Nie cierpię krzykliwego, histerycznego kina, a problem w tym, że film Lee Danielsa robi wszystko, by patologia do piątej potęgi widza wyjątkowo męczyła. Bohaterka musi więc zostać bezbronną ofiarą, być brutalnie poniżana, a najlepiej jak wszyscy sprzeciwią się wobec niej.
W histerii zdaje się jest metoda – od początku losami bohaterki mamy się przejąć, współczuć jej, pokochać ją. Osobiście podobnymi zabiegami gardzę, tym bardziej, że twórcy prędzej czy później chcą nas omamić opowieścią o dochodzeniu do sukcesu. Nawet jeśli w tym przypadku ten sukces oznacza tylko normalne i godne funkcjonowanie w społeczeństwie…
Prawdę powiedziawszy dopiero końcowa część filmu ma szerszą i szczerą wymowę. Gdy dziewczyna z klasy Clareese zaczyna dyskutować nad tym kim chcą być w przyszłości ujawnia swą empatię, a matka w końcowej spowiedzi zalewa się łzami film staje się naprawdę dobrym kinem. Opowieścią, gdzie każdy jest ofiarą systemu, każdy dźwiga się z ciężarem gównianego życia, któremu chce podołać. Ale wielu, mimo szczerych chęci się nie udaje. Szkoda, że ta wielkość przychodzi trochę zbyt późno…
Moja ocena - 5/10
Trochę się z Tobą muszę nie zgodzić odnośnie kwestii: "od początku losami bohaterki mamy się przejąć, współczuć jej, pokochać ją". Ja osobiście odniosłam wrażenie, że główna bohaterka jest uosobieniem pewnych cech antypatycznych: bardzo gruba, "czarna", mało inteligentna, nieporadna, z biedoty z Harlemu. Takich bohaterów przecież nikt nie chce oglądać, nikt nie interesuje się ich losami. Lepiej udawać, że ich nie ma, a popatrzeć sobie na piękne, szczupłe aktorki z falującymi włosami.
I mimo tego, iż główna bohaterka jest po prostu antypatyczna, pozbawiona uroku, można rzecz że beznadziejna, to warto czasem się zatrzymać i spojrzeć na los takich osób - skazanych na życiową porażkę.
"Dlaczego ja?" to kluczowa wg mnie kwestia tego filmu. Straszny jest los życia tej dziewczyny, jak odległy od schematów, którymi kino karmi nas na ogół.
Z tym "pokochać" to sie jednak zapędziłem :)
Jestem gotowy się zgodzić, miałem tylko zastrzeżenia do emocjonalnego szantażu jaki stosuje od początku reżyser - w pierwszych kilku minutach dziewczyna jest poniżona, zbita i zgwałcona. Od początku próbuje się brać widza na litość. Nie lubię podobnych banalnych chwytów, nic na to nie poradzę.
Ale ok, film jest w całkiem w porządku.
Trzymaj się !!
Troche mnie dziwą wasze wypowiedzi, mówicie iż film w pewnych momentach jest głęboko, przerysowany. Gdyby film opowiadał tylko o jednej bójce, nikogo by nie tknęło. Film opowiada o wielu problemach, z różnych kategorii. Dziwi mnie trochę koletax twoje zdanie : I mimo tego, iż główna bohaterka jest po prostu antypatyczna, pozbawiona uroku, można rzecz że beznadziejna, to warto czasem się zatrzymać i spojrzeć na los takich osób - skazanych na życiową porażkę. " Nikt nie jest skazany na porażkę, wyżej wymieniłaś że jest gruba , czarna i mało inteligentna. Otóż nie, jest po prostu nie douczona.
Mówiłam o pierwszym wrażeniu, jaki odnosi się na początku filmu, o tym, że bohaterka główna jest uosobieniem tego, co w naszym społeczeństwie jest częściej odrzucane niż pożądane. Z czasem poznajemy ją i powierzchowne wrażenia tracą na wartości, za to widzimy jej miłość do dzieci, którą zapewne miała w głębi ciągle, to że szybko się uczy i umie walczyć, jest empatyczna i marzycielska, co pozwoliło jej przetrwać najgorsze chwile.
Z początku odniosłam wrażenie, że była skazana na porażkę, nie ogarniałam tego co się jej przytrafiło, ba, nawet opiekunka społeczna czy nauczycielka nie ogarniały tego tak na prawdę - ona chciała, żeby oddała dzieci!
