Nikogo pod względem wieku nie oceniając. Nie snując wywodów o mądrości płynących z książki, bo ich tam ilość stosunkowo niespora. Patrząc przez pryzmat powieści i oczekiwań odnośnie realizacji "Hobbita..." - widzę ją właśnie w taki sposób jak w tytule. Całą nędzę "psują" piękna szata wizualna, dyscyplina elfiej i krasnoludzkiej armii, muzyka. Gry aktorskiej pozwolę sobie nie oceniać dosadnie - robili co mogli.
A wszystko (chyba) przez chęć zdobycia publiczności - i mamy wojnę bez krwi, pojedynek miłosny, postaci nie występujące w książce, ot choćby Legolas, ludzi po utracie miejsca i środków do życie, którzy jęczą jękiem zabawnym, bardziej przypominającym piaskownicę niż tragedię. Wolałbym rozwinięty wątek bitewny - np. pokazowa szarża Beorna czy krwawy atak wargów, czy też dodatkowe kilka oddechów z perspektywy nadlatującego nad miasto smoka, niż idiotyczne teksty tchórza udającego babę z wypchanym złotem dekoltem. Głupio śmieszne. Nie czułem klimatu wojny, tragedii, pożogi. Elfie czary nie zrobiły na mnie wrażenia.
Dobrze, że nie spaprano za bardzo Thorina Dębowej Tarczy.
Być może za lat 40 ktoś podejmie się ponownego nakręcenia "Hobbita" i zrobi to bez zbędnego upiększania i łagodzenia scen dla pozyskania dodatkowej widowni. Może nie będzie gimbastycznie, a nieco bardziej poważnie i klimat Śródziemia zostanie oddany pełniej, dosadniej.
Ogólnie - nie ma się co zrażać do całości, ale oczekiwałem znacznie znacznie więcej. Dostałem zbyt wiele papki, zamiast smakowitego i sytego kawałka kina.