Po przeczytaniu miliona recenzji szłam do kina z nastawieniem: najwyżej będę się po seansie czołgać jak Gollum po jaskiniach, ale ostatniej części Śródziemia nie przepuszczę.
Przed pierwszą minutą filmu wzięłam głęboki oddech i...zaskoczenie!
Fakt, Legolas lewituje w powietrzu pomiędzy rozpadającymi się cegłami, (scena już legendarna dzięki wszystkim recenzjom w Internecie- całe kino leżało ze śmiechu), Azog wyskakuje spod lodu, jak przysłowiowy diabeł z pudełka.
Miłość elfa i kransoluda, znana nam z drugiej części, nabiera nowego wymiaru absurdu ponieważ Kili tym razem stoi pewnie na nogach a nie leży umierający, czy siedzi za kratkami, więc cała idiotyczność zadzieranej głowy, żeby spojrzeć w oczy swojej wybrance dociera do widza z mocą huraganu. Tak- muflony wyskakują w, ach, jakże adekwatnej liczbie czterech, spod ziemi i pędzą po polu bitwy niczym umarli z Dunharrow, nie doznając nawet pół zadraśnięcia, Beorn spada jak meteor na Orków, Burmistrz utopił się w "Anduinie"... i tak, Galadriela pokonuje jednym palcem Saurona (więc po co było to całe zamieszanie w LOTR- można by zapytać); Saruman mówi Elrondowi rozkazującym tonem co ma robić a Elrond posłusznie wykonuje rozkaz, no i to "Twoja matka Cię kochała Legolasie".... Widziałam to wszystko i śmiałam się w głos, ale..........
Smocza choroba zjadająca Thorina żywcem, ściskała za gardło, Bilbo rozpaczający nad Thorinem oraz jego przemiana, z ciepłolubnego Nizołka w pełnego odwagi bohatera zostało cudownie przez Freemana zagrane. Również Azog był w tej części imponujący. Alfrid nie przeszkadzał jakoś bardzo, a wbrew temu wszystkiemu co pisali poprzednicy, to ileż filmu w sumie mógł "ukraść"? I jaki wątek przez ten cały "jego" czas mógł zostać rozwinięty? W mojej opinii żaden.
Thranduil zagrał całkiem nieźle, jego postawa, moim zdaniem została konsekwentnie zachowana. Dopracowanie szczegółów kostiumów, scenografii- to wszystko Jackson w swojej szczytowej formie. Dobra muzyka- fakt nie tak dopracowana jak w pierwszej części Hobbita, jednakże całkiem przyzwoita- wieńczy cały film, a odwołanie do Władcy Pierścieni ładnie spina klamrą całą tę opowieść.
Zgadzam się, że w filmie zabrakło patosu, jakim odznaczało się zwieńczenie LOTR-a, ale jak ktoś mądrze tu napisał- "Władcy wybacza się wszystko a Hobbitowi nic". W mojej opinii część dużo lepsza niż Pustkowie Smauga, po którym to myślałam, że się nie podniosę z kinowego fotela- nie mówiąc o chęci wyjścia w połowie filmu. Na Bitwie nie znudziłam się nawet przez sekundę. Film niezły. Pożegnałam się z Tolkienem w kinowej wersji z lekkim smutkiem ale i satysfakcją, że mogło być dużo gorzej.