Film jak dla mnie na 9/10. Najlepszy w MCU nie jest, jednym z najlepszych już tak. Mimo wszystko czegoś brakowało. Raz, że w sumie oprócz rozłamu Civil War nie miało totalnie żadnych konsekwencji. Żadnych śmierci. Żadnych aresztowań na dłuższy okres. Jedynie Rhodes, czyli postać tak sobie kojarzona przez przeciętnego widza, została sparaliżowana(i założę się, że do Infinity War Stark wymyśli mu jakiś bajer i będzie mógł już swobodnie chodzić).
Co na plus? Zdecydowanie Robert Downey Jr. Po prostu najlepiej zagrał. Nie wyobrażam sobie MCU bez niego. Przebił wszystkie swoje poprzednie role w uniwersum-ta "nieznana" strona Starka, szczególnie po tym ataku "furii" na Bucka i Capa wypadła genialnie.
Tom Holland. Cudeńko. Jak dla mnie pyszne, nienachalne cameo ze Spider-Manem. O ile na dłuższą metę kostium faktycznie wyglądał dość sztucznie, tak sceny z Pajączkiem wymiatały. Szczególnie mnie rozbawiło "Ile on ma lat?!".
Black Panther. Oczekiwałem czegoś więcej, ale sprawdził się. Czekam na solowy film.
Trochę mnie zirytowało, że Hawkeye i Antek dostali najmniejsze role-no, ten drugi nie do końca ;) - ale tak czy siak nawet jako tło wypadli dobrze.
Jak dla mnie wątek tego całego szwadronu śmierci totalnie niepotrzebny. Równie dobrze Zemo mógłby ich sobie sprowadzić i bez tego, pod byle jakim pozorem. A tak wyszło w sumie na to, że co drugi żołnierzyk może być drugim Kapitanem Ameryką.
No i chyba wycięli trochę scen, bo nie przypominam sobie chociażby Bucka spoglądającego w dół w stroju Winter Soldiera. Parę też chyba zmienili, chociażby tekst Starka do Capa w bazie "Wyglądasz na spiętego".