Bardzo przeciętne recenzje prasowe raczej zachęciły mnie niż odwiodły od obejrzenia "Intimacy". Postawiłam sobie dość przewrotną hipotezę (łatwo się domyślić, jaką) i ... ufff...potwierdziła się. W jednym tylko pytaniu Claire: - Czy powiedziałeś coś, czego nie usłyszałam? Powiedział bez słów. Bez happy endu, zatem Claire do niczego ta wiedza nie była potrzebna. Szkoda.
Właściwie zwyczajny film o zwyczajnych ludziach, którzy znajdując się w chwili pustki w swoim życiu (jakby normalne i nieuniknione), kierują się prawie wyłącznie w stronę "westchnięć i jęków", na początku najzupełniej anonimowo. Owe sceny nie są jednak tak odważne, jak pisali recenzenci. Raczej wrażenie (p)o(d)glądania przez dziurkę jednego z przejawów ŻYCIA niż niezdrowe epatowanie tematem. Dokument a nie pornografia. To nie jedyny plus dla "Intymności". Fotografowany, mimo wszystko, wcale nie brzydko, a dość dyskretnie.
Szczery podziw dla determinacji mężczyzny, ale i żal (?) za okrutną prawdę sprzedaną mocno zakłamanemu mężowi Claire.
Zabawnie by brzmiała ocena 6/9, a tak serio 9/10, w tym dwa punkty za naprawdę dobrą ścieżkę dźwiękową (choćby "Motel" Davida Bowie).
(Warszawa, "Kultura", 23 pażdziernika 2001)