Istotnie - macie racje, wiele wątków nie pokrywa się z treścią książki, jednak za każdym razem, kiedy czytam te (w większości) bezsensowne posty, nasuwa mi się pewne pytanie: widzicie różnicę pomiędzy adaptacją, a ekranizacją filmową?
Ludzie nie widza w ogóle róznicy miedzy przedmiotem jakim jest ksiażka, a przedmiotem, jakim jest film. Od tego należałoby zacząć ;)
Och, uwielbiam ten argument. "Przecież książka i film rządzą się innymi prawami!" . Nie tak bardzo się różnią i Hobbit (książka) świetnie dałby się przełożyć na język filmu bez konieczności dokonywania tak drastycznych zmian.
KSIĄŻKA HOBBIT IDENTYCZNIE PRZEŁOŻONA - DOBRY FILM
OKEJ. MAMY PARENAŚCIE KRASNOLÓDÓW, KTÓRYCH MOGŁOBY NIE BYĆ, BO WYRÓŻNIAŁY SIĘ TYLKO DWA - THORIN I BOMBUR(BO GRUBY)
MAMY BEZBARWNE POSTACIE.
MAMY BITWĘ. A NIE, NIE BITWĘ, BILBO DOSTAJE W GŁOWE I SIĘ BUDZI.
DOWIADUJEMY SIĘ, ŻE GINIE THORIN, KILI I FILI. I TYLE.
Racja, świetny materiał na film.
Borysku, zacznijmy może od nieużywania Caps Locka.
Zacznijmy może od tego, że przy bitwie i Bilbie obrywającym w łeb aż prosi się o retrospekcję (mogłaby być nawet w stylu tego co było pokazane przy wspomnieniach o bitwie o Azanulbizar). Wprowadzanie zmian jest ok, ale z głową, natomiast niektóre z tych tutaj zostały wprowadzone bez pomyślunku i na odpierdziel. I dodanie kolorytu postaciom byłoby fajne, ale cóż, chyba PJowi coś nie wyszło, bo z tego co pamiętam to krasnoludy rozróżniają się tylko swoimi głupimi fryzurami i trochę zachowaniem u Bilba na chacie. I tyle, dalej mamy Thorina, mini Thorina i jego niepodobnego brata oraz resztę krasnoludów.
A u Tolkiena - czym się odróżniały? Pytam z ciekawości - czytałem Hobbita 20 lat temu i nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia - ot, baśń pozbawiona krwistych postaci (Władca zrobił - noc zarwałem, ale jak potem czytałem rzecz córce na głos, to zasnąłem). Głęboko się mylisz Eweczko (piękne imię) co do istoty rzeczy - OBOWIĄZKIEM (caps użyty w pełni świadomie) jest rycie fabuł, zmienianie ich, dostosowywanie do języka filmu. Natomiast - tu racja - niekoniecznie rozpychanie ich do granic możliwości, jak czyni to Jackson w Hobbicie
Ot, zgadzam się z obowiązkiem reżyserskim, czyli dostosowywaniem fabuły do języka filmu. Ale można zrobić to z sensem, jak przy Władcy Pierścieni (zmieniono sporo, opowieść pocięto i zdecydowano co trafi na ekrany, a co nie), albo bez jak przy Hobbicie.
Krasnoludy książkowe stanowią właściwie jednolitą grupę, z której odróżnia się Thorin (bo ma główną rolę do oglądania). A resztę wyróżnia tylko kolor kapturów :D
Jeśli film nie potrafi bronić się sam sobą i latającym Legolasem to raczej lepiej będzie jak wyratuje się pierwowzorem.
Ależ ja nie staram się wnikać w czyjkolwiek gust, nie mam na celu przekonywania innych, że film jest dobry, lub że taki nie jest. Chodziło mi wyłącznie o komentarze pokroju "W książce było tak, a tu jest inaczej". :)
Ekranizacja i adaptacja to jedno, jednak Hobbity PJa to filmy na motywach, ledwie związane z oryginałem. No i przy filmach, które bazują na nieoryginalnym pomyśle - nie uniknie się porównań.
hehehhe... W filmie było wszystko co w książce... A nawet ciut więcej bym powiedział.
Hm, jeśli jestem dobrze zorientowana to w książce był na przykład fragment z pogrzebem Thorina i ogólnym takim lekkim brataniem się - Thrandy oddaje Orkrista, Bard kładzie na piersi Thorina Arcyklejnot i dopiero Bilbo ucieka do domu. Gdzie jest ten moment?!
