Doskonałe kino. Od początku wabi magnetyzmem, stale wiszącym w powietrzu napięciem i tajemnicą. Potem jeszcze uwodzi samym obrazem i barwą, fenomenalnym tłem muzycznym, egzotyką Sri Lanki. Zaskakuje płynnością i filmową melodyjnością. Niesamowitym walorem tego filmu są proporcje jakie nadał temu dziełu Jacques Audiard. Prawie wszystkiego jest tam tyle ile powinno. Romantyzmu, wojny, przemocy, pracy, prozy imigranckich gett, rodzącego się szczęścia rodzinnego. Wiele scen to właściwie przedsmaki. Reżyser rozpoczyna .. i pozwala widzowi samemu tworzyć sobie emocje według własnej wrażliwości.
Tak jest gdy Illayaal nieśmiało i po dziecięcemu szuka przebłysków czułości rodziców. Gdy chociażby prosi o pożegnanie pod szkołą. Tak patrzy ukradkiem Dheepan na kąpiącą się Yalini i gdy daje jej pojedynczy pęk polnych kwiatów. To zresztą niesamowity styl historii w tym filmie, że to Tamilski Tygrys jest tu postacią najbardziej wierzącą w swoją nową rodzinę a kobieta ma w sobie pewien chłód i wyrachowanie.
Nawet codzienne obowiązki Deephana ukazane są pojedynczo. Fabuła nie delektuje się nimi. Podaje krótkie obrazy a widz sam obserwuje i ocenia. Ale widać, że Deephan lubi swoje nowe życie.
Nie można też uciec od tej części filmu jaką stanowi kino akcji. To krótkie chwile ale jednoczesna kondensacja dynamizmu i artyzmu jest najwyższych lotów. A wzbogacenie ich na dodatek metaforą z cejlońskiej wojny (dym na schodach jak wojenna "mgła z dżungli") może przenieść te sceny do kanonu.
ps.
Do mojego seansu symbolikę dopisało życie. Skorzystałem z okazji podróży służbowej do Gdańska i na "Imigrantów" wybrałem się specjalnie do Klubu Filmowego w Gdyni, które to kino znajduje się w ..Muzeum Emigracji!