Dziś miałem okazję dokończyć czytanie książki Marka Bowdena Black Hawk Down.
Kilka lat temu oglądając ten film wydał mi się on przydługawy, za dużo w nim było strzelania, ogólnie wydał mi się nijaki – taki typowo „Hollywodzki”.
Dziś po skończonej lekturze obejrzałem go jeszcze raz, no i cóż odebrałem to wszystko całkiem inaczej.
Oglądając film przed oczami miałem Ridley’owski obraz zaś w głowie historię przedstawioną przez Bowdena. Zrobiło to na mnie piorunujące wrażenie.
Film jest jaki jest, ale książka po prostu miażdży. Polecam każdemu kto lubi dokument przedstawiony troszeczkę w inny sposób.
*spoilery!*
Film wywarł na mnie ogromne wrażenie w sensie pozytywnym, ale jednocześnie przytłoczył. Krótki wstęp, poznajemy bohaterów i nagle skok w przepaść.... straszliwy chaos,bohaterowie, których ciężko odróżnić - kto dowodzi? kto jest gdzie???? co to za odcinek? Nie pomaga fakt, że wszyscy w mundurach wyglądaja jak klony, przynajmniej Deltę od Rangers odróżnić łatwo, no to jakiś sukces, poza tym sieczka, sieczka! jakoś ogarniałam ale, Chryste, oczy bolały, mózg parował :D
Wkurzało mnie to, że tak wiele pytań pozostało bez odpowiedzi więc sięgnęłam po książkę.
I w tym jednym się z Tobą zgadzam. Po przeczytaniu książki film staje się niesamowicie przestrzenny, mózg dogrywa to, czego nie ma w filmie, fabuła nabiera prawdziwego, ludzkiego wymiaru - te wszystkie drobiazgi, jak scena, w której Hoot zdejmuje z kokpitu rozbitego śmigłowca hokejowy kask i trzyma go w rękach, wcześniej przyjęta z przymrużeniem oka, teraz po prostu miażdzy... Ktoś obrywa paskudnie i kona... epizod, sekundy w filmie zaraz, zaraz... to Kowalewski, cichy chłopak, nazywali go Alfabet, bo nie potrafili wymówić nazwiska...
Wszystkim fanom filmu polecam: Mark Bowden Black Hawk Down.