Helikopter w ogniu

Black Hawk Down
2001
7,8 319 tys. ocen
7,8 10 1 318528
7,4 39 krytyków
Helikopter w ogniu
powrót do forum filmu Helikopter w ogniu

Krwawa Niedziela

ocenił(a) film na 7

Na jednym z bloków został namalowany obrazek: palma rosnąca na plaży, tuż przy błękitnym oceanie. Jest to malunek dość niewyraźny - przykryły go warstwy popiołu i ziemi, które przyniósł ze sobą wojskowy czołg.
Na obrazku widać jeszcze jedno: zatarty napis "Somalia".
Ujęcie, w którym widać ten obraz, mówi wszystko o miejscu niesławnego konfliktu z początku lat 90 zeszłego stulecia. Niegdyś piękny, dziki kraj jest dziś ruiną, którą czas i człowiek niszczą coraz bardziej.
Mimo gorącego klimatu, w Somalii słońce, przynajmniej metaforycznie bardzo rzadko świeci.

Interwencja wojsk amerykańskich w stolicy Somalii, Mogadiszu zakończyła się spektakularną klęską. Żołnierze i dowódcy, pewni siebie, sądzili że opanują wojnę domową i schwytają islamskiego przywódcę Aiditi w ciągu jednego dnia, ba, nawet godziny. Tymczasem okazało się że chłopców z elitarnych jednostek Delta Force i Rangers, latających nowoczesnym helikopterami typu Black Hawk, pokonuje somalijska milicja. Kilkunastu zabitych, kilkudziesięciu rannych i plama na honorze - oto bilans amerykańskich strat pewnej niedzieli. Ofiar po stronie somalijskiej, "chudzielców" nikt nie liczył.

Właśnie ich przestawia w pierwszych ujęciach filmu Riddley Scotta, "Helikopter w ogniu" Sławomir Idziak, znakomity operator, twórca zdjęć do m. in. "Dowodu Życia". Ta scena, choć krótka, jest bardzo intensywna i zapada w pamięć.
Do zrobienia zdjęć Idziak używa niebieskiej przesłony, która niemal ujednolica wszystkie kolory afrykańskiego państwa. Widzimy ciała zmarłych oraz żywych, którzy wyglądają jak umarli, z powodu choroby głodowej i wszechobecnej bladości. Somalia to jeden z biedniejszych krajów Trzeciego Świata. Głód, pragnienie, strach - z nich zbudowana jest codzienności mieszkańców. Idąc ulicą Mogadiszu można bez kłopotu kogoś zabić, albo samemu zostać zabitym. W mieście obowiązuje tylko jedna zasada: przetrwa najsilniejszy. W tym konktekście jest to ktoś, kto należy do milicji lub po prostu ma broń

Właśnie do takiego świata wkraczają żołnierze. Liczą że szybko uporają się z buntownikami. Jednak ich nadzieje szybko się rozwiewają, gdy helikoptery Black Hawk stają w płomieniach, a oni sami są skazani na umiejętności, niezawodność amunicji i szczęście.

Zdjęcia to niewątpliwie największa zaleta filmu. Przez ponad dwie godziny można podziwiać pracę Idziaka i jego zespołu. Kamera jest wszędzie: przed, za, nad i pod bohaterami. Fotografuje ich pod każdym kątem i w każdej sytuacji. Znakomite ujęcia oraz całe sceny budują napięcie, ale jednocześnie nie stwarzają poczucia chaosu. Szybkie cięcia i zmiany kręconych bohaterów nie sprawiają że widz się gubi.

