Kawał dobrej roboty, skłaniający do jeszcze głębszej refleksji. W mojej rozważam następującej
treści zagadnienie: czy istnieje film, w którym między jakością merytoryczną a stylistyczną jest
większa przepaść? (SPOILERY)
Zacząwszy od pozytywów - nie mam wątpliwości, że tym dziełem CN przekonał mnie, że tym, co
zawsze należy wziąć pod uwagę podczas oceny dzieła jest ilość pracy i czasu, jaka została mu
poświęcona (no i jak się mają te ilości do końcowego efektu wizualnego). W przypadku "Incepcji"
wspomniany iloraz uważam za imponujący (choć pewności nie mam, bo nie wiem dokładnie:
ile czasu trwała produkcja, ani jak to jest z tym dzieleniem przez nieskończoność).
Graficzna i kinetyczna oprawa filmu robi wielkie wrażenie i wyraża prawdopodobnie najbardziej
trafne dostosowanie nagród za efekty specjalne, jakie kiedykolwiek nastąpiło (kwestię muzyki
pomijam ze względu na obecność utworów uprzednich, a także na to, że spodziewałem się po
twórcy sound do "Piratów z Karaibów", "Sherlocka Holmesa", "Gladiatora" i "Karmazynowego
Przypływu" czegoś zabawniejszego, albo bardziej monumentalnego). I nie chodzi tu wcale o
eksplodujące stragany, krzesła, czy budynki; największe wrażenie moim zdaniem robi akcja w
hotelowym korytarzu, ta, która sprawiła, że choć nikt nie może sobie zarezerwować autorskich
praw do tematyki snu, CN w pewnym sensie wszedł w ich posiadanie - a sens ten polega na
fakcie, że każdy inny film poruszający tę tematykę jest (a w przyszłości będzie) automatycznie
kojarzony i porównywany do opus vitae reżysera "Incepcji"
Natomiast merytoryczny aspekt filmu to zupełnie inna bajka. Pamiętam, że już po pierwszej
konfrontacji z nim uznałem go za obrazę dla wszystkich, którzy opanowali sztukę wychodzenia
we śnie ponad poziom podświadomości. To, że przyznałem "Incepcji" maksymalną dostępną
w tym serwisie ocenę, nie znaczy bynajmniej, że wycofuję ten negatywny sąd; nadal uważam,
że reżyser zabrał się do roboty bez przeczytania choćby jednej dobrej książki o LD i OOBE, ale
po dzisiejszym, 3-4 już obejrzeniu filmu, zrozumiałem, że podejście CN wcale nie było błędne,
a wręcz przeciwnie: gdyby bowiem ustawił on wszystko w porządku dyktowanym przez zasady,
jakimi rządzi się świat świadomego snu, efektem byłoby dzieło rzetelne, ale zarazem bardzo
hermetyczne, sztuczne i pozbawione emocji. Te zaś są przecież w sztuce filmowej aspektem
kluczowym - i to był detal, który do dziś nie pozwalał mi nazwać tego arcydzieła po imieniu.
Nie zmienia to jednak faktu, że wspomniałem o zarzutach. Aby więc nie robić z gęby cholewy,
przedstawiam listę "kruczków", które najbardziej rzuciły mi się w oczy. Notabene SPOILERY,
i to na całego, a ponadto anons dla osób, które uważają ten film za bezbłędny: albo omińcie
tą listę ,albo uznajcie ją za żałosny bełkot niezrównoważonego psychicznie malkontenta,
który za punkt honoru stawia sobie znalezienie dziury w całym.
1. Dlaczego w filmie zastosowano manewr demonstracji końca na początku? Przecież to
pasuje wyłącznie do filmów z 1-osobowym narratorem, albo cykliczną fabułą.
2. Jak można zadać pytanie: "przyszedł Pan mnie zabić?" człowiekowi, który został znaleziony
nieprzytomny, z twarzą w wodzie?
3. Sen osłabiający świadomość? Tego rodzaju zjawisko można zaobserwować we śnie typu
nieświadomego, ale w LD? W żadnym razie, a nawet przeciwnie.
4. Cobb najlepszym ekstraktorem? Kto jak kto, ale człowiek o psychice zdewastowanej traumą
po utracie bliskiej osoby raczej nie pasuje na to stanowisko.
5. Autoryzowanie jakiegokolwiek wspólnego snu mija się z wąsko pojętym celem, ponieważ
autor snu byłby w nim wszechobecny, a takie zjawisko nie wystąpiło.
6. Śmierć we śnie to przebudzenie? Nawet w najniższego sortu śnie, śniącego nie budzi zgon,
lecz uświadomienie sobie przez śniącego, że zaraz zginie (między innymi dlatego nie warto
strzelać innym we śnie w tył głowy).
7. Jeśli akcja z dywanem była egzaminem, którego zażyczył sobie pan Saito, Cobb dał plamę
w roli przesłuchującego (korporacja nie zaakceptuje porażki?).
8. Żadna idea nie jest prosta w zaszczepieniu? Przeciwnie, głównie ze względu na punktowy
charakter jej początku, jest to trywialne.
9. Absolutny test na sprawdzenie snu: sprawdź, czy jesteś w centrum wydarzeń. Problem
w tym, że początek-centrum-koniec to pojęcia względne i występujące zamiennie.
10. "Przecież to podświadomość - nie panuję nad nią" - aby poruszać się we śnie według
własnej woli, trzeba nauczyć się kontrolować procesy psychiczne.
