Obrazy przepiękne, ale bez złudzeń - czeka cię, Człowieku, póltoragodzinny guilttrip gorącym balonem, z Glenn Close u boku. I wszystko byłoby OK, gdyby nie fakt, że twórcy nie przedstawiają żadnych realnych, domowych rozwiązań na poprawę sytuacji; tych, które Ty, człowiek oglądający tą produkcję na YouTubie, możesz poczynić, dzisiaj, jutro - poza, oczywiście, wejściem na stronę filmu. Dodatkowo kłuje w oczy obecność parunastu tysięcy pracowników wielkich domów mody (i innych), rzekomo zainwestowanych w powstanie filmu (jak, tego się już nie dowiadujemy); tych samych marek, które zapewne wykorzystują tanią siłę roboczą z tych samych krajów, które, wg filmu, stoją na skraju obóstwa, i gdzie rozpaść między bogatymi i biednymi nigdy nie była tak szeroka i głęboka, jak teraz. Close, owszem, pośpiesznie wymienia parę przykładów rządów zakasujących rękawy i śpieszących z pomocą (lub mających takowe plany), ale to za mało - jasnym zamiarem twórców jest wpędzenie widza w tryb winy, i być może, kogoś to popchnie do działania. Ale samo twierdzenie "What are you waiting for?" może nie wystarczyć, zwłaszcza że, jak Home twierdzi, mamy 10 lat. No, teraz już 4.