yeah, dude, f*ck all the way off.. mistrzostwo świata ze świata i okolic! rozentuzjazmowani szpetni czterdziestoparoletni mistrzowie na wojennej ścieżce ukazują miejscowej, młodzieńczej, pięknej, dwudziestoletniej i rozinternetowanej u2berce gdzie rosną żelazne krzyże.. na zaminowanej arenie pospandemicznej branży rozrywkowej.
gorąco polecam, lojalnie uprzedzam: prawdopodobieństwo zejścia ze śmiechu z tego najlepszego ze światów na samym tylko prologu (a jest jeszcze epilog oraz to co pomiędzy) wynosi 99,99%!
mnie czterdzieści i cztery razy w czasie seansu reanimowano, ale się udało, chyba tylko po to, aby wam powiedzieć: bierzcie i jedzcie z tego wszyscy! obowiązkowo idźcie na to do kina, najlepiej od razu w niedzielę, z dziećmi, z ojcami, z matkami, z matkami równoległymi, całymi rodzinami!
merry prankstersi lat dwutysięcznych dumnie ponieśli pochodnię tranzytoryjnych przekroczek zainaugurowanych wiekopomnym finałem różowego dzieła johna watersa, a doszedłszy do klifu, zgodnie z obowiązującą tu religią zdrowego rozsądku jak i wysokim stopniem stężenia niezwykłej domyślności w zwykłym powietrzu, cóż.. postanowili uczynić najbardziej racjonalną z rzeczy: kolejne dwa kroki wprzód!
słowem profesjonalny idiotyzm domowy w warunkach rzuconego czaru (acz z drobnymi wyjątkami, trzeba uczciwie przyznać, akcji ze zwierzętami, skorpionami, pszczołami czy niedźwiedziami w warunkach domowego czaru raczej nie wykonasz) wciąż na chodzie, wciąż w najwyższej formie - myślą, mową, uczynkiem, zaniedbaniem i w każdym kasksderskim popisie + najlepsza filmowa monster-movie-ekspozycja jaką widziałem od czasu kiedy widziałem Godzilla Meets Bambi.. no to jest po prostu genialne!