To Precious musiała walczyć, bo nikt nie mógł jej pomóc. Musiała odciąć się od matki, która powinna być jej opiekunem, od ojca gwałciciela, od zła, i za każdym razem jej świat się walił. Da się żyć z AIDS, ale co to jest za życie? Pozna w końcu swojego królewicza z marzeń i co? Czy to jest życie będące przeciwieństwem porażki?
A jednak jej wola trwania i przeżycia jak najdłużej jest tak silna, chęć poznawania świata i uwolnienia się z toksycznego środowiska, z toksycznego stada ogromna bo powoli poznawała, że gdzieś tam jest coś więcej, czego życzę wszystkim, którzy pozwalają swoje ja zamknąć w chemicznej rodzinie, chemicznym środowisku - żeby każdy, mimo uszczerbków i ran jakie pozyskał wcześniej, potrafił je udźwignąć i zawalczyć o siebie od początku. Dla mnie o tym jest ten film.
Masz rację Koletax w kwestii tego odcięcia się od otaczającej rzeczywistości. Trwając w niewyobrażalnie wręcz złym, patologicznym środowisku - jej sposobem na przeżycie było takie wyłączenie się. To tak jak małe dzieci, które zamykają oczy, gdy dzieje się coś złego, bo przecież gdy one nie widzą świata, to świat ich też nie widzi - znikają. Ona natomiast zamykała oczy i widziała całkiem inny świat, w którym była piękna, szczęśliwa i uwielbiana. Precious chciała, żeby ktoś do niej dotarł, pomógł jej i o tym mówiła w początkowej scenie w klasie. W pewnym momencie zdała sobie jednak sprawę z tego, że musi pomóc sobie sama i dlatego wybrała się do tej szkoły eksperymentalnej. Nie była głupia, jej trwanie z złym było wynikiem odbytej traumy. Czy w ogóle ktoś jest sobie w stanie wyobrazić jej położenie, ciągłą przemoc, z którą właściwie wzrastała od kołyski? Tym bardziej jej optymizm, opanowanie, chęć życia są godne podziwu. Nawet w chwilach, w których wydawało się, że gorzej być nie może, dowiadywała się o kolejnych problemach. Film skłania do refleksji. Niewątpliwie.
Całkiem w porządku na 5/10 ? Nie uważam się za krytyka ale widziałem w życiu kilka filmów i moim zdaniem film zasługuje na więcej choćby za rolę Gabourey Sidibe.
Moim zdaniem ten film pokazuje wszystko w nieco krzywym zwierciadle. Jest wiele momentów, gdzie mimo całej dramaturgii sytuacji trudno powstrzymać śmiech (nawet teraz mi się chce śmiać jak przypominam sobie niektóre sceny). Tak jak powiedział Marek Konrad pomiędzy dramatem a komedią jest cienka granica. Tutaj na prawdę można było doszukać się wielu elementów humorystycznych. Nie wiem czy było to celowe czy nie. Być może są osoby, które przepłakały cały film. Dla mnie to nie jest ten rodzaj emocji, który mną porusza, ale cieszę się, że taki był mój odbiór tego filmu, bo była to pewna przeciwwaga dla wszystkich patologicznych kwestii, które film poruszał. W ogóle świetna rola Monique. W każdej scenie z nią dosłownie bałam się co się zaraz wydarzy. Podsumowując: film przerażający, ale ukazany tak, aby dało się to 'przełknąć'
Bardzo zainteresował mnie Twój wpis, a to dlatego, ze sama mam alergię na nadmiar patosu czy wpychanie widzom na siłę ckliwych historyjek. A mimo to film bardzo mi się podobał, ale nie odniosłam ani razy wrażenia, że ktoś na siłę, celowo wyolbrzymiając jakieś zdarzenia chce zmusić mnie do odczuwania litości czy wzruszenia losem bohaterki.
Dzięki Tobie zastanowiłam się dlaczego, mimo nienawiści do przegadanych filmów ten tak cenię?
Napiszę to, co przychodzi mi na myśl jako pierwsze. Więc przede wszystkim siłą filmu jest w moim odczuciu narracja - ta wspaniała pierwszoosobowa narracja, to jak bohaterka tym cudownie beznamiętnym tonem opowiada swoja historię. Ten ton, nie histeryczny czy łzawy, a twardy beznamietny trzyma nas na ziemi i dzięki tej narracji wiemy, ze nie mamy do czynienia ze skrzywdzoną ckliwą pensjonarką.
