A o to moje przymślenia:
1. Najważniejsze: cały ten film to SEN. Na to nie wpadłem sam, ale przekonuje
mnie ta zwolniona piosenka na początku. I w sumie czemu nie? Przecież oglądanie filmu to tak jakby sen na jawie. Kiedy go oglądamy to gdy nas naprawdę wciągnie zapominamy o wszystkim co się dzieje wokół. A czy zawsze śnimy o sobie samym? W
tym przypadku śnimy o Cobbie i jego wesołej ferajnie. Co ciekawe nie jest to sen
świadomy. Przynajmniej nie do końca, bo dopiero po wyjściu z kina okazuje się,
że to sen. Ok, a skoro już to ustaliliśmy to możemy przejść do kolejnej rzeczy
jaką są:
2. ZASADY
Czy we śnie istnieją jakiekolwiek zasady? Oczywiście, że nie. Możemy je jedynie
wyśnić, stworzyć. Część może się oczywiście pokrywać tymi z rzeczywistości, ale
przecież nie musi, prawda?
I tak zasada z bączkiem jest absurdem. Owszem to, że bączek cały czas się kręci
może oznaczać, że jesteśmy we śnie (ale absolutnie nie musi - we śnie nie wiemy,
że takie kręcenie jest nienormalne), ale już to, że się nie kręci nie musi
oznaczać, że w nim nie jesteśmy. Bo co? Nie może nam się przyśnić, że bączek się
przewraca?
Również zasada czasu jest tylko wymysłem naszego snu. Jasne - kiedy śpimy wydaje
nam się, że czas płynie wolniej, ale czy da się to zamknąć w jakieś sztywne
ramy, dokładne obliczenia? Miałem raz czy dwa sen we śnie i czas płynął na obu
poziomach tak samo. Prawdopodobnie bohaterowie myślą, że czas tak płynie jak to
oni sobie obliczyli, a oczywiście nie jest to prawdą. Mi np. śniło się kiedyś,
że mówię po francusku. A nie mówiłem, bo nie znam tego języka. To tylko we śnie
myślałem, że tak jest;)
3. SCENA NA POCZĄTKU I POD KONIEC
I znowu - sen. Przecież nie raz kiedy śnimy zmieniają się miejsca i wydarzenia,
a później i tak wracamy do punktu wyjścia, tyle, że trochę zmienionego.
4. ZAKOŃCZENIE
Nolan postanowił zrobić coś odwrotnego jak w "Prestiżu" i nie pokazał nam
zakończenia. Są ku temu co najmniej dwa powody:
Po pierwsze - przecież to tylko sen. Sny urywają się w pewnym momencie. Chyba nigdy nie znamy zakończenia. Zresztą czy Incepcja się udała też nie wiemy.
Po drugie - to czy bączek się przewrócił NIE MA ŻADNEGO ZNACZENIA. Gdyby bączek
się przewrócił to filmy byłby dużo gorszy/lepszy?
Tak samo dla Cobba nie to żadnego znaczenia, bo czy to ważne czy to sen? Ważne,
że on wierzy, że to rzeczywistość. I będzie żył jakby tak było.
I film się kończy. Jedni będą nad nim rozmyślać i interpretować go jak długi
sen, a inni poszli do domu nie za bardzo się nad tym zastanawiając. W końcu to
tylko film/sen, a nie rzeczywistość...
P.S. Śniło mi się coś bardzo dziwnego. Nie pamiętam co dokładnie, ale na bank
miało coś wspólnego z "Incepcją":D
"Incepcja" - najbardziej oczekiwany przeze mnie film od czasu "Mrocznego
Rycerza". Jeśli wierzyć statystykom Filmwebu to również najbardziej oczekiwany
przez użytkowników tegoż portalu.
Oczekiwania te wiążą się głównie z osobą reżysera, którego każdy film jest po
prostu mistrzowski. KAŻDY! Mowa oczywiście o Christopherze Nolanie, który jako
perfekcjonista w każdym kolejnym filmie stawia sobie poprzeczkę coraz wyżej i
wyżej. Co wymyślił tym razem? Dał się ponieść fantazji i po "Mrocznym Rycerzu",
który musiał być w miarę prosty stworzył dzieło bardziej złożone. Swoją drogą to
pewien paradoks (ważne słowo), że bohatera komiksowego urealnił do granic
możliwości, by w kolejnej produkcji odrealnić wszystko, co możliwe. Zresztą pewną
odwrotność zastosował też w stosunku do swojego "Prestiżu", w którym to
zaserwował nam odpowiedź na tacy. Tym razem stwierdził, że jedna fabuła w filmie to
za mało, dlatego stworzył ich... no właściwie niewiadomo ile, ale coś koło
pięciu. Bo oto ekipa Cobba, która przedostaje się do cudzych snów stwierdza, że
fajnie byłoby przenieść się do snu we śnie, a później jeszcze w tym śnie do snu.
