny - Świetnie Liddo! I... Goooool!!!!
Ryptemliusz strzelił gola, więc Felix zaklaskał w zimne ręce i podszedł do barierki, gdzie czekała na niego szkolna miotła :
Varius A. Wyglądała staro, jednak Felix świetnie się na niej czuł.
***
- Myślę, że Titus lepiej się nadaje na pałkarza niż Brombartty - oznajmił Ryptemliusz gdy szli korytarzem wracając z meczu.
Okazało się, że wybrano nowego zawodnika, którego trzeba było sprawdzić jak sobie radzi na boisku. To dlatego był ten niespodziewany trening. Anna która podkochiwała się w Potterze, chciała już coś odpowiedzieć, ale powstrzymała się przypominając sobie co chciał zrobić Felixowi.
Dowiedziała się o tym dopiero, gdy Felix leżał już w szpitalu. nienawidziła swych uczuć za to co miały do Brombartty'ego, jednak coraz mniej go unikała. Brombartty wyglądał jak jeszcze nigdy w życiu, miał zaczerwieniony nos, zmęczone do krwawej czerwoności oczy i opuchliznę na lewym policzku. Patrzył na świat trochę inaczej, patrzył na świat jako zakładnik zła i dowód dla dobra, był cienką linią dzielącą dwie zależności. Nie czuł się jak bohater, lecz nie czuł się także złym. Ale przecież musi wybrać drogę.
Słuchajcie! Za tydzień rozgrywki! Jest konkurencja, ale my mamy Kerę! Nie musi widzieć znicza, by go złapać, a i tak na treningach wypadła śwtetnie! - krzyknął do drużyny Howard, a wszyscy jej członkowie z entuzjazmem zaklaskali.
- Do zobaczenia na nastepnym treningu, za cztery dni! Felix! Bądź na pewno!
- Oczywiście, że będę - odpowiedział spoglądając przez okno, z którego było widać dziedziniec. Do szkoły właśnie wrócili Dungar i Lion. Czym prędzej pobiegł, aby ich powitać. Przyjaciele podążyli za nim.
***
Samanta siedziała na krześle w więzieniu, zwanym przez Tyrona ''posiadlością''. Wciąż myślała o swym ukochanym, Lionie. Czy wszystko z nim dobrze? Czy ktoś, ktokolwiek zły mógł mu coś zrobić? Spojrzała na ruchome obrazy. Wszyscy na nich spali, zwierzęta, ludzie i inne stworzenia. Miała poczucie wielkiej, poszeżającej się samotności. Jej oczy już szyowały się do wyścigu piekielnie zdenerwowanych łez, musiała tylko wziąć natępny, słaby oddech. Z jej młodych, pięknych oczu, o kolorze szmaragdu polały się łzy wraz z jej żałobliwym kaszlnięciem. Jej rozpaczliwy płacz przerwało pukanie do drzwi. "To pewnie ten skrzat." - pomyślała dziewczyna. Nie miała ochoty w tym momencie się z nikim widzieć, więc postanowiła, że nie wpuści go do środka. Powróciła do rozmyślania o Lionie, tak bardzo chciała się do niego przytulić. Nie minęło zbyt wiele czasu, a usłyszała jedno puknięcie i drzwi powoli się otworzyły. Do pokoju wszedł Bolbo, był pewny siebie, nie bał się, że Samanta na niego krzyknie, za to że wszedł bez pozwolenia.
- Panienko chciałbym poinformować, że przybył panicz Gilbert. Państwo Cornwell nalegają, aby panienka dołączyła do nich - oznajmił skrzat spoglądając uważnie na dziewczynę, czekał na jej reakcje.
Samanta kilka dni temu dowiedziała się, że do posiadłości przyjedzie syn Cornwellów i zapewne będzie chciał poznać ich gościa.
Chciała już powiedzieć skrzatowi, że pozostanie w swoim pokoju, ponieważ nie ma nastroju. Lecz po krótkim namyśle, postanowiła że jednak pójdzie, nie wypada przecież odmawiać ludziom u których jest gościem. Chociaż nie byli oni dla niej źli, jednak czuła się jak w więzieniu.
- Dobrze - zaczęła - Powiadom swoich państwa, że przybędę. Jednak muszę się trochę doprowadzić do porządku. - Bolbo uśmiechnął się i podszedł do szafy, otwierając ją. - A co? - zapytała zdziwiona, widząc w niej jedynie błękitną suknie i białe szpilki.
- To prezent od pani? - odpowiedział Bolbo
- Mam to ubrać? - skrzat kiwnął głową potwierdzając, po czym ukłonił się i wyszedł.
Dziewczyna była bardzo zdziwiona, nigdy nie miała ubrane czegoś tak pięknego. "Czyżby był jakiś bal?" - pomyślała patrząc na suknie. Postanowiła, że weźmie kąpiel, udała się więc do łazienki.