Widzimy różnicę. Widzimy też różnicę między "adaptacją" a "filmem na nielicznych motywach" ewentualnie"filmem inspirowanym". W "arcydziele" Pidżeja, gdyby zmienić nazwy własne
Jest też różnica między adaptacją, a adaptacją mającą na celu przedłużenie fabuły byle tylko nakręcić więcej i naciągnąć fanów na kasę. Równie dobrze mógł z Hobbita zrobić serial i opowiedzieć o tym jak Killi i Tauriel żyją se szczęśliwie wychowując swoje hybrydowe dzieci, a jak im przypasi to może sobie skoczą pod jakąś górę ścigać jakiegoś orka który podobno nie żyje już od 100 lat. Tak to adaptacje można ciągnąć w nieskończoność.
A mi się wydaje, że twórcy sami za bardzo nie wiedzieli co kręcą, co skutkuje kompletnym przemieszaniem konwencji. W jednej scenie oglądam grupę Mędrców staczających pojedynek ze starożytnym Złym i jego upiornymi sługusami, w drugiej oglądam błazna z ptasim gównem na głowie na saniach ciągniętych przez króliki.
ja książki nie czytałam, ale film jest super!!! zdecydowanie moje klimaty choć nie ukrywam że władca pierścieni bardziej mi się podoba :)
Co do oceny nie zgadzam się z Tobą, co do wymowy postu - absolutnie tak, adaptacja nie musi być zgodna fabularnie z oryginałem literackim - to jest inny język, inne środki wyrazu etc. Natomiast pozostaje pytanie - czy Jackson zrobił te nadmiary fabuły w celach artystycznych czy raczej komercyjnych? Interpretacja interpretacją, ale robienie z wątłej fabularnie książki 8 godzinnego spektaklu jest chyba jednak pewnym nadużyciem cierpliwości, zasobów finansowych i poczucia smaku widza - prawda?
nie kwestionuję celu Jacksona, być może był on czysto komercyjny, naprawdę nie mam zamiaru tego podważać. :)
Widzimy, ale oczekujemy od filmu lepiej napisanych dialogów. "Legolasie, mama cię kochała" - serio?
to, czy film jest słaby, czy nie, pozostaje w ocenie indywidualnej, pisałam wyżej.
to, że większość osób nie widzi różnicy między ekranizacją, a adaptacją, jest faktem.
co do dialogu z Legolasem, nie widzę w nim niczego dziwnego, biorąc pod uwagę jego rozmowę z Tauriel dot. matki.
Chyba nie, bo sporo osób czepia się tak istotnych rzeczy, jak to, że Azoga nie powinno być w filmie. To jest dla nich najważniejsze. A jeszcze o Legolasa się czepiają, tylko że... on w tej bitwie brał udział.
I chyba tacy ludzie zapominają, że Hobbit to książka płytka i dla dzieci. Choć przyjemnie się ją czyta, to ogromna przepaść dzieli ją od Władcy Pierścieni. Potrzeba było ogromnych zmian, pozostawiając oczywiście wątek wędrówki krasnoludów głównym wątkiem.
Nie było gadającej sakiewki -OK, nie było masy, masy piosenek- OK, nie było pewnych scen w Mrocznej Puszczy -OK, Bilbo schodzi do Smauga tylko 1 raz-OK, nie ma gadających zwierzaków-OK, itd.... nie kłóciłam się o prawa fizyki w 1 części Hobbita, absolutnie nie przeszkadzał mi spływ na taczce Thorina....ale na bogów to co zrobili w Bitwie Pięciu Armii, ile można ??? Film oceniam 8/10 z racji wykonania filmu, nie spełnił on moich oczekiwań ale tak zwyczajnie po ludzku - podobał mi się. Tylko, że tym razem nie przyklasnę temu co w tym filmie robiły postacie (książkowo nieistniejące). Dlaczego dostały tyle czasu? Zamiast Alfrida, Tauriel i Legolasa (który ma problem z grawitacją-perfidnie) wolałabym zobaczyć pogrzeb Thorina, inaczej zrobioną Bitwę, i żeby wytłumaczyli co się stało z Samotną Górą i skarbem. Ja wiem, ale jak ktoś jest nie w temacie to się nie dowiedział. Co, jak już ktoś na tym forum zauważył jest głupie, bo idą prze 3 filmy po ten skarb i co? Pstro.