11. Talizman - daje pewność, że nie jest się w czyim śnie? A co to za problem, stworzyć
kopię? Nie ma możliwości zweryfikowania, czy jest się w czyimś śnie.
12. 3 poziomy snu - nie trzeba się specjalnie męczyć z odpowiednim usypiaczem, gdyż
ze względu na fakt, że nawet na pierwszym poziomie świadomego snu ma się dostępne
wszystko, co można sobie wyobrazić, każdy usypiacz jest odpowiedni.
13. Rotor wirujący bez końca - problem w tym, że aby sprawdzić, czy wiruje nieskończenie
długo, trzeba by poczekać dokładnie tyle. A na to jakby nie ma czasu.
14. Jeśli każdy kolejny poziom uwzględnia warunki poprzedniego, na trzecim poziomie,
czyli śnieżnym obszarze, również powinna zapanować nieważkość.
15. Apteczka do opatrzenia rany? Przecież to świadomy sen, w nim można zaszyć ranę
samym powietrzem, i to na ślepo! (skoro można sobie wymyślić granatnik).
16. Aby upewnić pana Fischera, że 3rd poziom to projekcja pana Browninga, powinni
na samym początku wziąć tego drugiego i związać.
I ostatnie, najważniejsze: rozumiem, że to nie bajka, ale w świadomym śnie znacznie lepiej
wykorzystuje się metamorfię: gdy siła psychiczna zaczyna przewyższać fizyczną, można
siłą umysłu latać, rozpruwać sejfy, używać pociągów jako pocisków RPG, zaś labirynty
przechodzić poprzez tworzące je ściany, a nie korytarze.
Czekam na komentarze i propozycje odpowiedzi na zadane powyżej pytania.
Bardzo obszernie. Po pierwsze to z twojej wypowiedzi za bardzo nie czaję czemu dałeś 10 temu filmowi. Raz go chwalisz potem ganisz za błędy. W połowie wypowiedzi uznajesz ze reżyser miał rację nie starając się trzymać zasad jakie panują w świadomym śnie, a potem w punktach ganisz film za niestosowanie się do zasad LD. Trochę bez sensu jak dla mnie. Po twojej wypowiedzi wnioskuję ze jesteś skomplikowanym człowiekiem. Natomiast co do samego filmu, to osobiście, uważam ze jest dobry. Dobry ale nie wybitny na jaki się go tu kreuje. Troszkę zbyt pogmatwany, trzeba się skupić przy oglądaniu, no i brak mi jakiejś głębi w tym filmie. Po obejrzeniu miałem odczucie dobrze spędzonego czasu, ale nie wywołał u mnie jakichś przemyśleń, nie rozpamiętywałem scen czy obrazu jaki się w filmie znalazł. Znam filmy które skłaniały mnie do jakichś refleksji, zdumiewały obrazem, pobudzały moją wyobraźnie. Po Incepcji tego nie było, było tylko poczucie dobrze spędzonego czasu. Film jest dobrze zrobiony, dobrze się go ogląda, zapewnia rozrywkę, ale do miana arcydzieła to mu dużo brakuje.
Wiem, z pewnością nie wyraziłem się tak jasno jak zamierzałem :]
Chodziło mi o to, że reżyser postąpił słusznie, tworząc dzieło niezupełnie bezbłędne, ale nie jest to słuszność (metodologiczna?) lecz komercyjna. Nie ma co się oszukiwać, CN jest z pewnością artystą, ale w obecnych czasach to pieniądz daje władzę, dlatego Chris,
który z pewnością jest tego świadom, postąpił słusznie, przedkładając sztukę nad naukę - to właśnie zapewniło "Incepcji" sukces.
I nie ma się co oszukiwać po raz drugi: z doświadczenia wiem, że nie ma wielu takich cyzelmajstrów jak ja, którzy potrafią, jak to już
wcześniej określiłem, doszukać się dziury w całym :)
No teraz Cię lepiej zrozumiałem. Ciekawe jest stwierdzenie ze film nie odniósłby sukcesu trzymając się faktów odnośnie LD. Tak jak się nad tym zastanowić to coś w tym jest, nie każdy siedzi w Świadomych Snach i gdyby film trzymał się faktów świadomego śnienia to nie dla każdego Incepcja była by zrozumiała, co mogło by się faktycznie przełożyć na mniejsze oblężenie sal kinowych.
Nie wiem poco tyle napisałaś -.- nikomu się nie chce czytać tka obszernej wypowiedzi -.-
Za to ja nie wiem na jakiej podstawie mogę być uznany za osobę płci kuchennej, skoro stwierdzam, że nie wyraziłEm się tak jasno jak zamierzałEm :)
I równie akuratnie z drugą kwestią, kolega albertos okazał się na tyle rzeczowym rozmówcą, że najwyraźniej domyślił się, że ponowny seans skłonił mnie do refleksji - co wymagało użycia większej ilości słów niż 14 -,-
jEśli mojEgo imiEnia - wielkie litery, od samego początku, mówią chyba same za siebie :)
A co do filmu? Moim zdaniem przygoda ze światem syntetycznego snu się zakończyła, o czym zaświadczyły takie detale jak twarze dzieci, zdrowy Saito, czy powrót do samolotu. Dodam, że w zestawieniu z takimi aspektami, chwyt, który CN zastosował na sam koniec (wirujący rotor) nie urywa pewnej istotnej części ciała, gdyż zademonstrowana całość ruchu trwa trochę za krótko, żeby wywnioskować, czy nie przewrócił się on za sprawą precesji, czy sennej trwałości.