Chyba po raz pierwszy, jeśli chodzi o Howarda Shore'a, czuję pewien niedosyt, a nawet
niezadowolenie. Muzyka do LOTR i do pierwszej części Hobbita była IMO idealna - każdy utwór
wspaniale pasował do danej sceny, tworzył niesamowite tło, ale jednocześnie mógł
funkcjonować jako samodzielny, niezależny od filmu "kawałek". Często zdarza mi się słuchać
OST z filmów Jacksona - ta muzyka sprawia, że mam gęsią skórkę.
Ale oglądając Pustkowie Smauga chwilami aż mi coś zgrzytało. Nie potrafię sobie przypomnieć
ani jednego, wpadającego w ucho motywu, brakowało też chociaż kilku nutek ze starej, dobrze
nam znanej ścieżki dźwiękowej- tak jak w Niesamowitej Podróży. Chociaż w pierwszej części
Hobbita nowy soundtrack opierał się w dużej mierze na kawałku Misty Mountains, to znalazło się
też miejsce na dobrze znane motywy, takie jak np. w kawałku Adventure Begins (gdy Bilbo
biegnie przez Shire chcąc dogonić krasnoludy) - w pewnym momencie słychać zmodyfikowany
lekko fragment Concerning Hobbits. Oczywiście nowy film, to nowa ścieżka dźwiękowa i nie
twierdzę, że Shore powinien znowu coś kopiować albo zapożyczać z poprzedniej trylogii. Mówię
tylko, że w nowej muzyce brakuje mi czegoś łatwo wpadającego w ucho, co byłbym w stanie
zanucić o każdej porze dnia i nocy - tak jak główny motyw z Władcy Pierścieni.
Misty Mountains jest w sumie takim wpadającym w ucho kawałkiem - no ale mieliśmy to w
pierwszej części. Przy Pustkowiu Smauga muzyka w większości (choć nie zawsze) spisuje się
dobrze, jeśli chodzi o tło dla scen akcji - ale gdy teraz słucham poszczególnych utworów po raz
kolejny, bez filmu, to nie zauważam w nich nic niezwykłego ani ujmującego. Co więcej, chwilami
nawet drażnią uszy. Do tego, chociaż widziałem film już ze dwa tygodnie temu, to nadal
pamiętam tę scenę, gdy pojawia się Mroczna Puszcza - dlatego, że muzyka pojawiająca się w
tym momencie bardzo mi "zgrzytnęła". nie pasowała mi ani do atmosfery tego miejsca, ani
generalnie do reszty soundtracku. Także główny motyw muzyczny Smauga, chociaż do samej
sceny pasuje i buduje napięcie, to jest IMO za mało charakterystyczny.
Mocną stroną soundtracku jest za to końcowa piosenka I see fire. Niektórzy moi znajomi po
wyjściu z kina twierdzili, że jest za bardzo "nowoczesna", ta gitara nie wpisywała się w atmosferę
filmu itd. Mi piosenka bardzo przypadła do gustu, zwłaszcza gdy wsłuchałem się w tekst, który
IMO mógłby być kwestią wypowiadaną w filmie przez Thorina.
Oczywiście można mi zarzucać, że się czepiam, ale to chyba dlatego, że Howard Shore
przyzwyczaił mnie do twórczości na najwyższym poziomie. Jednym z najważniejszych powodów,
dla których z taką niecierpliwością czekałem na nową trylogię, była nowa muzyka. Po prostu,
czuję się trochę zawiedziony.