John Rambo

Rambo
2008
6,8 77 tys. ocen
6,8 10 1 77271
6,0 18 krytyków
John Rambo
powrót do forum filmu John Rambo

Nazwisko Rambo przeszło do historii kina i określa pewien typ bohatera, bardzo często jest używane jest prześmiewczo. Sylwester Stallone zaryzykował wyprodukowanie kolejnej części po wielu latach, kiedy czasy chwały granej przez niego postaci minęły. Trudno jest wyprodukować kolejną część historii i nie popaść w tym przypadku autoparodię. Był jednak sposób na uciszenie ludzi, którzy chcieliby pośmiać się z przerysowanej i archaicznej postaci, jaką może się wydawać Rambo. Otóż, kiedy nasz bohater zamiast strzelać z łuku w helikopter, zacznie przebijać strzałami głowy wrogów, zamiast strzelać z karabinu w ziemię, przebije kulami ciała wrogów na wylot, tak że krew zaleje kamerę - ludzie co najwyżej się zniesmaczą, ale nie uśmieją. Osobiście uważam, że to był jedyny pomysł na film. Stallone od wielu lat nie odniósł znaczącego sukcesu finansowego. Filmy ocierające się o kicz ("Wyścig"), jak też te stanowiące ambitniejszy punkt w karierze ("Copland"), nie miały szans przebić popularnością filmów, na których Stallone zbudował swoją popularność. Mam na myśli serię "Rocky" (pięć części) oraz trylogię "Rambo". Przyznam, że nie spodziewałem się po szóstej części filmu "Rocky" czegoś ambitnego, jednak trudno odmówić tej produkcji namiastki ambicji - było dobrze, to był dobry koniec sagi. Można rzecz, nie jest wstydem zakończyć w ten sposób historię bohatera. Co do "Rambo", miałem nadzieję, na coś podobnego do filmu "Rocky Balboa". Także dlatego, że film nie nazywa się "Rambo 4", tylko "John Rambo", podobnie jak film "Rocky Balboa" składa się z imienia i nazwiska bohatera. Nadzieja znikła zaraz po tym, jak zobaczyłem zwiastun filmu, na którym Rambo robi krwawą sieczkę ze swoich wrogów. Nie było więc nadziei choćby na poziom pierwszej części, czyli "Rambo: First Blood".

Na początku widzimy migawki filmów dokumentalnych, w którym krótko zaprezentowano rzeź w Birmie, gdzie podobnie jak w Afryce panuje bezprawie i ludobójstwa są na porządku dziennym. To ma nas wprowadzić w poważny nastrój. Nie możemy oczekiwać w tej części śmichów-chichów. Wszyscy są śmiertelnie poważni. Kiedy zobaczyłem te poważne miny i do tego naprawdę płytkie dialogi i jeszcze płytszą fabułę, zrobiło mi się przykro. To kolejny dowód, że Amerykanie spróbują sprzedać wszystko, jeśli tylko ma to przynieść zyski. "John Rambo" nie przyniósł oczekiwanych zysków wytwórni, co daje nadzieję na to, że następna część nie powstanie. Nie zdziwię się, jeśli wytwórnia sprzeda prawa do serialu opowiadającego o dzieciństwie Johna Rambo albo o tym, co wyprawiał pomiędzy poszczególnymi częściami.

John Rambo żyje na stałe w Tajlandii, posługuje się płynnie językiem tajskim, rosną mu mięśnie, wzrok robi się groźniejszy, łowi ryby i daje je nawet w prezencie, a my oglądając mamy tylko czekać, aż coś nie rozzłości naszego herosa i spowoduje, że zacznie on działać, jak tego od niego oczekujemy. Tak więc historia zaczyna się, kiedy amerykańscy lekarze próbują dostać się do Birmy niosąc pomoc tamtejszej ludności. Sami wpadają w tarapaty, a na ich ratunek wyrusza ekipa najemników. I to mamy nowość! W ekipie tej nie ma żadnego czarnoskórego żołnierza. Nie zachowano więc poprawności rasowej, która od lat towarzyszy produkcjom rodem z USA. Czymże jest owa ekipa bez Johna Rambo? Tylko patrzeć, kiedy amerykańscy widzowie zaczną przybijać piątki, gdy ich wirtualny bohater narodowy zacznie brutalnie pozbywać się zwyrodniałych wrogów. Krew leje się tu litrami. Odpadają głowy, nogi, ciała przecinane są w pół, giną kobiety (zaraz po tym, jak są gwałcone), dzieci wrzucane są do ognia, rozstrzeliwane, a nawet gorzej. Skrótem pisząc - aby ratować płytki projekt, maksymalnie podniesiono poziom przemocy wierząc, że to wystarczy, aby zwrócić na film uwagę widzów. Jeśli ktoś odważy się zarzucić filmowi przerost formy nad treścią, twórcy mogą usprawiedliwić się chęcią pokazania okrucieństwa w krajach takich jak Birma. Jak dla mnie po prostu wykorzystano sytuację na świecie, jako tło dla umiejętności filmowych zabijaków. Ze wstydem przyznaję, że oglądając to, czułem adrenalinę, napięcie i emocje. Twórcy odnieśli się w wyjątkowo prosty sposób do instynktu widza, dając mu to, czego prawdopodobnie oczekiwał po filmie. Nie oszukujmy się - po co ktoś ma przewijać pół godziny paplania, żeby zobaczyć, jak Rambo wysadza w powietrze łodzie i samochody, skoro może to obejrzeć bez włączania "fast forward" na odtwarzaczu? Film trwa z napisami zaledwie godzinę i dwadzieścia siedem minut, akcja zaczyna się wyjątkowo szybko i nie ma tu miejsca na moralizatorstwo. Czas płynie bardzo szybko, osobiście nie nudziłem się podczas oglądania.

Co osiągnęli twórcy filmu? Nakręcili coś, co przejdzie do historii jako jeden z najbrutalniejszych filmów akcji. Można by się śmiać z jego płytkości, ale krótki czas i dużo efektownych scen akcji udowadnia, że twórcy dostarczyli widzom tego, czego ci oczekiwali po tego typu produkcji. Jest szybko, krwiście i cholernie realistycznie. Amerykanie na gwałt potrzebują bohaterów, Supermanów nowej ery, usprawiedliwienia dla swoich zbrodni wojennych, kolejnego przykładu na to, że to zawsze oni ratują świat. "John Rambo" to bardziej produkt, niż dzieło. Dżungla niedwuznacznie kojarzy się z drugą częścią filmu - chyba tą najpopularniejszą, która zapoczątkowała nieskończoną ilość filmów akcji, w których bohaterami są amerykańscy komandosi walczący przeciwko zwyrodniałym skośnookim żołnierzom. Najgorsze jest to, że taki schemat działa. Film pompuje adrenalinę, sceny akcji zapadają w pamięć, nerwy zostają zszarpane, a wszystko bardziej przypomina grę komputerową, niż opowieść z jakąś fabułą. Mam co do tego wszystkiego mieszane uczucia. Z jednej strony chciałbym napisać, że nie udało się twórcom zagrać na moich emocjach i sprzedać mi ich płytkiego dzieła, z drugiej strony naprawdę czułem przypływ adrenaliny, a sceny akcji zrobiły na mnie wrażenie, prawdopodobnie dokładnie takie, jakie twórcy chcieli mi sprzedać.