Krótko o fabule: Keoma (Franco Nero w chyba najlepszej roli) powraca z wojny secesyjnej. Przyjeżdża do miasta odciętego od świata, w którym panuje zaraza i gang Caldwella (Donald O'Brien). Ludzie Caldwella zmuszają mieszkańców do morderczej pracy w kopalni srebra. Pokazany tu świat jest całkowicie zdegenerowany. Wiadomo co wydarzy się dalej... ale tylko do
pewnego momentu, bo to najbardziej ponura historia jaką przedstawiono w spaghetti westernie. To ostatni ważny spaghetti western jaki nakręcono, powstał w czasach, gdy gatunek dogorywał.
Reżyser miał spore aspiracje artystyczne, bo sporo tu ciekawych i niekonwencjonalnych kombinacji z obrazem i dźwiękiem, poza tym jest slow motion podpatrzony u Peckinpaha, wiele różnorodnej symboliki jak u Jodorovskiego i zdjęcia będące estetycznym wymieszaniem tego co pokazywał Jodorovsky i tego co można zobaczyć w filmie "McCabe i pani Miller". Jednak jakby dla równowagi jest w "Keomie" mnóstwo kiczu z balladami braci DeAngelis na czele.
Keoma to bohater inny niż znani ze spaghetti westernów: to nie jest cwany gość, który patrzy, gdzie i jak można się obłowić (ale w ostatecznym rozrachunku okazuje się nie być wcale takim bezwzględnym materialistą), Keoma to człowiek, który przeżywa duchową agonię, przyjechał z "piekła" i do piekła zmierza mając tego pełną świadomość.
13 miejsce w moim Top 20 spaghetti westernów