Jarhead opowiada o losach wojnyh, której niemal nie było. Wojny widzianej oczami Swafforda, żołnierza piechoty morskiej. Poznajemy go świeżo po rekrutacji do wojska i podobnie jak on szybko zdajemy sobie sprawę, że bynajmniej nie jest różowo. Film jako taki nie posiada rzuconej na pierwszy plan linii fabularnej, historia Swafforda jest pretekstem ukazania wojny w Zatoce Perskiej w pełnym blasku jej niesławy, oraz losów żołnierzy na których działa stres, niepewność, osamotnienie, niepewność czy też po prstu nuda. Postacie w filmie mają w sobie wiele odceni szarosci, przez co są barwne i ciekawe jak choćby porucznik Sykes, grany przez Foxxa , pozbawione są jednak wyrazistośći. Z kolei razem stanowią niepowtarzalną zbieraninę wariatów i popaprańców która pomimo licznych przeciwieństw pasuje do siebie jak ulał.
Niewątpliwym urokiem filmu są scemy pustyni, zwłascza te ukazujące plonące szyby naftowe na horyzoncie, oraz "motywy" budujące "klimat" wojska sterczącego na pustyni, jak komisyjne nawadnianie się całego oddziału. Reżyser nie oszczędza widza i nie stosuje taryfy ulgowej ukazując pełne okrucieństwo wojny w ograniczonym zakresie. Muzyka ładnie komponuje sie z piasczystymi obrazami , niestety daleko jej do muzyki z, chociażby "Helikoptera W Ogniu".
"Jarhead" jest polemiką z wydarzeniami z przed kadencji poprzedniego Busha i, jak na razie najbliższym prawdy, ukazaniem tego, co wtedy się działo, sam okres w jakim się ukazał z pewnością nie jest pozbawqiony znaczenia.
Film, moim zdaniem jest próbą stworzenia nowego "Czasu Apokalipsy" czy "Łowcy Jeleni", do których z resztą dosyć dobitnie się odwołuje. Czy udaną ??
Oceńcie sami
W tytuł wkradł mi się chochlik drukarski ... ma być oczywiśćie "Czas Apokalipsy"
Filmu jeszcze nie widziałem, ale słyszałem, że jest jak "Full Metal Jacket". Na stówę go nie przebije, ale może rzeczywiście jest niezły. Sam nie wiem czy się wybrać do kina czy zobaczyć na płycie.