Najlepsza premiera ostatnich lat! :) Film jest wspaniały, tylko trzeba umiejętnie go oglądać. Bo z wierzchu to tylko durna komedyjka w klimatach sci-fi.
Tak... Największą wadą "Iron sky" jest przesada w kiczu, tandecie oraz sporo humoru niskich lotów, które to momentami bywały dość uciążliwe. Ale tylko momentami! Cóż, takie są uroki kina klasy B. Wystarczy jednak wczuć się, wychwycić, o co tak naprawdę chodzi i już jesteśmy w raju!
Na początku w drodze do szczęścia bardzo pomocna okazuje się osoba Udo Kiera, który jak zawsze gra fenomenalnie, z porażającą i zniewalającą pasją. Szkoda tylko, że ginie tak szybko. Dobrze chociaż, że dwa razy ;) Po jego śmierci sytuacja się nieco psuje, bo nie mamy w sumie żadnego dobrego aktora. Ot, kolejny urok kina klasy B (jest tylko jeden dobry aktor, na więcej nie ma budżetu ;)).
Także pozostaje nam już tylko baczne przyglądanie się rozwojowi wypadków, ewentualnie można próbować wychwycić coś z gry Renate. Ona jedna trzymała jeszcze jako taki poziom aktorstwa. Poza tym miała w sobie pewien urok i szaleństwo ;) Bo Kloss (Klaus), Palin (prezydentowa), jej niegrzeczna dziewczyna ( Vivian) oraz biały murzyn byli beznadziejni. Tak beznadziejni, że aż momentami zabawni. Przy okazji, Kloss przypominał mi pewnego żałosnego brytyjskiego komika... Jimmy Carr... Ktoś kojarzy?
"Iron Sky" jest kinem z dużą dawką akcji, jest też co podziwiać. 'Rozmach' i 'efekty' robią pewne wrażenie. Sama oprawa audiowizualna jest na swój sposób mistrzowska. Rewelacyjna muzyka i moje ukochane steampunkowe klimaty to niepodważalne zalety "Iron Sky" (dla niektórych pewnie jedyne ;)).
Na koniec słów kilka o końcówce. Krótko mówiąc zwaliła mnie z nóg. Nie była ani genialna, ani też odkrywcza. Była za to piękna, wspaniała, głęboka i w pewnym sensie poruszająca... Heh... naziści to też byli ludzie... tacy jak my... o zgrozo ;)