Jak wiemy, godzinne lądowanie na planecie oceanie zajęło 23 ziemskie lata.
Jak to jest możliwe, że lot na granicy horyzontu czarnej dziury, przelot przez nią i pobyt w środku w sześcianie strun, zajął tylko ziemskich lat 100?
Będąc w czarnej dziurze jest się poza czasem. Wyraźnie było pokazane że Cooper widział 4 wymiar ograniczony do pokoju jej córki i sterował miłością. Jedyne lagi były przy locie w pobliżu horyzontu zdarzeń, ale im bliżej czarnej dziury tym bardziej ona przyciąga więc sam lot w jej pobliżu mógł trwać kilka-kilkanaście minut.
Nie zgodzę się.
Zgodnie z teorią względności w tym filmie, im bliżej czarnej dziury tym grawitacja jest większa i czas płynie wolniej.
Ale już największą porażką było przekazanie z czarnej dziury mechaniki kwantowej Alfabetem Morse'a.
Twórcy odwołują się do teorii strun. Więc skoro Cooper mógł zaprogramować zegarek, mógł też napisać te równania na ścianie pokoju córki.
Wystarczyło dotykać innej struny.
Film był na tyle długi, że Nolan mógłby większość niejasności rozwiązać. Nie ujmuję mu tego, że rozkmina o tym, że czas jest pojęciem względnym, że gdzieś indziej może istnieć inna przestrzeń niż trójwymiarowa była doskonale dopracowana, jednak przez pół filmu nie działo się zbyt wiele i uważam, że należało wyjaśnić więcej rzeczy niż zostało wyjaśnione
Moim zdaniem epizod na planecie oceanie kompletnie nieprzydatny i wprowadzający logiczne zamieszanie w scenariuszu.
Tak samo epizod na zamarzniętej planecie z Mattem Damon'em, który jest co tutaj dużo ukrywać idiotyczny i nielogiczny.
Bez tych głupot film trwałby 1:45 i byłby strawniejszy
Ten film to typowy przedstawiciel gatunku space magic - faktyczną naukę wsadzamy tam, gdzie nam pasuje, a tam, gdzie nie pasuje, tam już odbywają się kosmiczne czary. Podobnie było w tym przypadku. Cooper w ogóle nie powinien przeżyć.