Ogólnie film jest dobry, ale uważam, że padłem ofiarą fałszywego marketingu.
Otóż główna sekwencja walki (kiedy w najbardziej nudnym otoczeniu na świecie ścierają się wszyscy herosi) jest odarta z emocji (i trochę sensu).
- W zasadzie nikt nie chce nikogo skrzywdzić
- Scarlet Witch ma jakiś totalnie przegięty power level i powinna chyba sama zdjąć wszystkich, ale oczywiście fabuła jej nie pozwoliła
- Marvelowe śmieszkowanie zabiera resztki napięcia (ej nadal jesteśmy kumplami xD)
- Jedynie Black Panther bierze chyba walkę na poważnie
- Żadnej moralnej dwuznaczności w stosunku do War Machine'a - dostał od "swojego" więc w sumie nikt nie jest winny. Trailer sugerował, że War Machine'a "zdjął" ktoś z drużyny CA, dzięki czemu jako widz mógłbym opowiedzieć się po którejś stronie, a tu dupa - był friendly fire włączony i tyle.
Finałowy pojedynek IM i Capa jest o niebo lepszy, ale oczywiście jak ktoś widział zwiastuny to wiedział, że nastąpi. Tam przynajmniej widać, że chcą się uszkodzić i lecą super teksty (najlepszy na koniec - o tarczy). Tymniemniej głównym punktem "sprzedażowym" Civil War było dla mnie starcie na lotnisku (może w Civil War 2 bohaterom ktoś powie, że ratowanie cywili to jedno, ale o własność publiczną i kieszeń podatnika też powinni dbać albo pokrywać odszkodowania?) i ono mnie zawiodło - jeśli chodzi o nastrój sceny, bo wizualnie była super.
Odnoszę identyczne wrażenie.
Dodatkowo śmiać mi się chciało jak ta kamera nagrywa śmierć Starków. Jak to kamera w lesie? Leśniczy powiesił, bo akurat zrąb był? Nie wiem o co w tym chodziło.
Cała walka na lotnisku wyglądała jak zabawa przedszkolaków, którzy biją się poduszkami.