Stare filmy sci fi z lat 80tych czy 90tych stawiały na rozrywkę. Na fantazje związane z eksploracją kosmosu i pobudzanie wyobraźni jak i przygody. W tym filmie nie ma praktycznie kosmosu jest za to zbitek wątków rodem z serialu M JAK MIŁOŚĆ. Nuda, nuda, nuda. Ten film jest jak odcinek serialu M jak Miłość o rodzince, która czeka na tatusia, który zgubił się w lesie i nie może wrócić do domu póki nie znajdzie prawdziwków na kolację. Męczące swoją prostotą, brakiem intelektualnych wymagań - dłużące się nieinteligentny sceny wlekące się niczym bydło na zakorkowanej autostradzie jak M jak Miłość puszczone na 3 krotnym spowolnieniu dla totalnych ćwierć, ósemko - mózgów. . W tym filmie kosmos nie ma żadnego znaczenia on jest tylko tłem do tego całego cyrku z oddaleniem się od rodzinki i przemijaniem bez obecności bliskich. Mega, mega gniot, który nieprawdopodobnie niszczy swoją marnością scenariuszową, naiwnością scen i brakiem odczuwanej przygody i eksploracji kosmosu. To gówno nie umywa się do takich arcydzieł jak Alien. Przy tym gniocie to nawet Event Horizon jest niesamowitym arcydziełem stawiającym na przygodę kosmiczna i klimat. W dodatku te recytujące co chwila wierszyki postaci z Interstellara działają na nerwy i usypiają nieustannie. Nienawidzę tego syfu.