Półgodziny później zrobiwszy lekki makijaż i uczesawszy się, była gotowa do wyjścia. Po drodze do salonu zastanawiała się czy Lion by ją rozpoznał. Gdy dotarła w końcu na miejsce, nagle w jej myślach rozwiało wszystko co dotyczyły jej ukochanego. Ujrzała bowiem młodego, wysokiego i przystojnego bruneta, był to właśnie Gilbert Cornwell. Prawdopodobnie miał tyle lat co ona.
- Dzień dobry - przywitała się wchodząc do salonu.
- Moi rodzice zapomnieli wspomnieć, że nasz gość jest taki uroczy - zaczął młody Cornwell podchodząc do Samanty - Witam piękną panią - ucałował ją w rękę, a on się zarumieniła - Gilbert, bardzo mi miło.
- Samanta mi również miło - uśmiechnęła się.
Nie wiedziała jak ma się właściwie zachować, bowiem nie chciała przypadkiem popaść w związek, a państwo Cornwell'owie wyrażnie nalegali, by młodzi opowiadali o sobie nawzajem, by poznali się bliźej, Wnerwiało to Samantę, nie chciała zdradzić zaręczonego. Co z tego, źe jest starszy! - krzyknęła sobie w myślach i opracowała pewien plan. Na stole było jeszcze kilka butelek rumu 39%. Samanta, szybkim ruchem rąk, jak opętana sięgneła po nawiększy kielich, i całą butelkę. Jak dzika kobieta rozlała butelkę na stół, w czym nalała do kielicha. Około czterysta mililitrów wypiła jednym haustem.
- E tam! - krzyknęła.
Następnie sięgneła po drugą butelkę i zaczęła pić z gwinta, często rozlewając krople na swoją szyję.
- Nie! - krzyknął w końcu Gilbert - Jeźeli chcesz mnie spławić, to proszę to śmiało zrobić, a nie ośmieszać mnie wśród rodziny!
- Ach tak? - wręcz ryknęła Samanta i walnęła go pięścią prawej ręki prosto w lewy policzek Gilberta i kontynuowała - To nie ja trzymam młodą dziewczynę w areszcie - tu spojrzała na państwa Cornwell'ów - tylko po to, by zaspokoić ich syna! A widać, źe jest puszczalski! Czy mu się nie znudzę?! Po prostu źałosne! Źałosne, w dzisiejszych czasach!
Rzuciła sztućce na ziemie i uciekła z płaczem.
Czemu jej to robią? - Najpierw ten cholerny areszt, potem odebranie mocy magicznej, a teraz wszystko schodzi się na to, by zaspokoiła jakiegoś syna bogatych ludzi. Och jak ja tęsknie za Lionem! - westchnęła w myślach i połoźyła się na kanapie, przedtem rozdrapując uwierający kołnierz.
***
- Trybunał Jasnowidzów przechodził właśnie trudne chwile, ale coś się jednak zmieniło. Wszyscy stają się coraz, a to coraz bardziej chytrzy. Nieprawdaż? - spytał się Ronald Rubill przywódcę trybunału.
Philip złożył wizytę Rubillowi w jego celi, która znajdowała się w Twierdzy, aby dowiedzieć się gdzie mógłby znajdować się Brombartty. Nie wiedziała jak ma się właściwie zachować, bowiem nie chciała przypadkiem popaść w związek, a państwo Cornwell'owie wyrażnie nalegali, by młodzi opowiadali o sobie nawzajem, by poznali się bliźej, Wnerwiało to Samantę, nie chciała zdradzić zaręczonego. Co z tego, źe jest starszy! - krzyknęła sobie w myślach i opracowała pewien plan. Na stole było jeszcze kilka butelek rumu 39%. Samanta, szybkim ruchem rąk, jak opętana sięgneła po nawiększy kielich, i całą butelkę. Jak dzika kobieta rozlała butelkę na stół, w czym nalała do kielicha. Około czterysta mililitrów wypiła jednym haustem.
- E tam! - krzyknęła.
Następnie sięgneła po drugą butelkę i zaczęła pić z gwinta, często rozlewając krople na swoją szyję.
- Nie! - krzyknął w końcu Gilbert - Jeźeli chcesz mnie spławić, to proszę to śmiało zrobić, a nie ośmieszać mnie wśród rodziny!
- Ach tak? - wręcz ryknęła Samanta i walnęła go pięścią prawej ręki prosto w lewy policzek Gilberta i kontynuowała - To nie ja trzymam młodą dziewczynę w areszcie - tu spojrzała na państwa Cornwell'ów - tylko po to, by zaspokoić ich syna! A widać, źe jest puszczalski! Czy mu się nie znudzę?! Po prostu źałosne! Źałosne, w dzisiejszych czasach!
Rzuciła sztućce na ziemie i uciekła z płaczem.
