1. Nieprawda, że od 1995 do 2005 nie było festiwalu w Jarocinie. Był, co prawda jednodniowy, w 2000.
2. Panowie mówią o zadymie na Małej Scenie, która miała miejsce w 1993 roku (to wtedy i tam zepsuto sprzęt zespołowi Acid Drinkers?), a wątek podsumowuje przemówienie Dzikiego, który przy akompaniamencie Armii dedykuje piosenkę dziewczynom i chłopakom brutalnie potraktowanym przez ochronę... tyle że dwa lata wcześniej, w 1991 roku.
też dostrzegłem parę tego typu nieścisłości, np. data 1987, a pokazują fragmenty z filmu "Fala" z 1985. Jednak ogólnie film oceniam na "dobry". W Jarocinie byłem w 1985 i 1986, każdy dzień to inny rodzaj muzy. I były wszystkie!A w "Jarocinie" pokazano głównie nową falę i punk, mało reggae, jeden zespół grający bluesa i - poza TSA - zero metalu. Nie traktuję go więc jako dokumentu przekrojowego, ale jak film o muzyce punk /której zresztą do dziś słucham na równi z metalem/ i nowej fali. Sporo ciekawych wypowiedzi, podobało mi się zestawienie pokazujące tych samych artystów dziś i w latach 80-tych. Duży plus za tło polityczne. Ludzie szybko zapominają "panie za komuny, to było..." i to snuja miłe wspomnienia zapominając o głodzie, pałach ZOMOwców, napier... aniem ludzi jak wychodzili z kościoła /np. Toruń - tzw. msza za Ojczyznę, a po przed kościołem ZOMO z armatkami wodnymi/, zimą tez urządzali takie "walki gladiatorów" /tak na to w Toruniu mówiliśmy w owych czasach/. Nie wiem jak film odbierają dzisiejsze nastolatki. Podsumowując cieszę się, że ten dokument powstał, ale poza wymienionymi brakami metalu i bluesa mam też niedosyt z powodu pominięcia II znakomitych i traktowanych wówczas na równi z Dezerterem i Moskwą zespołów - Rejestracji i Bikini. Jak ktoś spyta czy warto obejrzeć - odpowiadam - WARTO!
Fakt, dziwne że pominięto epizod z 2000 roku, byłem tam wówczas - pamiętam jak solowy, elektroniczny mocno projekt Kasi Nosowskiej został wygwizdany, z kolei dobrze przyjęty Kaliber 44. Szkoda trochę, że tak pominięto metal w tym dokumencie - tak naprawdę metalowców słuchaczy pokazano w kontekście "tych ekip, które zaczęły przyjeżdżać i dymić, gdy nie grały ich zespoły".
Ale ja odebrałem obraz nie tyle, jako dokument o festiwalu w Jarocinie, co udaną zresztą próbą złapania pewnej społecznej sytuacji - pokojowej rewolucji, która wymknęła się ludziom spod kontroli po 1989 roku, jako taką trochę romantyczną tęsknotę reanimowaną później na kolejnych Woodstockach. Dobrze powiedział w sumie Piekiarczyk w tym filmie, że wtedy w Jarocinie było tak, jak na świecie jest dziś, przywołując za przykład kolejkę po chleb, w której stał ksiądz, jakieś punki, 2óch skinheadów, lokalesi i on.
Na pewno udało się w tym dokumencie ukazać to, co jest coraz rzadsze we współczesnych, mocno skomercjonalizowanych festiwalach.