Przykro mi to mówić ale do obejrzenia tego filmu skłonił mnie głównie De Niro na plakacie. Jeszcze smutniejsze jest to, że w zasadzie film ma niewiele więcej do zaoferowania widzowi obytemu już z klasyką gatunku. Sprawnie zrealizowane sceny walk czy gorące "momenty" z rozchwytywaną ostatnio Aną de Armas niestety nie mogą kompensować zupełnie chaotycznie i niechlujnie prowadzonych prawie wszystkich wątków.
Zaskakującym plusem seansu była nieoczekiwana beka, która utrzymywała się u mnie niemal do ostatniej sceny. Perełki:
1. Reg E. Cathey jako Don King potrzebował tylko kilku minut na ekranie i nawet nie jestem w stanie opisać jak wiele śmiechu mi dostarczył (Złoty Glob dla Najlepszego aktora w komedii należy mu się jak chyba nikomu w tym roku)
2. Wątek zaginionego ojca również zasługuje na oddzielną wzmiankę, albowiem papa Roberto okazuje się być nikim innym jak prawdziwym magikiem (jak wiadomo, pojawia się znikąd i równie raptownie znika).
Pewnie niewiele osób podzieli moją opinię ale trudno. Moim zdanie na tle Creeda wypada bardzo blado pod każdym względem.