Czemu jej to robią? - Najpierw ten cholerny areszt, potem odebranie mocy magicznej, a teraz wszystko schodzi się na to, by zaspokoiła jakiegoś syna bogatych ludzi. Och jak ja tęsknie za Lionem! - westchnęła w myślach i połoźyła się na kanapie, przedtem rozdrapując uwierający kołnierz.
***
Philip złożył wizytę Rubillowi w jego celi, która znajdowała się w Twierdzy, aby dowiedzieć się gdzie mógłby znajdować się Brombartty.
- Trybunał Jasnowidzów przechodził właśnie trudne chwile, ale coś się jednak zmieniło. Wszyscy stają się coraz, a to coraz bardziej chytrzy. Nieprawdaż? - spytał się Ronald Rubill przywódcę trybunału.
- Wolałbym konkrety, dupku. - mówił zimnym głosem, lecz to ostatnie słowo zabrzmiało wręcz majestatycznie, a Ronald uśmiechnął się krzywo, pokazując swoje niedomyte zęby, jakby to służyło za broń w ich dyskusji, na co Philip zareagował z wyraźnym obrzydzeniem, krzywiąc minę.
- Jakkolwiek zachowałbyś się, nie wyciągniesz ode mnie więcej informacji, niż na to zasługujesz, a sądząc po starzeniu się i sklerozie, pycha z powodu pochodzenia od Potterów rodzi w tobie wielką nienawiść, do kogokolwiek, kogokolwiek znajdującego się w tej mieszaninie wariackich papierów ministerstwa! Rzeczywiście, od ciebie to aż czuć! Ty lubisz kontrolę! Potrzebujesz przepowiedni! Potrzebujesz jej, aby mieć kontrolę! - wrzasnął Rubill i przybliżył usatysfakcjonowaną twarz w stronę Philipa, uśmiechając się drwiąco, po czym napluł mu na buty, wisząc na łańcuchach.
- Dosyć! - wykrzyknął Philip, a Ronald zadrżał, na pierwszy rzut oka ze strachu, jednak podnosząc twarz, można było zauważyć u niego śmiech, przeszywający śmiech, jednak Philipa to nie bawiło i kontynuował rozmowę - Co więc mogę zrobić, byś przekazał mi jakiekolwiek informację?!
- Możesz dać mi Przysięgę Życia! Zaczaruj mnie w taki sposób, aby śmierć uciekła ode mnie na miesiąc, dwa miesiące! - wykrzyknął nagle, przerywając śmiech Ronald Rubill.
- A co tak ci śpieszno to umierania? - spytał zdziwiony Philip.
- W dzień który zabiłem moją siostrę, wyznała mi, że widziała moją śmierć - odpowiedział
- Wiesz jesteś mi bardziej potrzebny żywy niż martwy - rzekł Potter i skierował się do wyjścia.
- Poczekaj, nie chcesz wiedzieć gdzie jest twój wnuk? - zapytał Ron. - Powiem ci jak tylko złożysz na mnie przysięgę.
Philip puścił klamkę odwracając się w jego stronę. Na jego twarzy było widać smutek, lecz próbował go ukryć. Ron wypiął się, a jego ręce zaczęły się ścierać od łańcuchów, po czym zrobił minę, jakby prosił Philipa o jakąś łaskę, na co on zareagował obojętnie i tylko trząsł się, niepewny swojego wyboru, sięgnął po klamkę, jednak, gdy jego palec wskazujący znajdował się na niej szybko zmienił zdanie, pędem zmieniając kierunek prawej ręki na kieszeń w szacie. Z kieszeni wyjął swoją wiktoriańsko wyglądającą różdżkę i wycelował ją w Ronalda Rubilla, który już czerwienił się na twarzy od ścisku łańcuchów.
- No, nn... no ddo... dobrze... ech... - zająknął się pare razy Philip, po czym chrząknął i zaczął kontynuować - A więc, dobrze. - twarz Ronalda coraz bardziej czerwieniła się - Poczuj się jak na spokojnej łące, bo od śmierci uciekniesz na dwa miesiące, gdy ogień zapłonie na ciele twoim, gdy ktoś twym wrogiem stanie się nowym, w ostatniej wręcz chwili, śmierci demony, jakby nie byli, znikną na czas określony, nigdy zmieniony, ja daję pieczęć, przysięgę swoją, by uratować skórę twoją. - tu zakręcil trzy razy różdżką, a z jej końca uformował się niebieski łańcuszek, który wleciał pędem do oczu Ronalda, a ten na twarzy zaświecił, po czym opadł na kruchą ścianę.
- Dziękuje - wyszeptał, po czym stracił przytomność.
***
Wieczorem wszyscy zgromadzili się Wielkiej Sali na kolacji. Felix jak i jego przyjaciele rozmawiali na temat Dungara i Liona, którzy wrócili do szkoły. Niestety nic się od nich nie dowiedzieli o ich poszukiwaniach Brombartty'ego. Kiedy natknęli się na nich na głównym holu, zbyli ich nie odpowiadając na żadne pytanie i skierowali się do dyrektora. Od tamtej pory nie było ich widać, aż do teraz gdy Anna zauważyła, że trójka mężczyzn siadają do stołu nauczycielskiego.
