Idąc na film myślałem, że ta " ostatnia podróż do Śródziemia " w końcu będzie jedną z lepszych części trylogii... A tu jeden wielki zawód. Jackson oczywiście musiał dodać swoje (jakże bardzo potrzebne) wątki. Między innymi są to : wprowadzenie wątku miłosnego z Tauriel, której w ogóle nie ma w książce, Choroba Kiliego, pojawiający się wielokrotnie Legolas i Alfrid, brak wargów w bitwie pod Ereborem oraz Azog, który w książce jest tylko wspomniany a potem UMIERA. Bardzo męczące i żenujące były też sceny śmierci głównych bohaterów np. Thorina. W książce Thorin umiera w namiocie żegnając się z Bilbem. W filmie zaś umiera na jakimś lodowcu po mega długiej walce z Azogiem.
Ogólnie bez tego " ulepszania " film, był by nawet na poziomie poprzedniej trylogii a może nawet i lepszy. No ale cóż...
Wolałbyś, żeby bitwa została tylko opowiedziana, zamiast pokazana? Pytam z ciekawości.
Cała trylogia jest jednym opowiadaniem zapoczątkowanym w pierwszych scenach " Niezwykłej podróży ". Więc w sumie, czemu by nie.
Idąc tym tropem, ekranizacja Hobbita w ogóle nie ma sensu, bo to twór stricte literacki, którego nie da się przełożyć na język filmowy. Literatura charakteryzuje się opisami słownymi, w filmie takie opisy należy przekładać na akcję i żywe obrazy, bo inaczej historia zwyczajnie nudzi. To podstawowa zasada pisania scenariusza.
Dobra, mniejsza o to :D Chodzi mi po prostu o to że wiele znaczących i dość istotnych scen w ogóle nie zrobiono, a zastąpiono to niepotrzebnymi wątkami. Ogólnie cała akcja w filmie jest taka jakaś chaotyczna. Ciągłe przeskakiwanie z sceny do sceny w bardzo szybki sposób.
Z raz czy dwa miałam wrażenie, że jakaś scena była ucięta, ale mój ogólny odbiór filmu jest bardzo dobry :) Chciałam tylko napisać, że nietrzymanie się książki nie zawsze jest złym posunięciem ;)