ten film powinien byc komedia. dawno sie tak nie usmialem. i nie mowie tu o fabule, akcji, nie bylo tam tak zabawnie, ale o grze sylvestra. stalone gra.. jak .. no nie wiem jak to okreslic, tak strasznie mi sie wydaje sztuczny i kompletnie do kitu. jego najdluzsza kwesta mowiona to chyba wtedy gdy rozmawia w obozie z ta panienka. a koncowka najlepsza, bije wszystko ;D - stoi 5 min., chwyta sie za ramie, stoi, stoi i idzie sobie :D moze to z mojej strony zle podejscie, moze gdyby nie rezyserowal tego niejaki 'sylvester stalone' <hehe> to by mozna bylo odczytac wiecej niz tylko "nadludzka sila i moc pomogla tym ludziom, gdyby nie ona, wszystco by zgineli - HEROOO". ale nie to bylo tak beznadziejne, ta mina wiecznego zajebistego czlowieka, ktory nie chcial sie angazowac, aaaale jednak... co mi tam, walne 'heada' z luku i powystrzelam armie zoltkow :/ (...) przyklad jak mozna spieprzyc calkiem niezle kino akcji poprzez gre glownego bohatera. byl kiedys film łzy słonca chyba, willis tam gral, no ten i byl swietny, nie jakis przelomowy, ale ta sama tematyka a o niebo lepszy niz rambo. zastanawialem sie nad ocena 3, ale okreslenie 'za słaby' to za mało, wiec dalem 'NIEPOROZUMIENIE'
*a no i nie krytykuje caloksztaltu stalona. podobal mi sie w ostatnim rocky'm. po prostu tu zagral fatalnie..