- Długo przebywali w gabinecie Gllindera - rzekł Ryptemliusz.
- Pewnie dużo mieli do opowiadania o tym jak smoki ich zaatakowały - oznajmił Angus popijając wino, które potajemnie wyczarował.
- Smoki? - zdziwił się Felix - Ty coś wiesz?
- Przecież on pijany jest i bzdury gada - rzekła Anna
- No nie wiem, ostatnio widzieliśmy smoka, w tajemnym przejściu na salę, od chyba eliksirow, o którym Angus nam powiedział, a nie sądze, że ne wiedział o smoku, znajdującym się tam, a tak czy owak by nam nie oznajmił tego. - powiedział Ryptemliusz, po czym spojrzał ostrym wzrokiem na Angusa, który właśnie popijał winem krokiety, następnie odwracając się do Anny, która zaczęła coś mówić.
- No tak, ale on czegoś chronił, nie sądzicie, że to podejżane? - powiedziała, po czym przewróciła kielich Angusa, który ponownie dzięki magii napełniał się krwistoczerwonym winem.
- Ej! - krzyknął z krokietem w buzi i zaczął sprzątać to różdżką, wciąż spoglądając na Annę spode łba.
- Nie widzieliśmy niczego, ja osobiście sądze, że on tylko udawał chronienie, na przykład złotej różdżki, przed Inkwizycją. - powiedział Rypemliusz, a następnie zaczął zajadać lody waniliowe,które nagle pojawiły się u każdego ucznia jako deser, a były przepyszne.
Do końca dnia nikt już nie martwił się wszystkimi rzeczami, które się wydarzyły i mają wydarzyć. Tylko Felix ciągle i ciągle myślał o serii meczów Quidditcha. Czy podoła temu wyzwaniu? Och, co się zamartwiam - powiedział w myślach i poszedł do dormitorium, by zasnąć.
Wcześniej dyrektor oznajmił potwierdzając to co niektórzy już mogli słyszeć, że za tydzień rozpocznie się Wielki Mecz Quidditcha. Wezmą w nim udział najlepsze dziesięć szkół czarodziejskich świata. Co roku organizowane są w innym miejscu, tym razem trafiło na Ryffiond.
Felixowi tej nocy przyśnił się sen, w którym biegnie po schodach w dół, a w oddali słychać dzikie wrzaski.
Znów śnił mu się Lucjusz, jednak nie pamiętał co tam właściwie się działo.
O poranku, na śniadaniu w Wielkiej Sali Anna zaczęła czytać gazetkę szkolną.
- Wiadomo już, że w Wielkim Meczu Quidditcha weźmie udział dziesięć szkól z różnych krajów. Na przykład Durmstrang, czy Nenlulu. Dopiero teraz wiemy jednak, że sam owy Wielki Mecz Quidditcha odbędzie się jednak w lipcu. Wcześniejsze mecze bedą trwały przez Boże narodzenie oraz początek stycznia. Będzie to ćwierć i pół finał Wielkich, szkolnych zawodów.
- Wyobrażacie sobie, że trzymamy Kryształowy Puchar Quidditcha? - zapytał podekscytowany Ryptemliusz patrząc na przyjaciół. Anna już chciała odpowiedzieć lecz do ich rozmowy ktoś się wtrącił.
- Ha myślicie, że macie jakieś szanse z tymi wszystkimi drużyny - zaśmiał się chłopak z Aranon, który właśnie przechodził ze swoją bandą obok stołu Quixin. - No ale cóż pomarzyć zawsze można. Na razie dzieciaki. - Skierowali się do swojego stołu.
- Kto to był? - spytał Felix
- Zachary Bloom i jego banda idiotów - odpowiedział Angus, siedzący na przeciwko nich przy stole Nes. Próbował się umówić na wieczór jedną z dziewczyn. - Do zobaczenia później, Kass. - pocałował ją w rękę i przysiadł do przyjaciół.
- Kass? Ta Kass? - spytała się Anna, gdy Angus układał sobie grafik w dzienniku z wytatuowanym złotym smokiem na czarnej, skórzanej okładce, która zdawała się już niszczyć ze starości.
Angus jedynie pokiwał głową, jakby to była drobnostka, jednak Felix dostrzegał na jego twarzy formujące się wypieki, które próbował schować, udając, że jest mu zimno, wkładając głowę do swojego, ciemnego, długiego szala. I rzeczywiście, zimno było niesamowicie, mimo iż dopiero co kończył się listopad. Felixowi jednak nie robiło to większej, czy też mniejszej różnicy. Najbardziej bał się, a zarazem wyczekiwał pierwszych meczy Quidittcha. Czy mu wyjdzie, czy podoła temu wszystkiemu? Takich myśli wręcz kłębiło się zbiorowisko w jego i tak już pomieszanej od różnych nieciekawych perypetii głowie.
