Trudno się dziwić, że odrzucił scenariusz Jonathana. Jest, trudno w to uwierzyć, prosty. Za prosty. Niby o wszechświecie, w istocie o rodzinie. Nolanowie naprawdę poszli na łatwiznę. Niby czynią bohaterów naukowcami, ale brak im oddania i profesjonalizmu bohaterów "W stronę słońca" Danny'ego Boyle'a.
Wszystko kręci się tu wokół rodziny, dzieci, miłości.
Czy naprawdę tylko o to miało chodzić w filmie o podróżach międzygalaktycznych?
Spielberg jest zakochany w awiacji (co widać zwłaszcza w jego genialnym "Imperium słońca"), nawet to trudno dostrzec w głównym bohaterze. Tą nieposkromioną miłość do latania samego w sobie. Nie w celu ocalenia dzieci, planety, gatunku, etc.
Po prostu latania.
O tym chciał zrobić film.
I tego w tym filmie zabrakło.
Pragnienia odkrywania nieznanego dla samego odkrywania.
Bez motywu.
Bez celu.
Bez intencji.