Akcja sama w sobie jest mało pasjonująca, chyba że akurat się lubi filmy wojenne. Aby obejrzeć w całości "Helikopter w ogniu" trzeba mieć też mocne nerwy i być odpornym na widok krwi. Riddley Scott tradycyjnie już ("Gladiator", "Hannibal") i z upodobaniem pokazuje żołnierzy nie tylko od zewnątrz. Jest niezwykle dokładny i precyzyjny w prezentowaniu odciętych części rąk, przepołowionych korpusów i litrów amerykańskiej krwi, którą nasiąkła somalijska ziemia.
Należę do widzów o mocnych nerwach i mnie nie raziły drastyczne widoki, uważam że ujęcia pokazujące rany i okrutną śmierć Amerykanów ("dziwnym" zbiegiem okoliczności to właśnie ich ciała - całe czy w kawałkach - widać najczęściej) są w pełni uzasadnione. Ale nie każdy może znieść makabryczne sceny, warto mieć ten fakt na uwadze przed wyjściem do kina.

"Helikopter w ogniu" to dobry film, ale nie rewelacyjny. Doskonała niemal forma i wierność faktom zastępuje to, co jest największą zaletą wszystkich obrazów: wciągającą fabułę, która budzi emocje takie jak wzruszenie, radość, smutek. Trudno też identyfikować się z którąkolwiek z postaci, co również obniża poziom filmu.
Bohater "Helikoptera..." jest zbiorowy i do pewnego stopnia anonimowy. Mimo że żołnierze mają imiona, nazwiska i stopnie, to w ogniu bitwy zlewają się w jedną, zakurzoną, brudną masę. Nawet dobre role Josha Hartnetta i Ewana McGregora nie są w stanie zindywidualizować bohaterów i odróżnić ich od reszty.
Przez ponad dwie godziny widz obserwuje zmagania dzielnych amerykańskich chłopców, nie czując więzi z żadnym z nich. Dlatego też historia nie jest specjalnie wciągająca.

Nowy film Riddleya Scotta to gratka tylko dla wielbicieli gatunku. Lepiej poczekać aż pojawi się na kasetach wideo, bo wtedy będzie można przewinąć niektóre - nudne bądź makabryczne - sceny. Przystojniaków McGregora, Hartneta i Blooma nie widać często, a jeśli już to w pełnym umundurowaniu, więc i damska część widowni może się zawieść.

ocenił(a) film na 9
Ola

cuda operatorskie i chłopcy w mundurach
Fakt, Idziak wyprawia istne cuda z kamerami, nie wiem dlaczego nie dostał za to Oscara. W każdym razie jest tu mnóstwo ujęcięć, które rzeczywiście są doskonałe.
Scenka, gdzie upada jakiś żołnierz, a ma sie wrażenie jakby operatorowi kamera z rąk wypadła na ziemię...
Zresztą można poczytać i usłyszeć mnóstwo historyjek opowiadanych przez Idziaka, jak to o mały włos a by ich podmuch z helikoptera strącił z dachu, bo piloci zamiast 15 metrów podlatywali na 5 metrów.
czy też o tym, jak na Idziaka zaczęły spadać gorące łuski, a Ridley widząc to , postanowil dodtać taką scenkę do filmu, przez zo możemy zobaczyć jak eversmannowi wpada łuska za kołnierz.
Czyt też o tym, jak prawie pocisk urwał głowe Ewanowi McGregorowi, bo sznurek był za długi i poscisk wybuchł za wcześnie i nie tam gdzie trzeba...
A Andrew Lesnie chyba nie miał takich przygód ;-)

Co do bohatera zbiorowego - z jednej strony może to i dobrze, ze nie skupili się na jednym bo znając ich, na pewno dorobiliby wtedy jakąś historyjkę, pewnie love story - np. zakochali by żołnierza w jakiejś somalijce albo pielegniarce i mielibyśmy Pearl Harbor 2 - mo=isja w Somalii. ;-)
Natomist co do tego, że "Przystojniaków McGregora, Hartneta i Blooma nie widać często, a jeśli już to w pełnym umundurowaniu" -
widac ich tam trochę, ale zazwyczaj są brudni albo zasypani ziemią (patrz: McGregor) , ew. nieprzytomni (patrz. Bloom). Tak to już jest.
A czy damska część widowni będzie zawiedziona? Zalezy na co liczyła - ja byłam zadowolona, bo nie szłam na film dla aktorów.
A poza tym - no coż,
mundur też ma swój urok ;-P