Nim się spostrzegł znajdował się już w klasie pani Forman, był tak pogrążony w myślach, że nie wiedział nawet kiedy się tutaj dostał. Był tym bardzo zdziwiony, bo zdarzyło mu się to pierwszy raz.
***
Samanta po upiciu się w samotności rumem poprzedniego wieczora, obudziła się ze strasznym bólem głowy. Niezbyt pamiętała co się wczoraj wydarzyło, rozglądała się dookoła swojej sypialni jakby czegoś lub kogoś szukała. Wstała z łóżka, włożyła szlafrok i wyszła na balkon. A tam na stoliku stała taca ze śniadaniem, ucieszyła się dużą ilością wody, w końcu miała kaca. Nagle poczuła pocałunek na szyi, odwróciła się i ujrzała Gilberta, który trzymał różę.
- To dla Ciebie, kochanie - mężczyzna z promiennym uśmiechem wręczył jej kwiat.
- Dziękuje, skarbie - pocałowała go namiętnie w usta. - Zjesz ze mną?
- Oczywiście.
Gilbert z wielkim uśmiechem na twarzy przyglądal się Samancie, a ona poczuła jego rękę na swojej lewej nodze, gdy usiedli przy stole.
- Czemu nagle cię kocham? - wymsknęło się to wręcz z jej ust po czym zaczęła chować chichot w chusteczkę. - Przecież żartuję, ty draniu! Wczoraj trochę zbyt się upiłam! - powiedziała po chwili Samanta i zrzuciła jedzenie ze stołu, kładąc się na nim, po czym ucałowała Gilberta i znów zaczęła się śmiać.
- A tak właściwie, - zaczynał Gilbert, zdejmując koszulę na guziki i także kładąc si na stole - To mogłem ci wlać do tego rumu - zaczął rozpinać, powoli jej szlafrok, pod którym kryła się zniszczona przez Samantę suknia - eliksir miłosny.
- Tak! - krzyknęła energicznie Samanta, jakby wygrała na loterii najwyższą nagrodę i uścisnęła Gilberta - Czy zdziwiłbyś się, gdybym ci powiedziała, że nie mam na sobie bielizny - powiedziała, po czym zaczęła pomagać gilbertowi rozpinać jej koszulę.
***
- Szybko! Szybciej! - wrzeszczał Ryptemliusz do Felixa, który pocił się (co było satysfakcjonujące w tym zimnie) od biegania po mokrej trawie z ciężarem miotły oraz torby z strojem, ochraniaczami i ciężkim, metalowym kaskiem, który dostał od Dungara - Jak się spuźnimy to już w ogóle będzie KAPUT!
Dziś miała odbyć sie pierwsza z dwóch prób przed pierwszymi, aż czterema meczami Quidittcha.
Spóźnieni dwie minuty - usłyszeli głos Howarda, kiedy tylko wbiegli na boisko.
- Gdzie on jest? - zapytał Felix szukając kapitana, lecz Ryptemliusz wzruszył tylko ramionami.
W tym momencie za chmur wyleciał Beckett razem z pozostałymi zawodnikami. Każdy z nich na oczach miało na oczach dziwaczne okulary oracz słuchawki z mikrofonem.
- Monor - X1000! - krzyknął podekscytowany Ryptemliusz. Niestety Felix nie miał pojęcia o czym jego przyjaciel mówi, szybko wyjaśnił: - Gadżety dzięki którym lepiej widzisz podczas gry przy brzydkiej pogodzie i porozumiewasz się ze swoją drużyną.
Trening rozpoczął się od razu ćwiczeniem praktycznym, po to by drużyna poczuła się jakby była na aktualnym meczu, co wcale Felixowi nie poprawiało humoru. Przez co był zdezorientowany i nie obronił ani jednej bramki. Wściekły Howard wyrzucił go z boiska.
- Widzę, że chyba nie zagrasz w meczu - powiedział Zachary, który razem ze swoją bandą stanął mu na drodze.
- Zamknij się! - krzyknął Felix próbując przejść - Zejdź mi z drogi.
Popchnął go, a ten niespodziewający się, że mały ma taką siłę straci równowagę i wylądował w bagnie. Rubill nieco wystraszony konsekwencjami jakie mogą się wydarzyć za chwilę ze strony Blooma, w czasie gdy jego banda próbowała go wydostać, Felix uciekł czym prędzej w stronę zamku.
- Pożałujesz tego! - usłyszał w oddali głos Zachary'ego.
Gdy szedł przed dziedziniec zauważył, że Dungar wyprowadza konia ze stajni. Felix postanowił do niego podejść i się przywitać.
- Cześć. Wybierasz się gdzieś? - zapytał nieśmiało.
- Witaj. Tak, wybieram się na przejażdżkę. Może mi potowarzyszysz? - zaproponował
- Z chęcią - powiedział podekscytowany i pobiegł po swojego konia.
