To że LOTR ma jedną z najlepszych ścieżek dźwiękowych w historii kina nie trzeba nikomu mówić ale z Hobbitem już tak dobrze nie było.
Pierwsza część miała kapitalne The Misty Mountains Cold, które wyśpiewane przez krasnoludów przyprawiało o ciary. Sam motyw, choć przewijający się przez wiele filmowych scen wcale nie nudził. Reszta muzyki też trzymała poziom.
W drugiej części niestety zaczęło wiać przeciętnością. Brakować zaczęło chwytliwych melodii. W pamięć zapadło głównie niezłe I See Fire.
Hobbit toczył się po równi pochyłej w dół zarówno fabularnie jak i muzycznie, więc i w trzeciej części dostaliśmy totalnie nudną i przeciętną ścieżkę dźwiękowa odpowiadającą innym filmom przygodowym. Nic nie zapadło w pamięć, nic nie chwyciło za serce. Piosenka The Last Goodbye Billa Boyd'a również wieje brakiem pomysłu i nijak ma się do jego epickiego wykonania Edge of Night .
Nie chcę się z nikim kłócić, ale widać iż błędem było robienie z Hobbita 3 części. Pierwsza była znakomita i całość została by tak zapamiętana gdyby na tym poprzestano, ale skok na kasę zrobił swoje żniwo. W dwóch kolejnych częściach zaczęło brakować pomysłów, więc fabułę i muzykę robiono na siłę, byle zapełnić jeszcze kilka godzin taśmy, a motłoch i tak zapłaci za bilet. Szkoda, że tak to się potoczyło. Jackson z legendarnego reżysera stał się zwykłym producentem dla mas.