I tak też robią po drodze natrafiając na rozmaite przeszkody, przez co przenoszą
się jeszcze gdzie indziej, a Nolan, żeby bardziej namieszać łamie
chronologię i wrzuca retrospekcje. I już nie wiadomo, co było najpierw,
co później, czyj to sen, który poziom snu i o co w tym wszystkim chodzi.
Właściwie to nic niewiadomo i wytłumaczenie to komuś, kto nie był w kinie nie
jest proste. Zresztą komuś, kto w kinie był też nie. Nolan to spryciarz i po raz
kolejny zrobił film, który trzeba obejrzeć raz jeszcze by go całego zrozumieć. A
później jeszcze raz. I jeszcze. A on i tak się z nas śmieje, bo za każdym razem
wychodzimy głupi z seansu. A my, albo przestaniemy się wgłębiać w kolejne
poziomy (!) filmu i zostawimy to jak zwykły sen, albo popadniemy w jakąś obsesję
niczym główny bohater. Ot film to tylko idea - ziarno, które się rozrasta niczym
rak, czy inny pasożyt.
Nolan zresztą nie drwi tylko z nas, ale i aktorów. Leonardo DiCaprio
wrzuca do wody już w pierwszej scenie. A ten wynurza się niczym po zatonięciu
"Titanica". Wiadomo - dobry Leo to mokry Leo, ale nie ma co go mieszać z błotem,
a chcąc, nie chcąc należy go pochwalić, bo byle jakim aktorem nie jest. A to, że
nastolatki moczą się na jego widok to już nie jego wina. W każdym bądź razie
zaprezentował się więcej niż dobrze grając uczuciami zdenerwowania, lekkiej obsesji, czy w
końcu ulgi. Nolan powinien być z niego zadowolony, a jeśli tak to zaangażuje go
w swoich kolejnych 50 filmach, bo on tak ma. Aż dziw bierze, że w "Incepcji" nie
pojawił się Christian Bale. Pojawił się za to po raz kolejny Michael Caine, ale
było go za mało, bo to fantastyczny aktor nie tylko u Nolana. Nie możemy też
zapominać o Scarecrowie, czyli Cillianie Murphym, który tutaj gra Fischera, czyli
osoby, na której ma zostać przeprowadzona tytułowa czynność (a może nie?).
Sprawia on wrażenie niepewnego i nieco zagubionego, co zrozumiałe i logiczne (o
dziwo coś w tym filmie jest logiczne). Z aktorów, którzy nie mieli jeszcze
okazji współpracować z reżyserem wyróżnić należy Ellen Page. I to nie tylko za
to, że jest ładna i podziwianie jej w rozmaitych kreacjach było czystą
przyjemnością.
Ale przyzwyczajenie Nolana to nie tylko aktorzy. Zaangażował on bowiem po raz
kolejny do tworzenia muzyki Hansa Zimmera, oraz Wally'ego Pfistera
odpowiedzialnego za zdjęcia. Ten pierwszy ograniczał się raczej do głośnego
"DUUUM DUUM". Plus jednak za to, że owe duum duum za każdym razem było inne,
dzięki czemu nie przechodziło mimo uszu. Wręcz przeciwnie - potęgowało emocje i
znakomicie dopełniało cały film. Jeśli natomiast chodzi o warstwę wizualną to
jest ona doprawdy niesamowita. Jesteśmy przecież we śnie. Tutaj możliwe jest
wszystko. Nawet "zwijane miasto", pociąg na ulicy, brak grawitacji i wszystko
inne co sobie wyśnicie.
Ok, ale zachwyty zachwytami, a jakichś minusów trzeba poszukać. Tylko gdzie? Na
pewno nie w poziomie fabuły, bo tam Nolan poszedł na łatwiznę i wszystko
można przecież wytłumaczyć snem. Brakuje natomiast na pewno genialnej kreacji
aktorskiej na miarę tej stworzonej przez Heatha Ledgera w poprzednim filmie
twórcy, ale nie oszukujmy się - takich ról jest niewiele. Znakomici DiCaprio i
Murphy dopełnieni śliczną Ellen Page, niebrzydką Marion Cotillard i epizodyczną
rólką Caine'a stanowią naprawdę niezłą ekipę aktorską. Wygląda na to, że jedynym
elementem, do którego można by się przyczepić jest muzyka, która jak wspominałem
jest bardzo dobra, ale zbyt mało zróżnicowana i właściwie niezapadająca w pamięć
na dłużej niż pół godziny po seansie. Tak, czy owak "Incepcja" spełniła moje
wygórowane oczekiwania, ale ich nie przerosła. Ale jak do tej pory tej sztuki
dokonał tylko jeden film...
"Tak, czy owak "Incepcja" spełniła moje
wygórowane oczekiwania, ale ich nie przerosła. Ale jak do tej pory tej sztuki
dokonał tylko jeden film..."
Mroczny Rycerz???