Przejażdżka nie okazała się tak interesująca jak zwykle, ale było to świetnym odpoczynkiem dla Felixa po uciążliwych meczach. Minęło już dużo godzin, jak felix nie odezwał się do dungara, ale słowa były nie potrzebne, w powietrzu czuło się magię, a Felix poczuł coś więcej, poczuł, że kocha cały ten świat magii, a poza tym nic mu nie potrzeba.
- Musimy wracać, już późno. - powiedział niskim tonem Dungar i odwrócił się do Felixa z uśmiechem na twarzy, jakby chciał powiedzieć słowa ''Felix, zaufaj mi, nic ci nie będzie, postaram się o to. Nie martw się.''
A mógłbyś mi powiedzieć, coś na temat waszej wyprawy poszukiwawczej Brombartty'ego? - zapytał Felix zawracając konia w stronę szkoły.
- Pewnie jak się domyślasz, nie znaleźliśmy go, lecz dowiedzieliśmy się czegoś nowego o Inkwizycji. - oznajmił.
- No jasne. - powiedział Felix.
- A więc... - zaczął Dungar, lecz gdy miał wypowiedzieć następne słowo ktoś mu przerwał, był to Felix.
- Nie mów, wolę nie wiedzieć, nie chcę wiedzieć więcej o wrogu, co nie pomoże mi w obronie Skrzydła Gryfa.
- Ależ właśnie pomoże. Albowiem mieliśmy szpiega w ich kominku, na szczęście nikt nic nie zauważył. Dowiedzieliśmy się, gdzie jest kryjówka Inkwizycji oraz jak planują przedostać się do Ryffiondu. Na pewno nie zrobią tego w zimie, ponieważ jest zbyt wielkie zamieszanie Wielkim Meczem Quidittcha. Może w wiosne, tego nie wiem, ale wiem, że przedostaną się podziemiem, planujemy tam umieścić straż.
Zaczęło znowu padać, więc skończyli rozmowę i czym prędzej pognali do zamku. Droga była błotnista i mokra, opryskiwało ich z każdej strony, dlatego jak dotarli do bram, byli cali mokrzy i brudni. Strażnicy nie chcieli ich wpuścić, myśląc, że to jacyś włóczędzy. Z opresji wybawiła ich Madame Pompus, która wyczuła w tym miejscu jakieś dziwne, złe wibracje i chciała je sprawdzić.
***
Godzinę później wracając z kąpieli Felix i Dungar szli korytarzem, Rubill rozmyślał o zdarzeniu przy bramie i nagłym pojawieniu się Madame Pompus, która chaotycznie tłumaczyła o co chodziło z tymi wibracjami. Do teraz nie wie o co w tym wszystkim chodziło, jego przyjaciel również. Gdy dochodzili do głównych drzwi domu Quixin, wyszli stamtąd Ryptemliusz i Anna.
- Felix, nie uwierzysz co się stało! - krzyknęła zdenerwowana Anna
- Co takiego? - spytał chłopak
- Ktoś zdemolował Pokój Wspólny.
Co?! - wrzasnął automatycznie Felix i wbiegł do pokoju, to co ujrzał przechodziło ludzkie pojęcie. Poprzewracane meble, porozrywane kanapy i fotele, na ścianach były grafity, ogólnie masakra. Byli już tam dyrektor, profesorowie Forman, Beckett oraz Wills, którzy prowadzili oględziny. - Kto mógł to zrobić? - spytał z niedowierzaniem.
- Dowiemy się - odpowiedział dyrektor.
- Proponuje Veritaserum. - zaproponował Beckett - Mamy taką ilość Richardzie?
- Wszystkim uczniom chcesz go podać? - zapytał Wills, a profesor OPCM przytaknął - Co pan o tym myślisz, panie dyrektorze?
- Myślę, że to dobry pomysł. Będziemy mieli długą nieprzespaną noc, panowie - po tych słowach wyszedł, a profesorowie za nim.
- Ale kto to mógł zrobić? - odparł ponownie Felix, odwracając się w stronę swych przyjaciół.
Jego mina poczerwieniała i jednocześnie zdumiła się, kiedy zauważył na policzkach Anny prędko spływające łzy.
- Co jest? - zapytał się Annę Ryptemliusz, lecz gdy nie usłyszał odpowiedzi niepewnie położył rękę na jej ramieniu, a ta od razu odruchowo obięła go i teraz wypłakiwała się już w ramię przyjaciela.
Felix wyjął z swojej kieszeni chusteczkę, gdy zobaczył, że Anna wyszła z objęć Ryptemliusza.
- Trzymaj. - powiedział, a Anna wzięła chusteczkę i tylko wymamrotała pod nosem smutne ''Dzięki.'' Gdy wydmuchała nos i otarła łzy, wzięła głęboki oddech, wyprostowała się, Ryptemliusz odparł:
- Czy coś się stało? Wiesz, zawsze możesz nam powiedzieć. - teraz drapał się już nipewnie po tylnej części szyi.