A także dzięki znakomitej grze. Jestem zachwycona sposobem w jaki zinterpretowała rolę Gabourey Sidibe. Nie ma w jej grze miejsca na zmuszanie widza do litości, kokieterię - jest tak naturalna, jakby opowiadała o sobie. Do tego pierwszy raz zamiast zwiewnej eterycznej istoty w rozmiarze 0, której każdy współczuje gdy tylko spojrzy na śliczną buzię mamy nieatrakcyjną dziewczynę, a to coś nowego i prawdziwego. Jakbym zobaczyła na jej miejscu śliczną buzię jakiejś eterycznej gwiazdki pewnie film nie byłby dla mnie tak wyjątkowy - w końcu śliczne buzie mamy w kazdym amerykanskim filmie.
I rzecz trzecia - ta historia nie wydaje mi się przedramatyzowana - rzecz dzieje się w slumsach w Stanach, ale nawet włączając wiadomości w Polsce możemy usłyszeć podobne historie. A jak poczytasz o dzieciakach w polskich domach dziecka- tych zabranych z patologicznych rodzin - to okaże się, że takie historie, a nawet dużo gorsze zdarzają sie i w Polsce - zdarzają się wszędzie.
A przecież ani historia Clareece, nie jest przedramatyzowana ani jej zakończenie aż tak moralizatorskie i piękne. To historia o dziewczynie ze slumsów, której nikt nie dał szansy więc nie wiedziała, że może się podnieść. A kiedy ktoś pokazał jej, że może - podniosła się, ale nie by wieść idealne życie w domku z ogródkiem. Po prostu stało się to co dzieje się w życiu - coś łatamy, coś gdzie indziej się rwie, dostajemy kopa, wstajemy. A clareece tylko nauczyła się wstawać, zamiast leżeć i czekać na kopniaki.
Ale przecież nie ma tam moralizatorskich przemówień, łatwych rozwiązań, wzniosłych momentów w stylu pojawienia się księcia z bajki, pogodzenia z matką, wsadzenie ojca do więzienia, Clareece nie idzie na Harvard. Historia urywa się w momencie, w którym wiemy jedno - że dostała szansę, że spróbowała żyć. I nic więcej, ale raczej nie spodziewamy się w jej życiu spektakularnych sukcesów, zmiany w księżniczkę czy arystokratkę.
To prosta historia, która mogła zdarzyć się wszędzie i niestety wszędzie się zdarza. Ktoś tylko pokazał jak może się taka hisltoria skończyć, jeśli bohaterka trafi na mądrych ludzi.
a dzięki świetnemu pomysłowi na narrację, cudownej kreacji aktorskiej ten film jest naprawdę godny polecenia.
Osobiście nie wiem, ja historię o gwałcie kazirodczym można by opowiedzieć mniej dramatycznie- ale jak dla mnie dramatyzmu jest tyle ile trzeba by historia była wiarygodna - ani za dużo, ani za mało. A na pewno mniej niż w historiach wielu dziewczyn z polskich domów dziecka.
No i - nie rozumiem czemu tak niektórych razi jej tusza - wszędzie mamy piękne, chude aktorki, raz zobaczyliśmy jedną patologicznie otyłą i wrzask jaki to cios dla naszego poczucia estetyki - spokojnie na angeliny jolie jeszcze się napatrzymy, dajmy szansę jednej grubasce, w końcu jest naprawdę dobra.
Dzięki za ten wpis Grifter, zmusił mnie do refleksji nad moim patos radarem wychwytującym tanie hoolywodzkie zagrywki. A jednak w tym filmie ich nie dostrzegam :)
Ja z kolei Ci dziękuje za kontrę mej wypowiedzi. To jedna w najlepszych (a może i najlepsza) odpowiedź w stosunku do moich postów odnośnie filmów, od hen, hen czasu. Mój komentarz jest zbędny. Twe słowa mówią same za siebie. Pozdrawiam serdecznie !!
"Ale przecież nie ma tam moralizatorskich przemówień, łatwych rozwiązań, wzniosłych momentów w stylu pojawienia się księcia z bajki, pogodzenia z matką, wsadzenie ojca do więzienia, Clareece nie idzie na Harvard. Historia urywa się w momencie, w którym wiemy jedno - że dostała szansę, że spróbowała żyć. I nic więcej, ale raczej nie spodziewamy się w jej życiu spektakularnych sukcesów, zmiany w księżniczkę czy arystokratkę."
