Pierwsze dwie części oglądałem w domu, z podejściem typowego fana literackiego pierwowzoru - "to się nie uda/za długie/dużo zmieniono/ogólnie bez sensu".
Na zwieńczenie trylogii wybrałem się z grupką znajomych do kina i podszedłem do tego z pewnym dystansem i mnie porwało, dosłownie. Przypomniałem sobie za co kocham prozę Tolkiena i ekranizacje jego dzieł.
Magia, patos, majestat wręcz wylewają się z ekranu. Podziwiamy walkę dobra ze złem w najbardziej niesamowitym uniwersum jakie kiedykolwiek powstało. Mógłbym wymieniać ile rzeczy mi się nie spodobało. Od generowanych komputerowo orków (którzy nie są straszni, nie czuć ich brudu i plugastwa), że atak Smauga umniejszono do roli kilkuminutowego wstępu, po zbyt długie momenty, w których oglądaliśmy kolejne pojedynki, mimo że w tle trwała bitwa.
To wszystko nieważne! To przecież Tolkien, liczy się to, że z otwartymi ustami mogłem oglądać elfy, krasnoludy, Gandalfa i że dobro zwyciężyło.