- Tak, - powiedziała Anna z zatkanym nosem, powstrzymując łzy - więc. Khy, khy - chrząknęła - Ostatnio dużo się dzieje w świecie magii, słyszałam na przykład, że odkryto jakąś klątwę, rzuconą przez śmierciożerców przed laty na słynną rodzinę królewską, słyszałam także o ucieczce jakiegoś Ronalda z twierdzy Jasnowidzów. No i jeszcze Brombartty - tutaj każdy z chłopaków zrobił zmieszaną minę, nie lubili go bowiem, odkąd przydarzył się niemiły incydent z atakiem na Felixa. Anna chrząknęła ponownie, a chłopcy, jakby wybudzili się z wciągającego, jak wichura snu - A więc. - chrząknęła ponownie - Śmiem sądzić, że... yyy... Brombartty na ciebie poluję Felix. No bo wiesz. Ten atak, gonitwa w bibliotece, no i jeszcze jego zainteresowanie Skrzydłem Gryfa, a teraz to. - i wskazała na poobijany pokój, po czym odwróciła się z smutną miną w stronę Felixa.
- Oskarżasz Brombartty'ego? - zapytał z niedowieżeniem Ryptemliusz, a Anna, jakby od niechcenia kiwnęła głową.
***
- Gdzie on jest!? - wykrzyknął przewodniczący Trybunału Jasnowidzów.
- Nie wiem. - powiedziała roztrzęsiona Finkcja, przez ostatni miesiąc bowiem, nie wiodło jej się dobrze w Trybunale, a to najpewniej przewidywalo dymisję.
- Gdzie jest Ronald Rubill!!!!!!???? - krzyknął mężczyzna ponownie.
- Nie mam pojęcia. - odpowiedziała donośnym głosem i dodała - Przecież to ty się z nim ostatnio widziałeś.
Philip przypomniał sobie o pieczęci rzuconej na Rona, ale przecież to nie miało mu pomóc w ucieczce. Miał tylko umrzeć. Ale zanim by umarł powiedziałby mu o tym gdzie jest jego wnuk. A teraz wszystko legło w gruzach. Wszystko trzeba zaczynać od nowa.
- Przepraszam - powiedział poklepując Finkcje po ramieniu - Możesz odejść.
Kobieta chciała coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnowała, bo widziała jak bardzo Philip jest zdenerwowany. Wyszła z jego gabinetu.
(on miał umrzeć, ale za najpóźniej trzy miesiące!) o to ci chodziło? bo on nie umarł jeszcze, nie? pomieszało mi się.
Philip po dłuższym rozmyślaniu postanowił wybrać się do Twierdzy i osobiście zbadać sprawę. Gdy chciał już wychodzić, usłyszał jakieś hukniecie dobiegające za jego pleców. Odwrócił się i ujrzał, że na jego biurku leży kartka, która lekko dymi. Wziął ją do ręki, był to list, który brzmiał następująco:
"Spotkajmy się w Stonehenge za godzinę. Paul."
hmmm....
***
- Nareszcie, cholera! - wrzasnął mężczyzna w czarnym, mokrym od deszczu płaszczu, gdy z pociągu wyszła wysoka, rudowłosa kobieta.
Mężczyzna zerwał się i złapał dziewczynę za biodra po czym ucałował ją, jakby był to ślubny pocałunek.
- To takie sentymentalne... - powiedział znajomy głos za nimi.
Oboje odwrócili się w stronę objadającego się keczupowymi chrupkami, grubego mężczyzny, przy którym stały dwie, wysokie osoby w skórzanych kurtkach z uniesionymi, ciemnymi różdżkami w swych trzęsących się od zimna panującego na peronie rękach.
- Oh... - powiedział gruby mężczyzna z chrupkami w ustach, a para zadrrzała, gdy jego ochroniarze zwrócili różdżki ku nim. - Jak to się mówi? A... - przypomniał sobie - Para nie do pary...
Paul i Melinda, tuż po śmierci żony zabawiasz się z innymi charłakami? Mmmmh... - odparł, wkładając chrupki do buzi - Niejłuadnieh. - wymamrotał, po czym powtórzył z pustą buzią - Nieładnie. - pokiwał palcem, co oznaczało ,,nie''.
- To nie ja wybijam wszystkie szlamy z ciała pedagogicznego Ryffiondu... Nie ja... - powiedział ostrym głosem Paul, po czym złapał dziewczę ponownie i wykrzyknął - Deportis!
Nagle para zniknęła w smugach ciemnego dymu, który spowodował u grubego mężczyzny kaszel.
- Złajdźcie ich. - powiedział jedząc ostatnie chrupki.
Paul i Melinda przenieśli się do Stonehenge, tam czekał już na nich Philip. Paul wyjął z pod płaszcza różdżkę i wyczarował pole ochronne wokół kamieni.
