Nie oczekiwałam po nim nic. Dostałam wiele. Wspaniały, wzruszający, pouczający. Dziewczyny obok płakały. Super.
W takim razie ani ty ani dziewczyny obok nie doswiadczylyscie przemocy domowej. Inaczej poczuły byście się obrażone, że film aż tak spłyca BARDZO poważny problem
Ale owszem lepiej żyć w swojej bańce i oglądać ckliwe i milutkie filmy, podczas gdy przemoc domowa to horror i ryje banie. A nie jest milutkim romansem do popłakania. To poważny problem który pozostawia traumę.
Ale właśnie to jest bardzo dobrze w filmie ukazane. Jak wielką traumę pozostawiają akty przemocy domowej. W filmie masz się skupić na efektach tej przemocy, a nie samych jej aktach. W przypadku głównej bohaterki była to trauma nieprzepracowana. Oglądałeś ten sam film? Film nie ma nic wspólnego z ckliwą kom. rom. Nie jest milutkim, jak go nazwałeś, filmem, jest filmem, który bardzo dobrze ukazuje głębię przemocy domowej. Ale Ty widać z tych, co trzeba im wyłożyć kawę na ławę. Facet nie napi**dalał jej dzień w dzień patelnią po ryju, to przemoc spłycona... Film pokazuje tyle ile powinien, ogarnięci zrozumieli, reszta twierdzi, że spłycone.
Ja doświadczyłam i nie uważam, żeby film spłycił ten temat. Nie każda przemoc domowa wygląda tak samo. W moim przypadku była bardzo podobna do tej filmowej, czyli zaczęła się jak najlepszy film romantyczny z niesamowitym gościem, który by mi nieba uchylił. Po półtora roku cudów, miodów i malin z dnia na dzień mnie zaatakował, a potem podobnie tłumaczył wypadkami, że "nie chciałem" i że "jesteś moim całym światem". Ja wybaczałam i znowu na chwilę mieliśmy film obyczajowo romantyczny, aż do kolejnej takiej sytuacji. Potem sytuacje się zagęszczały.
Ten film właśnie to próbuje oddać - związek, w którym potrafi być wielka miłość, ale pojawia się przemoc. Trzeba też zaznaczyć, że film powstał na podstawie książki, która o wiele lepiej i dogłębniej pokazuje ten problem. W dwugodzinnym filmie ciężko pokazać to, jak powoli to wszystko się rozwija i jak bardzo rozdarta jest główna bohaterka. Myślę, że jak na film, który powinien oddawać to, co w książce, oddał to całkiem nieźle.
O, właśnie to. To miałam na myśli. Bardzo dobrze powiedziane. Ja, mimo że na własnej skórze nie doświadczyłam przemocy, doskonale widzę i rozumiem, co widzowi ma pokazać ten film. Chodzi tu przede wszystkim o sferę emocji. Niestety niektórzy chyba wymagali od niego bycia brutalnym i wulgarnym filmem, i zawiedli swoje oczekiwania gdyż, jak widać, można pokazać to wszystko w inny sposób.
Dokładnie tak.
A to, że niektórzy wymagali od filmu brutalności i zarzucili mu spłycenie tematu świadczy o tym, jak stereotypowo wciąż patrzymy na problem przemocy: że muszą być siniaki, bo inaczej to nie przemoc... A ona ma wiele odcieni i zdarza się wszędzie. Zawsze jednak odciska piętno na tych, którzy jej doznają.
Otóż to. Zapominają, że przemoc może być też lub tylko psychiczna, która zostawia rany na dłużej. Nie zawsze musi oznaczać typa, który biega za kobietą z siekierą. Poza tym, przemoc, ktorej doświadcza bohaterka też nie jest lekka. Kto w normalnym życiu łagodnie spojrzy na zrzucenie ze schodów?
Znam temat przemocy domowej aż za dobrze i nie uważam że film spłyca temat, pokazuje tylko bardziej zawoalowaną formę oklejoną złotym papierkiem ale to nadal przemoc. Przesłanie że jedyną drogą jest rozstanie może zbyt dosłowne ale przynajmniej mocno wybrzmiewa
W połowie filmu zorientowałem że poszczególne fragmenty pochodzą z różnych okresów jej życia i powróciłem do oglądania filmu od początku. Poza tym nie do końca wyjaśnione zostało kto był ojcem biologicznym dziecka. No i dlaczego wybrała jednego nerwusa a rozwiodła się z innym nerwusem.
Nie ma tam czego wyjaśniać, główna bohaterka była wierna mężowi i to jego dziecko. Atlas nie był przemocowcem, w restauracji rzeczywiście słabo się zachował, ale była to przewrażliwiona reakcja na widok siniaka na twarzy dziewczyny i raczej strach, że dzieje jej się krzywda za zamkniętymi drzwiami.
