Na wstępie swojej opinii, chciałbym zazanczyć, że jestem ogromnym fanem serii LOTR oraz Hobbita. Nie mam zamiaru porównywać tych zupełnie odmiennych filmów, tylko zwrócić uwagę na swoje spostrzeżenia i niemiały smutek w serduszku po seansie ostatniej części trylogii Jacksona.
Już rok temu, kiedy wychodziłem z kina po pustkowi Smauga, nie mogłem doczekać się kolejnej cześci Hobbita. Fantastycznie wykreowany świat Tolkiena, pokazywany z epickim rozmachem - to lubię! Wczoraj podczas maratonu moje pragnienie miało się ziścić. No i stało się. Przybyłem, zobaczyłem, posmutniałem. Na początku pragnę pozdrowić wielu widzów z sali nr 9 w Pasażu w Multi we Wrocławiu - odebraliście ten film podobnie jak ja, a niektóre sceny, które miały przejść do podniosłych momentów kina fantasy, wywołały zarówno u Was jak i u mnie śmiech. Trochę śmiech przez łzy, trochę z rozczarowania.
Przypomnijmy sobie np. scenę kiedy to Azog walczy w z Thorinem. Walka kreowana przez Jacksona na doniosły, kulminacyjny punkt. Szkoda, że wyszła parodia takiej walki. Azog sobie utonął, płynie pod Lodem, Thorin za nim maszeruje i patrzy mu w orkowe oczęta. Niestety on nie umarł i wbija mu miecz w stopę. No i jeszcze niczym wieloryb arktyczny, przebija się on przez lód i dalej się naparza z królem Krasoludów. No o krasalu o ksywie Kili nawet nie wspomnę, bo sceny z założenia "wyciskacze łez", wywołały sporo śmiech wśród ludzi. Szale goryczy przelał Legolas, który wbiegał po sypiących się kamieniach. Jak już przy tym zacnym elfie jestem - lot na nietoperzu też mózgo-miazga. No i pamietajcie, że "matka go kochała". Dobry moment to też "Nie" przetłumaczone na "Tak" (czy tam odwrotnie). Pewnie zabieg wymagany, ponieważ "polska trudna języka" i takie mamy czasem kwiatki jezykowe, ale trochę śmiesznie wypada. Ogólnie (w moim odczuciu rzecz jasna) przesadzono z podniosłością niektórych scen. Ba, wielu scen. Miało wyjść coś hiperdumego, megaepickiego, ultraniesamowitego. A wyszło jak wszyszło. Napiszecie, że Hobbit to nie LOTR, ok. Pierwowzory literackie zupełnie inne, Hobbit mniej mroczny zabawny, ok. WSzystko prawda, tak powinno być. Ale mam zupełnie osobiste wrażenie, że za dużo tej podniosłości w miejscu gdzie być jej nie powinno.
Przenieśmy się jeszcze do początków filmu i do niejakiego Pana Barda. Wystrzał ostatniej strzały, wprost w wyrwę pod pancerzem smoka? No czemu nie, ale żeby z syna zrobić stelaż? Jeśli o same zabawne przerywniki chodzi - zastrzeżeń brak, humor bardzo trafiony w me gusta (np. wjazd Daina na warchlaku). Gra aktorska - klasa światowa, Freeman świetny gość. Hmmmm to w końcu aktorzy - wszyscy dawali radę.
Sceny bitew - niby fajne, niby niezłe sieczki (np. Legolas i panna z Lasu robią), ale w znacznie starszych filmach ( ;) ) widziałem walki o wiele lepsze. W hobbicie jest troche chaos. Jest trochę chaotycznie. Nie ma spójności w akcjach walki, momentów to zapamiętania (jak np. we Władcy doskonałe sceny walk, kiedy przybywa Gandalf z chłopakami pod Helmowy Jar), polotu. Śmierć Filiego i Kiliego, raczej śmieszne niż smutne, że o miłości Tauriel do tego drugiego krasnoloda nie wspomnę. (ok no wspomnę, bo jak ona płacze nad jego ciałem i rozmawia ze swoim królem to, znów mam wrażenie ze PJ chciał zrobić coś głębokiego i prawić o prawdziwej miłości - ale w sumie to miłość Marka Mostowiaka i jego zmarłej w kartonach żony Hanki, była podobnie przejmująca - bez urazy dla fanów polskiego serialu oraz wątku miłosnego leśnej elfki i Krasnoluda.
Jeszcze słówko o Galadrieli i jej przeciwstawieniu się Sauronowi. Całkiem całkiem, scena dobra, podobała mi się. Ale można było oczopląsu dostać jak cień saurona pojawiał się i było zbiżenie na jego pomarańczową twarz i tam znów ten cień i oczojebność na sto procent.
Hobbit to świetna książka i dobre filmy. W moim odczuciu poprzednie częśći lepsze - osatnia, która miała być ukonorowaniem trylogii, wiśnią na torcie w Śródziemiu, Pięknym podsumowaniem roku oczekiwania, trochę zawiodła. Myślę, że nie tylko mnie. Miałem czasem wrażenie, że wszystko po sto razy musieli Ci wytłumaczyć, żebyś przypadkiem nie pominął czegoś co i tak jest oczywiste. Z drugiej strony - świetne zazębienie z dalszym ciągiem we Władcy Pierścieni. (np. scena jak Legolas ogląda portrety, ktore ma przy sobie ojciec Gimliego, albo jak król elf wysyła syna żeby odnalazł Aragorna, historia jak Bilbo dostaje kolczugę +100 do obrony albo wyjaśnienie nazwy miecza Bilba). Wsio się zgadza i jest nieźle. Można ciurkiem oglądać 6 filmów już teraz ;)
Polecam film, ale nie radzę nastawiać się na zbyt wiele. Ni to kino familijne, ni podnisłe, sam nie wiem do jakiego worka wsadzić to całkiem nienajgorsze "dzieło". Niech każdy sam oglądnie i sobie po cichutku odpowie, co tak napawdę o tym myśli. A bitwa 5 odczuć? Mnie niestety Hobbit trochę rozczarował. Trochę rozbawił (niestety także w miejscach, które nie powinny wg zamysłu Jacksona). Film mnie także zaskoczył - nie spodziewałem się, że wyjdę taki zdziwiony z kina. No i jeszcze prawie jak drink Bonda - lekko wstrząśnięty i delikanie zmieszany.
6/10 - za uwielbienie do książki i serii.