Schemat zerżnięty z jeszcze słabszego "Spider-Mana 3".
Tony Stark obwieszcza światu, że jest Iron Manem, świat zaczyna kręcić się wokół niego, a BBC, FOX i wszelkie inne stacje mówią tylko o nim. Przez pierwsze pół godziny Iron Man lata po bankietach, wygłasza idiotyczne przemówienia, a Robert Downey Jr. daje upust swojemu żenującemu, "teatralnemu" aktorstwu, niczym nie przypominającego tego z jego najlepszych występów. Później kolejno: Star się stacza, chleje, zapada na śmiertelną, nieuleczalną chorobę, wylecza się z niej, wskakuje w strój Iron Mana i robi rozpierdol na koniec filmu. Coś pominąłem? Chyba nie, bo właśnie do tego sprowadza się sens fabuły.
Plus "pełnokrwiste" dialogi, których pełnokrwistość polega na szybkim mówieniu kolenych cienkich kwesii i Mickey Rourke gawari pa ruski.
Amerykańska chała jak się patrzy, ale trójkę pewnie i tak obejrzę.
3/10