Zgodzę się że nie ma najtańszych chwytów, w stylu pogodzenia z matką, wymiany uścisków itp. ale jednak...
kilka scen jest mocno przesadzonych np. gdy wchodzi z noworodkiem do domu i rozpoczyna się walka z matką, to zaczyna się robić komicznie - uderzenia jak w Rocky'm, potem dodatkowo upadek z dzieckiem na schodach i to nie wszystko bo już leci TV, ale w ostatniej chwili bohaterka unika odbiornika, nieee! Troszke za dużo hollyvoodoo w tych scenach.
Również dałem 5/10, film porusza ważne kwestie, podane to jednak troszkę w stylu talk show Oprah, też nie lubie wymuszania współczucia, a tu niestety jest tego aż nadto. Na minus jeszcze, za dużo moim zdaniem narracji z offu.
Plus to oczywiście rola matki i tylko dzięki Mo'nique ostatnia scena jest tak mocna (przynajmniej dla mnie była mocna).
"Po prostu stało się to co dzieje się w życiu - coś łatamy, coś gdzie indziej się rwie, dostajemy kopa, wstajemy. A clareece tylko nauczyła się wstawać, zamiast leżeć i czekać na kopniaki." to co w tym fragmencie opisałaś jest według mnie kwintesencja całego filmu. Brzydka, niewykształcona, zaniedbana, katowana, otyła dziewczyna. Wykorzystywana przez wszystkich, pozbawiona niemal wszystkiego, co jest potrzebne do życia. Nieprzyjemnie ogląda się takie historie. Trudno jest nawet o nich słuchać. Wszyscy czekają na jakieś szczęśliwe zakończenie, że pojawi się ten książe i pokona jej problemy z równą łatwością i gracją jak bajkowego smoka. Nie pojawia się książe, czy nawet jakiś niezdarny rycerz. Kopanej przez życie dziewczynie pozostaje tylko przybranie jakiejś zbroi, która pomoże jej odpierać te kopniaki i się po nich podnosić. Dzięki temu zakończeniu, film niemal całkowicie przeciwstawia się motywowi kopciuszka - nie na każdą pokrzywdzoną czeka książe.
"film niemal całkowicie przeciwstawia się motywowi kopciuszka - nie na każdą pokrzywdzoną czeka książe." - ja również tak uważam i nie ukrywam, że tego najbardziej się obawiałem.
Swoją drogą zastanawiam się jak niesamowicie wysmakowanym odbiorcą kinematografii trzeba być lub inaczej ile filmów w swoim życiu trzeba obejrzeć, by w zgodzie z samym sobą ocenić ten film na 5 w 10-cio stopniowej skali ocen. Może po prostu z filmami jest tak jak z adrenaliną w czasie skoków ze spadochronem - przy setnym adrenalina nie osiąga w krwiobiegu nawet połowy początkowego stężenia. Mnie osobiście ten obraz bardzo ujął i zdecydowanie jestem z grona tych, "które większośc filmu przepłakały", a to dlatego, że moja męska wrażliwość została bardzo silnie poruszona. Być może przez niektórych film został odebrany jako parabola, ale to właśnie ten zabieg pozwolił wstrzasnąc widzem (mną mianowicie) wystarczająco mocno. Nawet jeżeli historia ukazana w filmu mogła momentami wydawać się nieco przerysowana, to ja w zupełności to wybaczam, gdyż cel uświęca srodki, a w tym przypadku "godne życie" przyznacie jest wystarczajaco szlachetnym celem.
"For precious girls everywhere" - znamienita dedykacja na koniec pod która się podpisuję obiema rękami!
Pozwolę sobie na jeszcze przytoczyć słowa Tupac'a Shakur'a, które notabene doskonale wpisują się w tą problematykę z racji biografii samego autora jak i treści "Kobieta Cie urodziła - więc nie masz prawa żadnej poniżyć".
To pierwsze forum na filmweb, które podczas czytania "zmusiło" mnie do aktywnego udziału i tym samym popełnienia dziewiczego postu za co wszystkim powyżej serdecznie dziekuję, a Królikowi w kapeluszu w szczególności i personalnie, bo jego post czytałem z zapartym tchem. Chapeau bas!