Popieram, nie czytałam książki i bardzo mi się podobało. Film ukazuje złożone relacje między bohaterami, przemoc w sposób jaki widzi ją ofiarą, ale też jak wątek pierwszej miłości może wpłynąć na nasze dalsze życie.
Dodam, że jestem po lekturze drugiej części IT starts with US (nie mając szans na adaptację filmową drugiej części) i w książce denerwowały mnie rozwlekane do granic możliwości wątki... Czego w filmie udało się uniknąć , a podejrzewam, że IT ends with US była pisana tak samo .... Ale polecam książkę bo zakończenie jest całkiem miłe ;)
Czytałam książkę i dałam jej ocenę 6. Filmowi dałam 5 i już spieszę z wyjaśnieniem. Relacja między Lily i Rylem jest w filmie ukazana bardzo "po łebkach". Ich najgłębsza rozmowa to chyba tak na prawdę ta ich pierwsza na dachu. Potem przez większość czasu gdzieś się spotykają z przypadku i on próbuje ją zaciągnąć do łóżka. Gdy już są razem to ich relacja jest ukazana przez filmik z miniaturami z ich związku, jakieś czułe momenty, śmieszki, karaoke. W ogóle nie czuć tej więzi między bohaterami (a w każdym razie ja jej nie czułam, ani więzi ani chemii). Bohaterowie natykają się na siebie ciągle w różnych miejscach jakby to nie był Boston tylko jakaś wiocha z dziesięcioma mieszkańcami. Stylizacje Lily są okropne, biorąc pod uwagę fakt, iż dziewczyna jest kwiaciarką a ubiera się nie dość, że niepraktycznie do wykonywanego zawodu, to w jakieś ciuchy od projektantów za kilka tysięcy $ za sztukę. Sama przemoc jest ukazana w porządku. Jestem w stanie uwierzyć, że przemoc domowa/ rodzinna/ małżeńska może tak wyglądać. Rozwiązanie problemu wydaje się banalne: po prostu trzeba powiedzieć stop i odejść. I Lily to właśnie robi, rodzi dziecko, rozmawia z Rylem i już, po wszystkim. On jakoś specjalnie o nią nie walczy, nie szantażuje jej. W prawdziwym życiu to chyba nie zawsze tak wygląda, że mówi się "basta" a partner myśli "kurde faktycznie przeholowałem, kobita ma rację, że ode mnie odchodzi". Tutaj to jest takie proste, normalnie bułka z masłem. Po prostu nieżyciowy jest ten film, nierealny. Przekazuje jakieś wzory zachowań i pomysły, ale przez to, że jest ubrany w różne absurdy to jakoś ciężko w to wszystko uwierzyć.
Ja tez płakałam, chociaż film jest słaby filmowo. W pierwszej scenie a daleka widać, ze to matka, na czarno czyli pogrzeb, wiadomo, ze ojca, dlatego mówienie, nie moge uwierzyć, ze wybieramy kwity na pogrzeb twojego ojca i gadanie w ogóle o tym jest bez sensu. Scena mogłaby być niema, albo wycięta. Jest w aucie, cyk i jest w pokoju. Była druga taka nachalna eksplikacja, już nie będę przytaczać. Uważam, że film jest po prostu zrobiony słabo i scenariusz w wielu miejscach siada, nierealne, ze bogata laska z ulicy nagle jej pomaga za darmo i jeszcze to siostra tego typa z dachu. Dużo takich scen. Atlas nie mógłby być kelnerem, musi hyc właścicielem najlepszej restauracji w Bostonie. Na końcu się schodzą, tez takie cukierkowe zakończenie nagle znowu z dupy sugeruje, ze może to jednak był romans a nie film o emocjach, łączeniem sie poprzez traumę, traumie pokoleniowej. Temat przemocy jest dobrze pokazany, etap szczęścia, wyparcie, strach, kto miał sobie cos przypomnieć ten to zrobił stad łzy
Uciekła od niego bo czara się przelała, oczywiscie tutaj miala szczęście miec przyjaciela i dom rodzicow do ktorego mogla wrócić. A po 9 miesiącach miała siłę żeby się z przemocowcem skonfrontować, poinformować o krzywdzie jaką jej wyrządził i poprosić o definitywne zakończenie związku, co się działo przez 9 miesięcy możemy się domyślać ze próbował wszelkimi spodobami nakłonić ją do powrotu. W scenie w szpitalu facet już myślał że coś ugra w tych emocjach ale ona miała czas żeby stanąć na nogi psychicznie i się nie nabrać na te maślane oczy. Doświadczenie wyniosła z domu. Ja nie mogłam w pierwszych minutach filmu patrzeć i słuchać na jej matkę która kosztem córki nadal zaklinała rzeczywistość i chciała utrzymywać pozory- efekt traumy, przemocy, syndrom sztokcholmski itd. Żal mi było tej kobiety bo to trochę zalatywalo współuzależnieniem od oprawcy.