Gdybym miał porównać najnowszy film Nory Ephron do jakiejś potrawy, to prawdopodobnie byłaby to niedoprawiona przystawka, albo bardzo skromna przekąska. Z prawdziwym, pełnym i przepysznym daniem, nie ma on niestety wiele wspólnego, a szkoda, bo produkcja ta zapowiadała się bardzo apetycznie. "Julie i Julia" jest bardzo bladym i nieciekawym daniem, które ratuje jedynie występ, jak zwykle rewelacyjnej Meryl Streep, która kolejny raz przeszła samą siebie, kreując postać Julii Child. Na youtube można znaleźć oryginalne nagrania z programu Child "The French Chef" i już w pierwszych sekundach tych clipów widać, jak Meryl perfekcyjnie odegrała swoją rolę, fantastycznie naśladując ruchy, niesamowite zachowanie, akcent, no i niski głos Julii Child. Spodziewałem się, że kolejny już raz Streep mistrzowsko poradzi sobie z rolą - właściwie tylko dla niej wybrałem się na ten seans - ale muszę przyznać, że znowu mnie zaskoczyła.
Streep dodaje filmowi blasku, energii i życia. Jej segment (który niestety jest krótszy od historii Julii Powell) jest przepełniony emocjami, kolorami i smakiem. Gdyby nie Meryl wynudziłbym się na tej opowieści niemiłosiernie, bo tylko dzięki niej ten film nabiera rumieńców, tempa i staje się sympatyczny. Amy Adams niestety nie poradziła sobie ze swoją rolą. Trudno polubić jej bohaterkę i kibicować jej w (o czym ciągle twórcy nam przypominają) ciężkim zadaniu wykonania 524 przepisów z książki Julii Child w zaledwie 365 dni. Jednakże przez to, że jedynymi większymi przeszkodami jakie stoją na jej drodze, jest jeden przepis na kurczaka i żywe homary, jej opowieść nie jest prawie w cale emocjonująca i po którymś z rzędu udanym przepisie, zaczyna po prostu być nudna. Szkodzi również i to, iż Julie w pewnym momencie tak fascynuje się Julią, że zaczyna niebezpiecznie blisko zbliżać się do obsesji na jej punkcie, czego nie ogląda się specjalnie dobrze.
Zabrakło w tej opowieści więcej werwy, energii i tempa. Całość jest niesamowicie rozciągnięta, wydłużona i prowadzona zdecydowanie zbyt wolno, przez co niektóre sceny ciągną się okrutnie. Nie zdarza mi się to często w kinie ale już w połowie seansu miałem ochotę zerknąć na zegarek, by zobaczyć ile pozostało jeszcze czasu do końca projekcji. Zabrakło w filmie Ephron tej czystej radości z gotowania, werwy i pasji. Oczywiście opowieść o dwóch kobietach uczących się gotowania jest sympatyczna i momentami całkiem zabawna ale jednocześnie zbyt poprawna, nijaka i mało emocjonująca. Jak na film o jedzeniu mało tu również samych dań - z bogatej listy 524 potraw dane jest nam zobaczyć zaledwie kilka, fakt wyglądających apetycznie ale pojawiających się za rzadko, będących zamiast głównym elementem filmu, jedynie ciekawym dodatkiem do niego.
Zawiódł mnie również jeden z najlepszych kompozytorów ostatnich lat czyli Alexandre Desplat, którego kompozycje do "Ciekawego przypadku" czy "Ostrożnie, pożądanie" po prostu uwielbiam i zachwycam się nimi za każdym razem gdy je słyszę, a to co stworzył do "Julie i Julia" wydało mi się... po prostu zwykłe i przeciętne. Jego soundtrack to poprawna i miła dla ucha muzyka towarzysząca, ale nic poza tym. Zdziwiłem się natomiast drugoplanowym występem znanej z serialu "24 godziny" Mary Lynn Rajskub. Na początku co prawda trochę dziwne było oglądanie Mary w innej od dobrze mi znanej roli Chloe O'Brian, ale miło wiedzieć, że prócz seriali grywa ona czasem jeszcze w filmach, jako dodatek co prawda, ale zawsze.
6-/10