- Witaj Philipie, mam nadzieje, że nie czekasz długo? - zapytał z uśmiechem na twarzy.
Mężczyzna nie odpowiedział, tylko uważnie przyglądał się Mirandzie, jakby chciał wyczytać jej myśli. Na jego twarzy pojawiło zdziwienia, a zarazem przerażenie.
- To niemożliwe. - krzyknął.
- A jednak. - powiedziała Miranda, która napiła się jakiegoś napoju. Po chwili przemieniła się w swoją prawdziwą postać. Kobieta była tak naprawdę Alexą, która wcale nie zginęła. A Ron zabił wtedy wyczarowanego przez Paula sobowtóra swojej żony.
- Cóż... sądzę, że yyy... zastanawiające, a więc jednak Ronald Rubill jest po naszej stronie? - odparł głęboko zdziwiony, a zarazem zmieszany Philip. - To... Ale jak? Jak? - próbował to dopuścić do siebie.
- Cała ta operacja miała na celu udowodnienie Edwardowi, że Ronald jest jednak po jego stronie. Jednak wciąż zdenerwowany tym faktem, gdy już ,,udowodniliśmy mu'' - odparł Paul pokazując cudzysłów palcami i kontynuował - że Ronald jest ufny mu, wysłał mały patrol, który znalazł jakiś trop na nas, przed chwilą się o tym dowiedziałem, więc niewerbalnie wyczarowałem w przedziale Alexy pociągu eliksir z karteczką, by go wypiła i udawała Mirandę Soob, znaną patrolowi charłaczkę. Przywiodłem cię tu, by wyjaśnić ci wagę sytuacji i wieczną ochronę Skrzydła Gryfa. - Paul podszedł do Philipa i powiedział głosem drrzącym - Podobno twój wnuk trzyma z łowcami Skrzydła...
- Tak to niestety prawda - posmutniał Philip z oczu poleciały mu łzy. Nagle coś sobie przypomniał - Ja na Rona rzuciłem pieczęć śmierci.
Małżonkowie usłyszawszy to, nieco się wystraszyli, nie spodziewali się takiego obrotu sprawy.
- Jesteś pewien, że rzuciłeś je poprawnie? - zapytała Alexa.
- Niestety tak - odpowiedział Potter.
- Ale to nie jest niebezpieczne. - szybko się poprawił - Bo przecież i tak było mu gotowe umrzeć za miesiąc, teraz ma już trzy miesiące życia.
- No tak... - odparł Paul.
Alexa cała w łzach rozejrzała się, jakby wzrokiem wyszukiwała Ronalda.
- A ten wasz cały Felix Rubill. Musicie się nim zająć. Ma w rękach część Skrzydła Gryfa, a sam nie jest pewien co to oznacza. Chłopak jest w niebezpieczeństwie, a jak zresztą słyszałem, opiekunem w jego sierocińcu jest niestety - odparł Philip zmieszany - Och... Edward, jeden z przywódców Inkwizycji. A w imię Skrzydła, obawiam się, że walczyć gotów byłby na śmierć i życie choćby z tysiącami je broniących magów i... wygrałby...
- W takim razie musimy odwiedzić Ryffiond - zasugerował Paul. - Ale za nim to zrobimy musimy zejść do podziemi Stonehenge.
- Przecież przez kilkaset lat próbowano się tam dostać, ale nikt nie znalazł przejścia - odparł Philip.
Alexa sięgnęła do swojej torebki i wyciągnęła z niej jakiś skórzany dziennik. Dała go swojemu mężowi, a on zaczął przewracać kartki. W końcu znalazł odpowiednią stronę.
- Mam. - rzekł pokazując Philipowi treść zawartą na stronie. Jako jedyny z tej trójki znał ten wymarły język, który był tam zapisany.
zapraszam!
http://www.filmweb.pl/film/Avengers%2C+The-2012-371515/discussion/Stwórzmy+nowe+ uniwersum%21,1472024
***
Po wieczornej kolacji wszyscy uczniowie mieli się zgłosić do gabinetu dyrektora Gllindera oraz trzech nauczycieli: Willsa, Becketta i Forman. Każdy dom miał wydzielonego profesora. Felix i jego przyjaciele mieli się zgłosić do nauczyciela OPCM.
- Nie rozumiem po co Quixin też są przesłuchiwani, przecież to oczywiste, że nie zniszczyli swojego Pokoju Wspólnego - powiedział niezadowolony Felix.
- Brombartty jest...hmm...był z Quixin - odparł Ryptemliusz.
- Naprawdę myślicie, że to on mógł zrobić. Przecież zniknął ze szkoły po tym ataku na mnie.
jak masz wenę na jakiś dłuższy tekst, to pisz bo ten rozdział trochę się przeciąga
dobrze by było jakby Mr_MarQx z powrotem zaczął pisać i jeszcze ktoś