Film może byłby niezły, gdyby nie natrętne moralizatorstwo. Z czwórki bohaterów tylko ksiądz okazuje się porządnym człowiekiem, pozostałych trzech to oszuści bądź - w najlepszym razie tchórze i oportuniści.
Biorąc pod uwagę, że Jerzy Stuhr niemal we wszystkich swoich rolach jest cwaniaczkiem lub obłudnikiem (odwieczne pytanie: na ile gra samego siebie?), powiedziałbym, że film zanadto pachnie Stuhrem.
Na pewno nie tylko ksiądz okazuje się porządnym człowiekiem. Także przemytnik poświęca się w imię miłości. To pozostali dwaj, jak pokazuje zakończenie umierają duchowo. A co w ogóle znaczy stwierdzenie: "film zanadto pachnie Stuhrem."?
Bardzo dziwna szufladka - "pachnie Stuhrem". Dla mnie ta szufladka jest bardzo wysoko. Co do moralizatorstwa, taka jest koncepcja tego filmu. Reżyser ma prawo przekazać takie treści, jakie chce i w takiej formie jakiej chce. Mnie to odpowiada i uważam "Historie miłosne" za jeden z lepszych filmów. Pozdrawiam.
Ty chyba nie za bardzo zrozumiałeś co ukazywał film. On m.in. pokazywał, jak trudno jest przezwyciężyć trudności w przeciwstawieniu się dotychczasowym warunkom życia. każdy z nich musiał coś poświęcić - ksiądz kapłaństwo, pułkownik - pozycję w wojsku, adiunkt mógł zaryzykować reputacją na uczelni, a więzień schował w dupę swoją dumę, która mogła się odezwać po tym jak wyrolowała go żona. dla ludzi w średnim wieku, którzy mają ułożone życia każdy z tych przypadków jest trudny do przezwyciężenia. stąd nie możemy oceniać ich z góry i surowo. każdy tęsknił do swej miłości, ale nie każdy potrafił z nią zespolić się w jedno. to jest najpiękniejsze w tym obrazie - jedni wygrywają wszystko, inni zostają w samotności na poziomie minus 1.
i jeden mega ważny cytat (rozmowa z adiunktem zaraz po tym jak opuścił windę)
- to ja już umarłem?
- nie....żyje pan, ale co to za życie?
Ty chyba nie za bardzo zrozumiałeś, co miałem na myśli pisząc o "natrętnym moralizatorstwie". Chodziło mi o to, że autor do roli "porządnego człowieka" wybrał tylko księdza, tak jakby nie mógł nim być np. pułkownik, a ksiądz tchórzem i oportunistą (co dość często się zdarza). W wyborze takim upatruję konformizmu i klerykalizmu.
no faktycznie coś w tym jest. Niemniej pułkownik nie miał wyjścia, z resztą od początku do końca był oportunistą i tak została pokazana ta historia.
Na Twoją korzyść przemawia fakt, że otoczenie księdza bardziej chciało mu pomóc, niemniej ja - przy całym moim ateizmie i antyklerykalizmie - uważam, że to nie był taki wielki minus. Fajnie były pokazane uwarunkowania życiowe wszystkich postaci i trudności jakie napotykali w zjednaniu z miłością. Trochę wyłączyłem myślenie ideologiczne skupiając się na poszczególnych postaciach i ich dylematach. Dla mnie film był bardzo wartościowy
Przesada z tym klerykalizmem - kościół jest ukazany jako machina do obsługi wiernych i pochylenie się nad najsłabszym wzbudza niezrozumienie (vide scena z biskupem gdy ksiądz odrzuca kapłaństwo) a wręcz niechęć (prośba o modlitwę) zerwanie z tą instytucją przybliża księdza do boga (scena gy mówi do krzyża)
Przecież przemytnik też się porządnym człowiekiem okazał, dwukrotnie wybaczył żonie i pomógł jej.
Ból dupy, bo ksiądz okazał się dobrym człowiekiem, no bo przecież oni nic nie robią tylko gwałcą dzieci.
Okazał się dobry bo olał teatrzyk dla prawdziwego niesienia dobra - kler w tym kraju w znakomitej większości jest taki jak na filmie grzech księdza ukrywają choć wiedzą... z innymi grzechami księży jest dokładnie tak samo... więc z tym dzieciaków gwałceniem (a właściwie ukrywaniem tego - dokładnie jak z bękartem księdza) to trochę przed orkiestre się wyrwałeś...