O "Incepcji" słyszałem od dawna i od niemal samego początku film wydał mi się interesujący od strony fabularnej, bo co jak co, ale jak pokazać włam do ludzkiego snu....ba jak pokazać całą niesamowitość podświadomości jaką ludzki umysł może wytworzyć. Znając wcześniejsze dokonania Nolana (dla mnie jak do tej pory "Prestiż" jest kwintesencją, jego reżyserskiego kunsztu), byłem przygotowany na film niezwykły i "incepcja" niewątpliwie takim filmem jest.
Ale do rzeczy....
Aktorstwo rewelacyjne, Cotillard (elektryzująca kobieta) i Di Caprio (z filmu na film coraz lepszy) na czele, aczkolwiek reszta dotrzymuje im kroku. Strona techniczna czyli muzyka, montaż (wreszcie "widoczne" sceny akcji), efekty specjalne 10/10. Co do scenariusza mam jedno zastrzeżenie, zbyt wyraźny podział na "wstęp", "akcje", "zakończenie". Lubie gdy w filmach dwa pierwsze przeplatają się wzajemnie, podczas gdy tu mamy zbyt szybki wstęp (łatwo można się pogubić w tym co mówią bohaterowie) i później lawinę akcji i natłok informacji. Nawet sprawnie myślący i skupiony widz może stracić wątek i się zagubić co nie jest moim zdaniem korzystnym zabiegiem. Co do reszty tak jak wspomniałem Nolan w tych aspektach raczej nie zawodzi i nie zawiedzie dlatego wolałbym skupić się na fabule bo tutaj zaczyna się....właśnie....co??
Film zaczyna się dość zaskakującą sceną, w zasadzie wyrwaną z kontekstu całej fabuły i jak się domyślam nie przypadkowo umieszczoną właśnie na początku. Aczkolwiek cała fabuła przypomina olbrzymi zestaw puzzli który trzeba po (co najmniej po parokrotnym seansie) układać w całość (wiele scen które przedstawiają przede wszystkim wspomnienia Cobba).
Początkowo już jesteśmy wrzuceni w kilka snów, a gdy jesteśmy w rzeczywistości (czy to aby na pewno rzeczywistość???), nic już nie wydaje się oczywistym.
Zastanawia mnie czy cały film to nie był jeden wielki sen, a raczej więzienie świadomości Cobba. Nolan kilka razy puszcza do nas oko kiedy myślimy, że akcja dzieje się w rzeczywistości a dzieje się we śnie (na przykład poznanie Adrianne, gdzie widzimy uniwersytet i później scene rozmowy przed kawiarnią gdy okazuje się to...snem). Czy więc w ogóle to się wydarzyło naprawde?? (mam na myśli poznanie Adrianne w uniwersytecie i słowa ojca Cobba aby "wrócił do rzeczywistości"). Czy ta cała "realność" była prawidziwa czy też nie?
Scena w Mombasie również jest intrygująca....a szczególnie ta jej część gdy widzimy pomieszczenie z "uśpionymi" ludźmi którzy "przychodzą tam aby się obudzić", bo sami zatracili zdolność pojmowanie co jest jawą a co snem, ale przecież śpią, więc wniosek może być taki, że jedynym powrotem do rzeczywistości jest zaśnięcie w tym właśnie śnie.
Co prawda sprawę może przesądzać "totem" Cobba, który dowodzi co nieco na temat jednego i drugiego, ale czy na pewno? Cobb jako osoba która zatraca rozróżnianie między jawą a snem, kreuje sobie rzeczywistość taką jaką chce aby ona była. W tej jego totem się "przewraca", ale mimo wszystko to wciąż jest sen, tak realny, że nawet "totem" zdaje się być rzeczywistym i tym prawdziwym.
Więc cały film tak naprawde może być limbem Cobba. Od początku do samego końca, bo czy starzenie się nie było rzeczywiste dla Saito? Wieczność snu przerodziła się w rzeczywistość tak samo, jak świadomość głównego bohatera. Jego "limbem" było to co my jako widzowie traktowaliśmy jako rzeczywistość i gdzie ostatecznie posłał go "stary Saito", który zapewne strzelił do Cobba. Spotkanie z dziećmi było tym o czym śnił od samego początku, od snu w pociągu gdzie rzekomo się obudził.
Oczywiście to tylko zapętlanie zapętlanonego, ale takich możliwości przy tym filmie wykluczyć nie można :).
Co do prostszego wyjaśnienia. To rzeczą oczywistą jest, że Saito na samym końcu strzelił do Cobba, a ten zamiast się obudzić trafił do swojego "limbu". Ostatnia scena mówi o tym dobitnie.